Na ten znak życia pies, który leżał na ziemi, podniósł głowę z wolna i wlepił w pana oczy.
Myszko nie spuszczał z niego wejrzenia, ale się odzywać nie śmiał. Zdawał się chory spać i marzyć. Niekiedy białe zęby jego ścięły się i zazgrzytały, to znów uśmiechał się niby. Ręce mu drgały, jakby coś chciał pochwycić i opadały bezsilne.
Myszko skinął na Jaruhę.
Przystąpiła doń, wprzódy rozpatrzywszy się w nim dobrze i stanęła z pokorą.
Kto go ranił? zapytał gość.
Jaruha milczała długo, trzęsąc głową.
Hę? Dzik! rzekła. a tak! dzik kłem rozdarł mu piersi
Gość oczy ciekawe zwrócił na nią i ruszył ramionami.
Jaruha się poprawiła.
Jeleń albo ja wiem?.. Na łowy wyjechał, a z łowów go przynieśli
I trzęsła głową, brodę w ręku ściskając.
Oj, łowy te, łowy gorzej wojny takie łowy!
Widocznym było z twarzy gościa, iż słowom jej nie wierzył. Ale w tej chwili na progu ukazał się Domanów brat, Duży. Myszko wstał i podszedł ku niemu, a Jaruha u łoża stojąc za nimi patrzała, bo wyszli ze dworu na podwórko.
Mówże choć ty prawdę zapytał Myszko. Co mu jest, kto go ranił? gdzie?
Wstyd przyznać się cicho szepnął brat młodszy za dziewką poleciał na Kupałę, za Wiszową porwał ją na koń Dziewka mu miecz od pasa wzięła i w piersi wbiła
Spuścił głowę Duży, jakby go to wyznanie zbyt wiele kosztowało.
Namarszczył się słuchający.
I uszła? spytał oburzony.
Doman z konia padł, bo go srodze raniła, nie wiem, czy i żyć będzie, choć baba krew zamówiła i okłada ranę mówił Duży a dziewczyna z koniem do domu uszła.
Słuchając opowiadania Myszko zdawał się ledwie uszom wierzyć; śmiałość dziewczyny, nieopatrzność Domana wydawały się niepojętymi. Zamilkł.
Wywołajcie babę rzekł po namyśle. Spytamy jej, czy z niego co będzie, czy przepadł Mnie on potrzebny i nam wszystkim
Posłuszny chłopak skinął od progu na Jaruhę, która z udaną powagą, choć widocznie podchmielona, wysunęła się z chaty.
Słuchaj, stara wiedźmo rzekł odwracając się ku niej przybyły będzie on żył?
Jaruha podniosła głowę, pokiwała nią, spuściła, podparła brodę na ręku, myślała długo.
Kto to może wiedzieć rzekła albo to ja tam była, gdy mu krew upływała? Albo ja patrzyła, gdy go zabijali? Ja swoje robię Krew zamówiłam, ziela nawarzyłam, płachty położyłam a może kto ranę przeklina może urok rzucili?
Nie można się z niej było dowiedzieć więcej. Myszko stał zafrasowany, gdy w świetlicy usłyszeli wołanie.
Bywaj tu!
Pobiegli wszyscy, Doman się był, na łokciu spierając, podniósł blady, ale przytomny, i pić prosił. Jaruha mu jakiegoś gotowanego napoju przyniosła, który pochwycił chciwie. Oczyma powiódł po izbie, brata poznał, a obcego zobaczywszy spuścił oczy. Ręką uciskał piersi, jakby mu co zawadzało. Myszko stał nad nim.
Widzisz rzekł z koniam padł i na mieczyku się przebiłem
Nie śmiał oczów podnieść.
Myślałem, że mi koniec przyjdzie ano, jeszcze żyję
A to ja wam krew zamówiłam, proszą miłości waszej wtrąciła Jaruha. gdyby nie ja! hę! hę!
Co wy tam uradzili, Myszku? spytał, odwracając rozmowę.
Dziś z tobą o tym nie gadać, kiedy leżeć i lizać się musisz.
Wyliżę się rzekł Doman. a nie chcę, abyście mnie zapominali, jeśli co do roboty macie Nie ja, to bracia pójdą i ludzie Byłem chodzić mógł, nie zaśpię doma Człek najprędzej wydobrzeje, gdy na konia siądzie
Nieprędko wam o koniu myśleć przerwała Jaruha krew by się znowu puściła, a jakby mnie nie było do zamówienia
Nikt baby nie słuchał i umilkła. Duży nawet na drzwi jej wskazał. Wiedźma pokręciwszy się około ognia wyszła, mrucząc.
Źle z nami rzekł Myszko źle z nami, Domanie. Na wiecuśmy nie obradzili nic, a teraz gorzej się jeszcze kroi. Chwostek sobie zebrał dużą drużynę, nawet między naszymi Bodaj11 po Niemców posłał i Pomorców, aby mu w pomoc przybywali; chce nas wszech zawojować i obrócić w niewolniki Radźmy sobie
Pierwsza rzecz rzekł Doman tych się zbyć, co jemu służą, a z nami iść nie chcą, bez tego nic
Pewnie odparł Myszko. Z tymi, co jawnie z nim trzymają, rzecz łatwa ale kto wie, ilu z nim potajemnie?.. Starego Wisza nie stało.
Na wspomnienie starego Wisza głowę spuścił Doman i zamilkł.
Trzeba nam dalej prowadzić mirową12 sprawę Nikt nie chce stanąć na czele gromady, aby mu się to nie stało, co Wiszowi Jechałem do was na radę a wy.
E! e! co będę kłamał żywo zawołał, jakby z trochą gorączki Doman.
Odsłonił piersi, odrzucił płachtę i śmiejąc się dziwnie pokazał siną, ledwie przysychającą ranę, która miała kształt miecza, jakim była zadana.
Patrz, Myszko dodał dziewka mi ją zadała! dziewka! Wiszowa dziewczyna. Wyrwała mi się z rąk jak śliski węgorz Srom i wstyd! Przed ludźmi nie pokazać oczu chyba, póki jej nie będę miał Nie utai się to własna czeladź mnie zdradzi baby się ze mnie urągać będą Prawda, brata raniłem, gdym ją chwytał, ale od dziewki dostać ranę
Padł na pościel.
Weźmiesz ją i pomścisz się zawołał Myszko. Chciałeś ją mieć za żonę Uczynisz niewolnicą lub zabijesz nie truj się tym i bądź spokojny
Bylem siły miał trochę, doma nie zostanę pali mnie łoże i srom
Słuchajże, Doman, wy z kim ? przerwał Myszko.
Z wami odparł krótko ranny i wskazał na brata. on, ja, moi ludzie, czeladź. My, stare kmiecie, jesteśmy do swobody nawykłe, do ostatniej kropli krwi miru bronić będziemy. Kneź mir łamie, niech głowę da!
Niech da głowę! zawołał Myszko i wstał. Więcej już słyszeć nie chcę i nie potrzebuję Na tym dosyć
Duży przyniósł mu miodu w kubku, gość z pośpiechem do ust go zbliżył i napił się, biorąc rękę Domana.
Za rychłe wyzdrowienie twoje Słowo?
Słowo kmiece i klątwa13 ja z wami a umrę ja, z wami bracia, do ostatniego
I legł na pościel. Myszko wyszedł i na konia siadł.
Na powrót weszła Jaruha zbliżając się do łoża chorego; spojrzała na piersi, z której płachty zrzucone leżały na ziemi i załamała ręce. Poczęła je podnosić, mrucząc.
A zdrowym byś być chciał, miłościwy panie poczęła. Baba was wyratowała i słuchać jej nie chcecie!
Nie opierał się chory, gdy mu znów owe mokre zioła i bliznę na piersi przyłożyła. Znużony, choć małym wzruszeniem, Doman się zdrzemnął zaraz. We dworze milczenie było znowu.
Nadchodził wieczór, gdy Duży, stojąc we wrotach, zobaczył jezdnych z lasu wychylających się na pole.
Było ich czterech. Jeden przodem jechał wprost na dwór. Już z dala poznał chłopak Bumira, kmiecia, który mieszkał ku Gopłu. Bumir stary był już, ale jak żubr silny, kark miał gruby, nogi i ręce ogromne, brzuch spasły. Ciemne włosy, na pół już siwe, bezładnie otaczały mu głowę okrągłą, w której wypukłe oczy żabie i usta szerokie siedziały. Z Bumirem mało co się znali, nie lubił go Doman, po co tu ciągnął, trudno było odgadnąć. Stanął ze swymi u wrót.