Zwrócił na księdza Perruque spojrzenie swych ciemnych, głębokich oczu.
– Jedność wiary jest dla mnie kamieniem probierczym do osądzania umysłów, księże Perruque. Umysły proste, jeśli nie są pozbawione prawości, z idei tej snują konsekwencje logiczne, rzutkie zaś i zdolne wyprowadzają z tej zasady cudowną filozofię. Trzy razy, księże Perruque, wygłosiłem kazanie o jedności wiary i bogactwo tego przedmiotu zadziwia mnie dotąd.
Znów zabrał się do czytania dziennika:
„W biurku Piédagnela znaleziono zeszyt, w którym własnoręcznie przepisał ustępy z poezji erotycznych Leconte de Lisle'a17 i Paula Verlaine18, jako też innych autorów świeckich, a wybór tych wyjątków świadczy o jego wielkiej rozwiązłości i zmysłowości”.
Zamknął dziennik i odrzucił go gwałtownie.
– Nie brak w dzisiejszych czasach ani nauki, ani inteligencji, brak natomiast umysłów teologicznych.
– Księże rektorze – rzekł ksiądz Perruque – intendent zapytuje, czy może wejść natychmiast. Kontrakt z rzeźnikiem Lafolie o dostawę mięsa wygasa w połowie bieżącego miesiąca, więc intendent czeka decyzji księdza rektora, czy odnowić umowę, z której nasz zakład nie był zadowolony. Nie mógł ksiądz rektor nie zauważyć, jak złej wołowiny dostarczał Lafolie.
– Niech wejdzie – rzekł ksiądz Lantaigne.
Gdy został sam, ksiądz Lantaigne wziął się obu rękoma za głowę i westchnął:
– O quando finieris et quando cessabis, universa vanitas mundi?19 Z dala od ciebie, Boże, jesteśmy tylko błądzącymi cieniami. Nie ma większych zbrodni jak zbrodnie popełniane przeciw jedności wiary. Racz, o Panie, nawrócić ludzkość ku tej jedności błogosławionej!
Gdy w południe, po śniadaniu, w czasie pauzy, ksiądz rektor przechodził przez podwórze, seminarzyści grali w piłkę nożną. Na wysypanym piaskiem placu klerycy w sutannach, które czyniły ich podobnymi do noży osadzonych w czarnych trzonkach, biegali z twarzami zaczerwienionymi i ze sztywnymi gestami pajaców; słychać było krzyki i nawoływania we wszystkich dialektach diecezji.
Kierownik studiów, ksiądz Perruque, podkasawszy sutannę brał udział w grze; ten chłop zamknięty w murach, upojony powietrzem i ruchem, oddawał się jej z zapałem, końcem trzewika zapiętego na sprzączkę kopał jak atleta ogromną piłkę obszytą kawałkami skóry. Na widok przełożonego grający się zatrzymali, ale ksiądz Lantaigne dał znak, by nie przerywali zabawy. Szedł wzdłuż alei wątłych akacji, otaczającej podwórze od strony wałów i pól. W pół drogi spotkał trzech uczniów, którzy rozmawiali trzymając się pod ręce i przechadzając się tam i z powrotem. Ponieważ zazwyczaj w ten sposób spędzali pauzę, nazwano ich perypatetykami20. Ksiądz Lantaigne zawołał najdrobniejszego z nich. Był to młodzieniaszek blady, nieco pochylony, o ustach delikatnych i szyderczych, o wzroku nieśmiałym. Nie usłyszał od razu, dopiero towarzysz musiał go trącić łokciem i szepnąć:
– Piédagnel, ksiądz rektor cię woła.
Wtedy podszedł do księdza rektora i skłonił się niezgrabnie, a mimo to z pewnym wdziękiem.
– Mój chłopcze – rzekł doń rektor – będziesz mi jutro służył do mszy.
Młodzieniec zarumienił się. Służyć do mszy księdzu rektorowi było zaszczytem, o który usilnie się ubiegano.
Ksiądz Lantaigne, z brewiarzem pod pachą, wyszedł przez furtkę ku polom na zwykłą przechadzkę wzdłuż wałów, drogą pełną kurzu, zarosłą ostem i pokrzywą. Po drodze rozmyślał:
„Co się stanie z tym biednym chłopcem, delikatnym, wątłym, nieśmiałym, nie znającym pracy ręcznej, gdy go się nagle wydali? I co za smutek dla jego biednego ojca, kaleki!”
Kroczył wolno po żwirze zaniedbanej drogi. Doszedłszy do krzyża postawionego tu na pamiątkę misji, zdjął kapelusz, otarł chustką pot z czoła i rzekł cicho:
– Boże, natchnij mnie, abym postąpił wedle twej woli, cokolwiek by me serce ojcowskie cierpieć miało!
Nazajutrz o wpół do siódmej z rana ksiądz Lantaigne kończył mszę w pustej, pozbawionej wszelkich ozdób kaplicy. Przy bocznym ołtarzu stary zakrystian układał papierowe kwiaty w porcelanowych wazonach u stóp złoconej figury świętego Józefa. Szary dzień wraz z deszczem spływał smutnie wzdłuż zamglonych szyb. Celebrans stojąc na lewo od wielkiego ołtarza czytał Ostatnią Ewangelię.
„Et Verbum caro factum est”21 – rzekł zginając kolano.
Firmin Piédagnel, który służył do mszy, przykląkł jednocześnie na stopniu, gdzie był dzwonek, powstał i po ostatnich odpowiedziach wyszedł przed księdzem do zakrystii. Ksiądz Lantaigne postawił kielich z korporałem i czekał na ministranta, żeby pomógł mu zdjąć szaty kościelne. Firmin Piédagnel wrażliwy był na tajemniczy wpływ przedmiotów i odczuwał czar tej sceny tak prostej, a jednak tak świętej. Dusza jego, tkliwym namaszczeniem przejęta, z uczuciem szczęścia tonęła we wzniosłości kapłaństwa. Nigdy jeszcze tak głęboko nie czuł pragnienia, by zostać księdzem i samemu odprawiać ten święty obrzęd. Ucałowawszy i złożywszy starannie komżę i ornat, skłonił się przed księdzem Lantaigne i zmierzał do wyjścia. Ksiądz rektor wdziewał właśnie ciepły płaszcz i dając chłopcu znak, by pozostał, spojrzał nań tak szlachetnie i łagodnie, że młodzieniec to spojrzenie przyjął jak łaskę i błogosławieństwo. Po dłuższym milczeniu ksiądz Lantaigne powiedział:
– Moje dziecko, odprawiając mszę, do której chciałem ciebie mieć za ministranta, prosiłem Boga, by mi dał siły do wydalenia cię z seminarium. Modlitwy mojej wysłuchano. Nie należysz już do tego seminarium.
Słuchając tych słów Firmin oniemiał. Zdawało mu się, że ziemia spod stóp mu się usuwa. Oczyma pełnymi łez widział w niejasnych zarysach pustą drogę, deszcz, życie pełne nędzy i pracy, ciężką dolę zbłąkanego dziecka. Przed tym wszystkim drżała jego niemoc i nieśmiałość. Spojrzał na księdza Lantaigne. Łagodna stanowczość, niewzruszony spokój tego człowieka oburzyły go. I w duszy jego zrodziło się i wzrosło uczucie, które umocniło go i podtrzymało, zrodziła się głęboka nienawiść do kleru, nienawiść trwała i płodna, nienawiść zdolna wypełnić życie całe. Nie wyrzekłszy słowa, wielkimi krokami wyszedł z zakrystii.
III
Ksiądz Lantaigne, rektor seminarium w N…. napisał do Jego Eminencji kardynała arcybiskupa list następujący:
Eminencjo!
Gdy 17 bieżącego miesiąca miałem zaszczyt być przyjętym przez Waszą Eminencję, obawiałem się nadużyć Jego ojcowskiej dobroci i pasterskiej łagodności, gdybym ze wszystkimi szczegółami przedstawił sprawę, o której przyszedłem pomówić. Ale ponieważ sprawa ta należy do wysokiej i świętej jurysdykcji Waszej Eminencji i dotyczy zarządu tej diecezji, która jest jedną z najstarożytniejszych i najpiękniejszych prowincji Galii chrześcijańskiej, uważam za obowiązek przedstawić czujnej sprawiedliwości Waszej Eminencji fakty, które sądzić winien całą pełnią Swej powagi i Swego światłego umysłu.
Podając fakty te do wiadomości Waszej Eminencji spełniam obowiązek, który nazwałbym przykrym dla mego serca, gdyby nie pewność, że spełnienie obowiązku jest samo przez się źródłem niewyczerpanych pociech dla duszy i że nie dość jest wypełniać rozkazy Boskie, lecz należy spełniać je z radością.
Fakty, które Waszej Eminencji przedstawić muszę, dotyczą księdza Guitrel, profesora wymowy kościelnej w naszym seminarium. Sformułuję je, o ile możności, zwięźle i ściśle.
Fakty te tyczą się:
1) głoszonej doktryny,
2) obyczajów księdza Guitrel.
Przejrzawszy zeszyty, podług których prowadzi on wykłady wymowy kościelnej, znalazłem w nich różne poglądy niezgodne z naukami Kościoła.
1) Ksiądz Guitrel, potępiając wnioski wyciągane z komentarzy Pisma świętego, pisanych przez niedowiarków i tzw. protestantów, nie potępia ich źródła i idei samej i w tym błądzi wielce. Boć oczywista, że skoro pieczę nad Pismem Kościołowi powierzono, Kościół jedynie zdolny jest tłumaczyć księgi, których sam strzeże.
2) Zachęcony świeżym przykładem pewnego duchownego ubiegającego się o poklask tłumów, ksiądz Guitrel chce tłumaczyć sceny Ewangelii za pomocą kolorytu lokalnego i fałszywej psychologii, czym tak popisywali się Niemcy. Ksiądz Guitrel nie baczy, że idąc w ten sposób śladami niedowiarków błądzi nad przepaścią, w którą oni wpadli. Znużyłbym miłościwą uwagę Waszej Eminencji, gdybym chciał przed Jego wzrok czcigodny podawać wyjątki, w których ksiądz Guitrel z litości godną naiwnością baje wedle opowiadań podróżników „o żegludze na Jeziorze Tyberiadzkim” lub opisuje z niepojętą nieprzyzwoitością to, co nazywa „stanami duszy” i „przełomami psychologicznymi” Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Te głupie nowinki, godne potępienia u człowieka świeckiego, nie mogą być tolerowane u księdza, który ma wychowywać młodych kapłanów. Toteż byłem bardziej zmartwiony niż zdziwiony dowiedziawszy się, że pewien zdolny uczeń, którego później dla jego buntowniczego umysłu wydalić musiałem, nazywa profesora wymowy „księdzem fin de siècle”22.
3) Ksiądz Guitrel wykazuje naganną skłonność do częstego powoływania się na niepewny autorytet Klemensa Aleksandryjskiego23, nie zaliczonego w poczet męczenników, w czym profesor retoryki zdradza słabość umysłu uwiedzionego przykładami rzekomych spirytualistów, upatrujących w Stromatach24 tłumaczenie wyłącznie alegoryczne podstawowych tajemnic wiary chrześcijańskiej. I nie błądząc ostatecznie, ksiądz Guitrel okazuje tu jednak brak konsekwencji i lekkomyślność.
4) Skażenie smaku jest wynikiem niedostatecznej wiedzy, a umysł, dla którego wstrętny jest posilny pokarm duchowy, zadowala się strawą lekką, przeto ksiądz Guitrel szuka i uczniom swoim jako przykłady podaje – wyjątki mów księdza Lacordaire25 i kazań księdza Gratry26.
Wyliczę teraz pokrótce fakty tyczące się obyczajów księdza Guitrel.
1) Ksiądz Guitrel często, a zarazem potajemnie bywa u prefekta Worms-Clavelin, w czym odstępuje od powściągliwości, jakiej duchowny niższego stopnia winien przestrzegać względem osoby urzędowej szczególnie w czasach obecnych, i to wobec urzędnika-Izraelity. Ksiądz Guitrel najczęściej wchodzi do prefektury ukrytymi drzwiami, co dowodzi, że doskonale sobie zdaje sprawę ze swego fałszywego położenia, w którym jednak trwa nadal. Jest zresztą faktem powszechnie znanym, że ksiądz Guitrel przy pani Worms-Clavelin pełni raczej służbę kupiecką niż religijną. Dama ta rozmiłowana jest w antykach i, choć Izraelitka, nie gardzi żadnym przedmiotem należącym do rytuału kościelnego, jeżeli przedmiot ten odznacza się starożytnością lub artyzmem. Niestety, dowiedzione jest, że za pośrednictwem księdza Guitrel pani Worms-Clavelin za śmieszną cenę nabywa starożytne sprzęty z wiejskich parafii, które znajdują się tam pod pieczą głupich prowizorów kościelnych. W ten sposób cenne rzeźby snycerskie, ozdoby kapłańskie, kielichy, cyboria27 porwano z zakrystii kościółków wiejskich, by ozdobić nimi prywatne apartamenty państwa Worms-Clavelin. Wszystkim wiadomo, że pani Worms-Clavelin wspaniałymi, czcigodnymi kapami z kościoła w Saint-Porchaire kazała obić meble pospolicie zwane pufami. Nie twierdzę, by ksiądz Guitrel z tej frymarki bezpośrednio osiągał materialną korzyść, ale już dość bolesne jest dla ojcowskiego serca Waszej Eminencji, że kapłan diecezji przyczynia się do ogołacania kościołów z bogactw, które nawet wobec niewiernych świadczą o wyższości sztuki religijnej nad sztuką świecką.
2) Ksiądz Guitrel bez protestu i skargi pozwala na to, by obiegały plotki, jakoby pan prezes rady ministrów oraz minister sprawiedliwości i wyznań życzyli sobie jego wyniesienia na biskupstwo w Tourcoing. Plotki te ubliżają ministrowi, który, aczkolwiek wolnomyślny i mason, zbyt jednak dbały być musi o dobro Kościoła, będąc jego świeckim obrońcą, aby na tronie błogosławionego Lupusa28 mógł umieścić księdza takiego jak ksiądz Guitrel. Docierając do źródła tej intrygi obawiać się należy, że ksiądz Guitrel sam jest pierwszym i głównym siewcą tych plotek.
3) Ksiądz Guitrel dawniej w wolnych chwilach tłumaczył wierszem Sielanki poety łacińskiego Kalpurniusza29, którego najlepsi krytycy zgodnie zaliczają do rzędu ckliwych deklamatorów. Dziś z nieuwagą, którą za nieumyślną chcę uważać, ukradkiem rozpowszechnia te prace swej młodości. Egzemplarz Sielanek przesłano do tutejszego radykalno-wolnomyślnego dziennika „Latarnia”. „Latarnia” podała wyjątki przekładu księdza Guitrel, między innymi ustęp, który rumienię się poddać pod ojcowski wzrok Waszej Eminencji: „Naszym niebem jest pierś ukochana”.
Tej cytacie30 towarzyszą w „Latarni” jak najbardziej nieprzychylne komentarze dotyczące charakteru oraz literackiego smaku księdza Guitrel. Redaktor, którego złośliwość aż nadto jest znana Waszej Eminencji, bierze pochop z tego nieszczęsnego wiersza, by o rozpustne myśli i nieuczciwe zamiary oskarżyć nie tylko ogół profesorów seminarium, ale nawet wszystkich księży naszej diecezji. Dlatego nie przesądzając, czy ksiądz Guitrel jako humanista miał powody tłumaczyć Kalpurniusza, ubolewam nad ogłoszeniem tej pracy, jako że jest ona powodem zgorszenia, które – jestem tego pewien – dla ojcowskiego serca Waszej Eminencji gorzkie jest jak absynt i piołun.
4) Ksiądz Guitrel co dnia około piątej godziny po południu zwykł udawać się do sklepu pani Magloire, właścicielki cukierni na placu Świętego Eksuperego. Tam, pochylony nad bufetem i nad stołami, z głębokim zajęciem i skupieniem przygląda się łakociom nagromadzonym na półmiskach i talerzach. Potem, zatrzymując się w miejscu, gdzie ułożone są ciastka zwane, jak mi mówiono, babkami i eklerami, końcem palca dotyka jednego ciastka, potem drugiego i każe sobie te smakołyki zapakować. Nie mam zamiaru posądzać go o zmysłowość z powodu tej śmiesznej przy wyborze łakoci drobiazgowości. Zważywszy jednak, że udaje się on stale do sklepu pani Magloire w chwili, gdy eleganckie towarzystwo obu płci napływa tam tłumnie, i że zatem wystawia się na pośmiewisko ludzi świeckich, śmiało przypuścić można, że profesor retoryki w seminarium pozostawia w tej cukierni cząstkę swej godności. Istotnie wybór i zakup dwóch ciastek nie uszedł złośliwej uwagi ciekawych, którzy utrzymują – słusznie czy niesłusznie – że ksiądz Guitrel jedno zachowuje dla siebie, a drugie daje swej służącej. Naturalnie może on, nie zasługując na naganę, dzielić się łakociami ze swą służącą, zwłaszcza jeśli osoba ta jest już w wieku kanonicznym. Ale złośliwość ludzka jak najgorzej tłumaczy sobie tę poufałość i nie śmiałbym uszom Waszej Eminencji powtórzyć tego, co mówią o stosunkach księdza Guitrel z jego służącą. Nie chcę wierzyć tym oskarżeniom. Przyzna jednak Wasza Eminencja, że ksiądz Guitrel postępuje niewłaściwie, bo przez niestosowne zachowanie daje plotkom pozór prawdy.
Przedstawiłem fakty, pozostaje mi tylko wyprowadzić wniosek. Mam zaszczyt zaproponować Waszej Eminencji, by księdzu Guitrel (Joachimowi) odebrać katedrę wymowy kościelnej w seminarium w N., a to zgodnie z Jego władzą duchowną, uznaną przez państwo dekretem z dnia 17 marca 1808.
Racz, Eminencjo, zachować swą ojcowską dobrotliwość dla tego, który, obarczony kierownictwem Jego seminarium, pragnie jedynie dać Mu dowód swego zupełnego poświęcenia i głębokiego szacunku, z jakim pozostaje Eminencji wielce pokornym i posłusznym sługą