Nie bez trwogi Koszałek-Opałek wziął oną kruszynę w usta, ale wnet posmakowawszy, wyciągnął rękę po więcej. Kruszyły tedy dziewczątka co najpiękniej dopieczone ziemniaki i po oskubince79 mu dając, tak się z nim oswoiły, że Kasia Balcerówna ostatni kęsek sama mu w usta włożyła, na co wszystkie, a najgłośniej Kasia, zapiszczały z okrutnej uciechy.
III
Podjadłszy tedy80 sobie, Koszałek-Opałek znów u ognia siadł, a gdy chłopcy świeżego chrustu narzucili, a iskierki po suchych gałązkach wesoło zaczęły skakać, tak pastuszkom o Krasnoludkach powiadał.
Drzewiej81 nie nazywali my się Krasnoludki, ale Bożęta. Nie mieszkali my też pod ziemią, pod skałkami, albo pod korzeniami drzew starych, jako mieszkamy teraz, ale po wsiach, w chatach, razem z ludźmi. Dawno to było, przedawno! Jeszcze nad tym tu krajem panował wtedy Lech82, który ufundował miasto Gniezno na tym miejscu, gdzie gniazda białych ptaków znalazł. Bo mówił sobie: Jak tu ptaki w bezpieczności83 mieszkają, to musi ziemia cicha być i dobra.
Jakoż była.
O tych ptakach mówią ludzie, że to były orły, ale w naszych starych księgach stoi, jako to były bociany, po równinach łąkowych brodzące, które tam sobie gniazda w obfitości słały. Jak było, tak było, dość że się cała ta kraina Lechią od owego Lecha poczęła zwać, a lud, który w niej mieszkał, też miano Lechitów przyjął. Chociaż sąsiedzi zwali go i Polanami także, iż był naród polnych oraczów i za pługiem84 chadzał. Co wszystko w naszych księgach starych pod pieczęcią stoi.
A to boru wtedy nie było? zapytał nagle cienkim głosem Józik. Ani rzeki, ani nic?
Jakże! odrzekł Koszałek-Opałek Był bór, i to nie taki jak dziś, ale puszcza okrutna i bez końca prawie. A w puszczy mieszkał zwierz srogi i wielki, i tak ryczący, że drzewa, co słabsze, pękały. Ale że my Krasnoludki, to tylko o niedźwiedziach wiemy. Powiadał mi raz pradziad mego prapradziadka, że jak go taki niedźwiedź wygarnął razem z pszczołami i miodem z lipowego dziupla85, to go do pół zimy u siebie pokojowcem86 trzymał i bajki sobie dzień i noc prawić87 kazał, a sam łapę tylko cmokał i w barłogu88 drzemał. Dopieroż jak srogi mróz ścisnął, a niedźwiedź tęgo chrapnął, puścił się pradziad mego prapradziadka biegiem z onej puszczy i po siedmiu latach wędrowania do swoich powrócił.
Śmiały się dzieci, słuchając tej przygody, a Koszałek-Opałek tak dalej prawił:
Ho! ho!.. To były czasy!.. Nad polami, nad wodami szumiały wtedy lipowe gaje, a w nich mieszkał jeden stary, stary bożek, imieniem Światowid89, który na trzy strony świata patrzał i nad całą tą krainą miał opiekę.
Ale co domostw, dobytku i obejścia, to pilnowały Bożęta, które też i Skrzatami dla ich małości90 zwano.
Każda chata ma swego skrzata mawiał lud w te stare czasy, a nam też dobrze było i wesoło, bo my przy wszelakiej robocie pomagali gospodarzom naszym. To koniom owies sypali, a przedmuchiwali z plewy91, żeby samo gołe ziarno się złociło; to sieczkę rznęli92, to trzęśli słomę93, to kury zaganiali na grzędę, żeby nie gubiły jaj w pokrzywach, to masło w maślnicy ubijali, to wyciskali sery, to dzieci kołysali, to motali przędzę94, to na ogień dmuchali, żeby kasza prędzej gotowa była. Jaka tylko była robota w chacie i w obejściu95, precz my się każdej chwytali ochotnie. Co prawda, nie szło to darmo! Jak nie gospodarz, to gospodyni pamiętała o nas. Zawsze w świetlicy na brzeżku ławy były kruszyny chleba i twarogu, zawsze w kubku trochę miodu albo chociaż mleka. Było z czego żyć. A wychodziła gospodyni na ogród pleć, albo z sierpem w pole, to się tylko od tego proga obejrzała, z bodni96 garstewkę97 prosa wzięła i sypiąc po izbie mówiła:
Bożęta! Bożęta! Niech który pamięta
O dzieciach, o chacie A tu proso macie!
I szła spokojnie do roboty. A my smyrk spod zapiecka, smyrk spod ławy, smyrk spod malowanej skrzyni! Nuż w izbie gospodarzyć, dzieciom prawić, chłopcom koniki strugać, dziewuszkom łątki98 wić, warkoczyki splatać.
Nuż ułomy w okienkach99 przecierać, słonko przez nie do chaty puszczać, tę złotą jasność po kątach roznosić, to aż wszystko pachniało dokoła!
Pracy, co prawda, było dość, ale tej wdzięczności ludzkiej jeszcze więcej. Nie było zmowin100, ani postrzyżyn101, żeby nas na nie gospodarze nie prosili:
Bożęta, Bożęta!
Prosim na te święta!
Na żubrze pieczenie,
Na rogi jelenie,
Na kura, co skacze,
Na białe kołacze102!
Jużci że my się między gości nie pchali, bo nasz naród, choć mały, zawsze bywał polityczny103. Ale jak my zaczęli jeden z drugim i dziesiątym na gęślikach104 grać, alboli pod oknem, alboli pod progiem, to się ludzie odsłuchać nie mogli naszej kapeli, takie z niej wesele szło, taka radość, takie śpiewanie w sercu.
Hej! hej! Gdzie to te czasy! Gdzie!?
IV
Zatrzymał się Koszałek-Opałek i z wolna fajeczkę pykał, a dzieci, choć nic nie mówił, słuchały, wpatrzone w niego. Po małej chwili rzekł:
Długo tak było, nie wiem, bo o tym nie stoi w naszych księgach105. Ale się potem czasy odmieniać zaczęły. Nie stało106 tych dobrych panów z Lechowego rodu; a ci nowi precz się ze sobą darli107, bo ich panowało razem cości aże dwunastu. Dopieroż lud sobie owe swary uprzykrzył, tych kłótników het precz przepędził, a jednego pana znów obrał.
Ano, uciszyła się trochę ta kraina, alić108 ledwo że słońce zaświeciło nad nią znów przyszła burza.
Jako szarańcza pada na posiew zbożowy, aby go wyniszczyć do źdźbła, tak na te pola lechickie padły Niemcy109, a ich książę chciał gwałtem naszą panią brać i sam nad nami panować. Mówię: naszą, bo choć my byli tylko Bożęta, ale w te prastare błogie czasy jedność była i z narodem my się jak bracia trzymali.
Pani jednak nie chciała Niemca.
A ja wiem! krzyknęła nagle cienkim głoskiem110 Kasia Balcerówna. To była Wanda!
A ja też wiem! jeszcze cieniej zapiszczała Zosia Kowalczanka.
I nuż jedna przed drugą wyciągać111:
Wanda leży w naszej ziemi, co nie chciała Niemca
Pokiwał na to Koszałek-Opałek głową i rzekł z uśmiechem:
A nie chciała! Wiem! Znam! Toć ta cała pieśń w naszych księgach stoi. Toć my od najdawniejszych czasów uczym jej małą wiejską dziatwę! Jakże! Ja sam już ze sto dzieci jej nauczyłem. A was któż zuczył112?