Tętni droga, lasy gwarzą, potok szumi na dolinie Brzęczy coś, huczy coś, ktoś do chaty pędzi Księżycowe lice, oczy ma jak gwiazdy królewicz to pan po naszą dziewczynę. Cały w złocie, w jasnej szacie, przy nim drużby królewicze, złotem, srebrem przepasani, jak jabłuszka malowani. Hej! otwórzcie chaty wrota, drużyna jedzie od złota, po dziewczynę, po malinę Dary ojcu wielkie wiozą, bratu, siostrom i macierzy Nie płacz, otrzyj oczy czarne, wianuszek mu oddaj rada Malowany dwór u niego, złote progi, srebrne statki A! ja płaczę, łzy mi biegą, nie będzie mi jak u matki
O słońca wschodzie ruszył cały pochód na uroczysko pod dęby święte; stary ojciec miał im tam pobłogosławić. Drużby na konie posiadali, pannę młodą na wóz wsadzono cały suknem okryty, cały kwiatami obwieszony. Za nią jechały nucąc a zawodząc druhny, goście, tłum ciekawy.
U starego dębu młodzi szli po kolei wszystkich prosić o błogosławieństwo, padli ojcu do nóg, przybranej matce, wszystkim stojącym dokoła, aż do małych dzieci. Potem za ręce się pobrawszy kołaczem się łamali, włożono im korony na głowy, pili z kubka jednego, dłoń w dłoni siedem razy dąb święty obeszli dokoła i ojciec ich trzykroć ziarnem obsypał, a poza nimi stojąca drużyna ciągle pieśni nuciła weselne.
Wylano bogom ofiarę, odpędzono czary i uroki, kadzono zielem, rzucano liśćmi, kropiono wodą i orszak cały nazad się puścił do chaty.
Tu zabrzmiały pieśni nowe a inne. Dziewczęciu rozplatano włosy, kosę44 dziewiczą obcięto i głowę czepcem osłoniono, a gdy biała namitka45 otoczyła czoło młodej, łzy się jej z oczów rzuciły żałosne, śpiewy rozległy tęskne i bolejące. Żegnały ją drużki dziewice ale gęślarz głośniej w struny uderzył i płaczu słychać nie było.
Do skoków stawać musieli weselni i na gwałt się weselić, aby wieczór ten złą dla życia nie był wróżbą.
Zanucono pieśni chmielne, bo też chmiel w głowach panowanie swe rozpoczynał.
Chmielu ty psotniku, co ty robisz z ludzi, dziewicą szła z chaty, mężatką się zbudzi Chmielu ty, mój chmielu, jak ty psujesz głowy, świat był wczoraj czarny, dzisiaj mi różowy Chmielu, co po tyczce zwijasz się do góry, chciałoby się z tobą tak uczepić której Dziewczęta, dziewczęta, uciekajcie z drogi, chmiel idzie, pan idzie, popodcina nogi O chmielu, o chmielu, cudowneś ty ziele, przez cię jest szczęśliwych i biednych jest wiele. Chmielu ty weselny, królu nasz a panie, niechaj choć do jutra trwa twe panowanie
O chmielu!
Całą tak noc tętniała od skoków chata Mirszowa, tętniało i rozlegało się podwórko, niektórzy znużeni na przyzbie spocząwszy ledwie, wracali pić i skakać.
Już młodzi byli na świronku w łożnicy, a piwo i miód bez ustanku krążyły. Kto przypadł, ten sam sobie do woli czerpał z kadzi, bo w taki dzień każdy gościem był miłym. Kupy też tych, co szli na Lednicę, z ciekawością zwracały się ku chacie, stawały, zbliżały, dudarz grał, a gęślarze śpiewali.
Już słońce wstawać miało, gdy ujrzano z pola śpiesznym krokiem idącą o kiju starą babę. Stawała niekiedy, oglądała się jakby przelękła, podnosiła kij i wołała coś przeraźliwym głosem, ale słów dosłyszeć nie było można, bo i dudarz grał donośnie, i gęślarze śpiewali, a młodzież hasając pokrzykiwała.
Wiedźma coraz żywiej biec zaczęła zdyszana, poznano w niej z dala Jaruhę.
Co jej jest? zawołał stary Mirsz leci jakby oszalała
E! ona tak zawsze! śmieli się inni lubi piwo, a chmiel z nią czyni, co chce, gotowa jeszcze pójść w skoki
A Jaruha szła, biegła, oglądała się poza siebie strwożona i kijem kędyś pokazywała. Włos miała rozwiany w nieładzie, bieliznę pomiętą i zdartą, nogi pokrwawione.
Dobiegłszy zdyszana pod same wrota, krzyknęła:
Uciekajcie! uciekajcie! Jedzie, toczy się smok, gadzina! Pomorcy idą! Wrogi tuż, za mną w ślad
Usłyszeli wszyscy, ale nikt nie chciał uwierzyć własnym uszom i szalonej kobiecie.
Tuman się toczy, dymy kłębią tętni ziemia. Uciekajcie, uciekajcie, komu życie miłe. Ludzie ratujcie się, Pomorcy idą!
Podniosła ręce obie do góry krzycząc i upadła zmęczona.
Stary Mirsz popatrzał w dal milczący i wpadł do chaty.
Kto żyw, na konie! zawołał. Jaruha przybiegła z wieścią, nawała Pomorców się toczy. Uciekać! Stara oszalała może, może stado owiec za Pomorców wzięła. Niech kto jedzie, podpatrzy. Tumany jakieś widać w dali.
Popłoch padł na taneczników, jak gdy kania się nad stadem kuropatw uwiesi, ale głowom zagrzanym nie bardzo się wierzyć chciało. Mężniejsi się ku drzwiom rzucili, a dziewczęta i niewiasty do komory krzyki zastąpiły śpiewy, głośniejsze od nich.
Doman też wypadł z chaty, za rękę wiodąc Milę przestraszoną i płaczącą, która czoło i oczy tuląc w dłonie, wołała:
O doloż moja o dolo!
W podwórku zwijając się, wszyscy jak poszaleli wołali głosami różnymi.