Eliza Orzeszkowa - Australczyk стр 5.

Шрифт
Фон

 Wie pan o nowinie?

Pomyślał, że stanowczo był to dla niego dzień nowin. Ona mówiła dalej:

 Od dni paru bawi w naszem mieście p. Marceli Domunt, ten inżenier i aferzysta Pewno dziś będzie u baronowej Był wczoraj z wizytą u mnie Bardzo przyjemny. Podobno Nabab zrobił się z niego

Weszli do przedpokoju. Marceli Domunt! Dawny znajomy i prawie kolega szkolny, choć znacznie od niego starszy. Pamięta go dobrze. Nabab! Czy tak się zbogacił? Prawda! słyszał już coś o tem Ciekawym będzie zobaczyć znowu tego człowieka, tak rozumnego i zręcznego, że w czasie względnie krótkim potrafił stać się Nababem!

Amfilada salonów gorzała od świateł, mieniła się barwami ubrań kobiecych i męzkich, wrzała gwarem głosów przyciszonych, ale licznych. Lokaje roznosili na tacach ogromnych herbatę, z mnóstwem dodatków, które nietylko smak, ale i wzrok nęcić mogły, takie to wszystko było ładne, ładnie ułożone, przyozdobione srebrem, kryształami, karmelem, naśladującym bursztyn. Na sprzętach najrozmaitszych: niższych, wyższych, ciężkich, leciuchnych, okrągłych, powyginanych, siedziały grupy kobiet i mężczyzn większe, mniejsze, podobne do klombów, rozsianych po przestrzeni, kąpiącej się w białem świetle gazowem. Jak słońce w kroplach rosy, stojącej na kwiatach, światło to zapalało mirjady połysków na jedwabiach, w złocie, w brylantach, w oczach. Obnażone ramiona kobiece przybierały w niem pozór marmurów śnieżnych lub blado-różowych. Długie suknie, jak wody o barwach bladawych, falowały po błyszczących kwadratach posadzki, albo po fantastycznych wzorach kobierców. Zwisające od sufitów snopy i gwiazdy płomyków przeglądały się w zwierciadłach, które ich odbicia przesyłały innym, mnożąc je tym sposobem w nieskończoność daleką i olśniewającą. U okien, osłoniętych draperjami ciężkich firanek, na wysokich łodygach strzelały śnieżne kielichy datury; nad gajem hjacyntów dziwne orchidee unosiły się nakształt roju pszczół i motyli, passi-flory pełzały od okna do okna, rozkładając na amarantowych adamaszkach, błękitnych pluszach, swoje liljowo-czerwone gwiazdy. Jaskrawo-złote ramy prowadziły wzrok do pejzaży sielskich, górskich, morskich, do postaci idylistycznych i rycerskich, tu i owdzie ukazujących się na ścianach w świetle obfitem. W jednym z salonów widać było klomb zielonych roślin, przysłaniający białą statuę, dzieło sztuki, wyszłe z pod dłuta znakomitego. Nad stołami wznosiły się wazy sewrskie, japońskie, wspaniałe postumenty lamp z malachitu, z lapis-lazuli, ze starego bronzu. W gwarze rozmów, przypominającym grzmot, nieustannie toczący się w oddaleniu wielkiem, słychać było rytmiczne szelesty zwijanych i rozwijanych wachlarzy, brzęki ostróg, dźwięki srebra, uderzającego zlekka o porcelanę, niekiedy śmiechy głośne, ale krótkie, podobne do rakiet wystrzeliwających z szemrzącego płomienia ogni sztucznych. W ostatnim salonie, daleko zda się, daleko, za morzem światła, gwaru i kwiatów, ktoś grał na fortepianie.

U drzwi pierwszego z salonów witała przybywających gości jasna blondynka średniego wzrostu, trochę otyła, na pierwszy rzut oka bardzo piękna, w aksamitnej sukni i piórach strusich, zdobiących prawie popielate włosy. Towarzyszył jej mężczyzna bardzo niemłody, bardzo blady, bardzo łysy, mający minę Jowisza, mocno sfatygowanego swoją chwałą i potęgą. Kiedy Roman zginał się przed gospodynią domu w ukłonie tak głębokim i ceremonjalnym, że prawie dworskim, ona nieznacznie pogroziła mu palcem. Nie pytał, za co. Od tygodnia już była tu z powrotem, a nie widzieli się jeszcze z sobą. Przychodził dwa razy i w domu jej nie zastawał. Nic to. Powinien był przyjść razy dwadzieścia. Korzystając z chwilowej przerwy w nadchodzeniu gości, pochylił się nieco ku niej i ze znaczącem spojrzeniem zapytał:

 Nowina?

Zblizka twarz jej przypominała porcelanową paterę z dwiema blademi różyczkami na tle olśniewająco białem. Po tej martwocie rozpłynęła się jednak uciecha promienna.

 Wyśmienita! odpowiedziała zcicha. Ale widzisz przecie, że w tej chwili nie mogę Potem, przy sposobności Teraz idź sobie w świat, baw się dobrze i baw innych

Odchodząc, myślał, że stanowczo zawiele bieli się i różuje. Czyni to oddawna, ale coraz niezręczniej. Trop de zêle. Nic dziwnego. Upiększenie przedtem lekkie i od niechcenia używane, stało się teraz środkiem ratunkowym, chwytanym całą garścią. Może też i naprawdę żałośnie wyglądałaby bez tej emalji. Rozmyślania te przerwało mu spotkanie kilku kolegów i przyjaciół, którzy wciągnęli go do ożywionej rozmowy. Rzecz szła o cyfrę wynagrodzenia, którą otrzymać miał operzysta znakomity za kilka wystąpień w teatrze miejscowym. Kolosalność jej budziła w tem gronie młodzieży podziw, zmieszany z odrobiną zawiści. Przyznawano powszechnie, że wielcy śpiewacy są teraz prawdziwymi panami świata i najszczęśliwszymi z ludzi. Pieniądze i oklaski. Wielkie pieniądze i wieczne oklaski. Oni to rozwiązali kwestję bytu lub niebytu szczęśliwości ziemskiej! Roman wtrącił, że do tej szczęśliwości trzebaby jeszcze włączyć pierwiastek rozkoszy artystycznych, sprawianych przez sztukę; ale parę głosów odpowiedziało na to śmiechem. Sztuka! ależ ci panowie ani myślą być tak wzniosłymi. Jest to rzemiosło takie, jak każde inne, a tylko stokroć zyskowniejsze od innych. Wszystko zresztą zamienia się teraz w rzemiosło, mniej lub więcej zyskowne. Rozkosze sztuki, nauki i różnych tam innych rzeczy podobnych, to archaizmy

 I parawaniki! wtrącił Roman.

I parawaniki, potwierdzono, za któremi odbywają się wściekłe gonitwy do gór złotych. Niepodobna też, aby było inaczej, bo w społeczeństwach cywilizowanych wymagania od życia tak wzrosły, że zaspokoić je mogą naprawdę tylko góry złota. Sprawia to zresztą ludzkości korzyść oczywistą, bo potrzeby ogromne sprowadzają wysilenia ogromne, z których powstaje postęp na wszelkich polach Tu rozmawiające kółko zwróciło uwagę na kilku świeżo przybywających gości. Ten nizki, przygarbiony nieco człowieczek, to lekarz z ogromną sławą; już też podobno pół miljona z górą ulokował na zagranicznych bankach. Wiwat nauka! Ale pół miljona ze swoją górą i nauka bardzo intratna składają nizkie ukłony przed kimś, kto podobno nie ma wielkiego majątku, lecz jest cały okryty oznakami wielkich dostojeństw. To znowu karjera niezwykła: szybka, świetna, poprostu fajerwerkowa. Nie przeszkadza to jej kłaniać się z kolei niewymownie grzecznie i słodko przed jednym z najwyższych dygnitarzy państwa plutokratycznego. Ten, to już poprostu jest jednym, ogromnym trzosem złota! Umie też żyć! Kto bywa w domu jego? Prawie wszyscy rozmawiający bywali tam, albo przynajmniej przedstawiali się, z nadzieją bywania. Co za zbytek szalony, ah! Ten salon Louis XIV kosztuje go podobno tyle, ile niejeden pałacyk wcale ładny. Teraz kazał sobie malować plafon do przedsionka, za który malarzowi ze sławą europejską zapłaci sumy bajońskie I tak dalej, i tak dalej Roman, wraz z innymi, przeglądał wchodzących, wymieniał nazwiska i cyfry, patrzył na ukłony, składane przez miljony tytułom, przez karjery majątkom, uśmiechał się, nawet śmiał się czasem, utrzymywał, że inaczej być nie może i że to bardzo dobrze, korzystnie dla postępu, oświaty, ogłady, dobrobytu, przemysłu. Oczy błyszczały mu coraz mocniej, rysy zaostrzały się i powlekały wyrazem zgryźliwości. Bo pomimo wesołego nieraz śmiechu i teoryj, wygłaszanych ze szczerością, w którą sam wierzył najmocniej, jakaś żmijka okręcała się mu dokoła serca i szczypała je zlekka, lecz dotkliwie. Zupełnie pomimo woli myślał, że jednak on bardzo już długo na jednem miejscu siedzi i bardzo wiele czasu traci, że mu ogromnie jeszcze, niezmiernie daleko do tych dóbr, do tych szczytów, do tych szczęśliwości, o których wszyscy dokoła mówią i które dokoła budzą zachwyt, zmieszany z żądzą i zawiścią.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора