Morderstwo na dworze - Грейс Фиона страница 5.

Шрифт
Фон

Kuchnia wyglądała jak jedno z pomieszczeń w muzeum epoki wiktoriańskiej. Był tam czarny piec kaflowy, na hakach przymocowanych do sufitu wisiały blaszane garnki i patelnie, a na środku stał duży stół z grubego drewna. Lacey wyjrzała przez okno na duży trawnik. Po drugiej stronie przeszklonych drzwi był taras, na którym stały powykrzywiane krzesła i stół. Wyobrażała sobie, jak siedzi tam, jedząc świeżo upieczone rogaliki z cukierni i popija je organiczną, peruwiańską kawą, kupioną w małej kawiarni.

Głośny łomot niespodziewanie wyrwał ją z tej fantazji. Dobiegał z dołu; czuła, że cała podłoga wibruje.

– Panie Ivanie? – zawołała Lacey, wracając szybko do przedpokoju. – Wszystko w porządku?

Usłyszała jego głos dochodzący z piwnicy.

– To tylko rury. Zdaje się, że nikt nie używał ich od lat. Trochę może zająć, zanim się uspokoją.

Lacey podskoczyła na dźwięk kolejnego trzasku. Jednak znając jego powód, zaśmiała się do siebie.

Ivan wyłonił się z piwnicy.

– Wszystko gotowe. Mam nadzieję, że rury szybko się uspokoją – powiedział usprawiedliwiająco po raz kolejny. Lacey potrząsnęła głową.

– To tylko dodaje uroku.

– Może tu pani zostać, ile chce – dodał. – Jak dowiem się, że miejsce w jakimś hotelu się zwolniło, dam znać.

– Bez obaw – zapewniła Lacey. – To jest dokładnie to, czego nie wiedziałam, że szukam.

Ivan rzucił jej jeden z jego nieśmiałych uśmiechów.

– Więc, może być dziesięć za noc?

Brwi Lacey powędrowały do góry.

– Dziesięć? Ile to jest, jakieś dwanaście dolarów?

– Za dużo? – spytał Ivan, czerwieniąc się. – Może być pięć?

– Za mało! – krzyknęła Lacey, zdając sobie sprawę, że właśnie negocjuje wyższą cenę. Ale zgoda na tę ostro zaniżoną cenę byłaby prawie równoznaczna z kradzieżą, a Lacey nie zamierzała wykorzystywać tego ciepłego, niezręcznego mężczyzny, który przecież pomógł jej w kryzysowej sytuacji. – To dom z dwoma sypialniami. Pomieściłby całą rodzinę. Wystarczy trochę odkurzyć i ogarnąć, i spokojnie mógłby kosztować sto dolarów za noc.

Ivan nie wiedział, gdzie ma patrzeć. Ewidentnie nie lubił rozmawiać o pieniądzach. Ewidentnie też nie nadawał się na biznesmena, pomyślała Lacey. Miała nadzieję, że jego lokatorzy nie wykorzystują tego.

– No to może piętnaście za noc? – zasugerował Ivan. – I wyślę kogoś, żeby tu posprzątał.

– Dwadzieścia – odparła Lacey. – I sama mogę posprzątać – uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń. – Teraz proszę dać mi klucze. Nie przyjmę odmowy.

Teraz Ivan czerwienił się od uszu po szyję. Skinął lekko głową w geście zgody i podał Lacey brązowy klucz.

– Mój numer jest na wizytówce. Proszę dzwonić, jeśli coś się zepsuje. Albo raczej kiedy.

– Dziękuję – powiedziała Lacey z wdzięcznością i z uśmiechem.

Ivan wyszedł.

Sama w domu, Lacey poszła na górę, żeby dokończyć zwiedzanie. Główna sypialnia znajdowała się z przodu domu, z balkonem i widokiem na ocean. Znowu poczuła się, jakby weszła do pokoju w muzeum, z wielkim łożem z baldachimem oraz szafą z tego samego kompletu, wystarczająco dużą, żeby prowadzić do Narnii. Z tyłu domu znajdowała się gościnna sypialnia, z widokiem na ogród. Toaleta była w osobnym pomieszczeniu, nie większym od szafy. W łazience stała biała wanna na nóżkach z brązu. Nie było oddzielnego prysznica, jedynie nakładka na kurek od wanny.

Lacey wróciła do sypialni i rzuciła się na łóżko. Dopiero wtedy miała chwilę, żeby ochłonąć po wszystkim, co wydarzyło się tego zawrotnego dnia. Była oszołomiona. Jeszcze rano była mężatką z czternastoletnim stażem. Teraz była singielką. Jeszcze rano miała karierę w Nowym Jorku. Teraz była w chatce na klifie w Anglii. Przeszedł ją dreszcz ekscytacji. Dreszcz emocji. Pierwszy raz w życiu postąpiła z taką śmiałością i, trzeba przyznać. Czuła się wspaniale.

Rury trzasnęły po raz kolejny, a Lacey pisnęła. Jednak w następnej chwili wybuchnęła śmiechem.

Rozłożyła się na łóżku i patrząc na rozpościerający się nad nią baldachim, przysłuchiwała się dźwiękom silnych fal, które rozbijały się o klif. Dźwięk przypomniał jej o dawnym marzeniu z dzieciństwa, o pragnieniu zamieszkania nad oceanem. Na lata o nim zapomniała. Jeśli nie wróciłaby do Wilfordshire, czy nigdy nie powróciłoby do niej to wspomnienie? Zastanowiła się, co jeszcze skrywa się w zakamarkach jej pamięci. Jutro wstanie, pomyślała, i wyruszy na oględziny miasta, a może znajdzie kolejne wskazówki.

Rozdział 3

Lacey obudził dziwny dźwięk.

Usiadła prosto. Zajęło jej chwilę, zanim rozpoznała ten obcy pokój, oświetlony jedynie wąskim strumieniem światła, wpadającym przez szparę między zasłonami. Nie była w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku, a w kamiennej chatce na klifie w Wilfordshire w Anglii.

Dźwięk rozległ się ponownie. Tym razem nie był to łomot rur, a coś zupełnie innego, jakieś zwierzę.

Spojrzała na telefon spuchniętymi oczami. Była piąta rano lokalnego czasu. Wzdychając, podniosła się z łóżka, nadal zmęczona. Zmiana stref czasowych ewidentnie dała jej w kość. Na ciężkich nogach poczłapała boso w stronę balkonu i rozsunęła zasłony. Za brzegiem klifu rozciągał się ocean, aż do momentu spotkania z bezchmurnym niebem, które dopiero nabierało niebieskich barw. W ogródku nie zobaczyła żadnego zwierzęcia, ale dźwięk rozległ się po raz kolejny. Lacey rozpoznała, że musi dochodzić z tyłu domu.

Owinęła się w szlafrok, który udało jej się kupić w ostatnim momencie na lotnisku i poczłapała na dół skrzypiącymi schodami, żeby zbadać sytuację. Poszła prosto na tyły domu, do kuchni, z której przez wielkie, przeszklone drzwi rozpościerał się widok na ogród. Lacey szybko odkryła źródło dźwięku.

W ogrodzie było całe stado owiec.

Lacey mrugnęła. Musiało ich być co najmniej piętnaście! Dwadzieścia. Może więcej!

Przetarła oczy i otwarła je ponownie, ale puchate stworzenia nie zniknęły i dalej beztrosko pasły się na trawie. Jedna z nich podniosła głowę.

Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, ale po jakimś czasie owca odchyliła łeb i żałośnie zabeczała.

Lacey zaczęła chichotać. Nie mogła wyobrazić sobie lepszego sposobu, by rozpocząć swoje nowe życie Po Davidzie. Nagle odniosła wrażenie, że jej przyjazd do Wilfordshire coraz mniej przypomina wakacje, a coraz bardziej deklarację. Odzyskanie osoby, którą była, a może nawet narodziny zupełnie nowej osoby. Uczucie, czymkolwiek było, przyprawiało ją o przyjemne łaskotanie, jakby jej brzuch był pełen szampana (o ile to nie po prostu zmiana strefy czasowej – bo jeśli chodzi o jej zegar biologiczny, właśnie ucięła sobie porządną drzemkę). Tak czy siak, nie mogła doczekać się, co przyniesie dzień.

Poczuła się żądna przygód. Jeszcze wczoraj budziła się wśród dobrze znanych odgłosów nowojorskich ulic. Dzisiaj wśród nieustępliwego beczenia owiec. Wczoraj unosił się wokół niej zapach świeżego prania i środków do czyszczenia. Dzisiaj, kurzu i oceanu. Wszystkie znane i znajome rzeczy zostawiła za sobą. W nowej roli singielki poczuła nagle, że świat leży u jej stóp. Chciała poznawać! Odkrywać! Uczyć się. Wypełniała ją energia, jakiej nie czuła odkąd… Cóż, odkąd odszedł jej ojciec.

Lacey potrząsnęła głową. Nie chciała myśleć o niczym smutnym. Zamierzała z determinacją bronić tej odnalezionej na nowo radości życia. Szczególnie dzisiaj. Dzisiaj nic i nikt nie zabierze jej tego uczucia. Dzisiaj była wolna.

Starając się odwrócić uwagę od burczącego brzucha, Lacey postanowiła wziąć prysznic w swojej wielkiej wannie. Użyła dziwacznego wężyka przymocowanego do kurka i spłukała się wodą, jakby była brudnym psem. Woda była za zmianę ciepła i zimna, a rury nie przestawały trzaskać. Ale woda, w porównaniu do wody w Nowym Jorku, była tak miękka, że Lacey czuła się, jakby nakładała na siebie drogi balsam. Napawała się tym uczuciem, nawet wtedy, kiedy zimna woda przyprawiała ją o drżenie.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Похожие книги

Популярные книги автора