Eliza Orzeszkowa - Cham стр 2.

Шрифт
Фон

Z nieruchomym wciąż uśmiechem na ustach, trochę przyjaznym, a trochę drwiącym, do kobiety w wodzie stojącej podpłynął i mokrą błękitną szmatkę ku niej wyciągnął. Ona, z ramionami już opuszczonemi, w głośnym śmiechu białe zęby ukazując, czarne, zapadłe, pałające oczy w twarzy jego utopiła. Teraz dostrzegł, że tuż za jej pogrążonemi w przezroczystej wodzie, złotawemi stopami, leżał stos lekkich, mokrych gałganków. Z niejakiem też zadziwieniem na nią patrzał. Jak mogła tak prędko z płaczu przejść w tak wesoły, aż zanoszący się śmiech? Przytem, niewiadomo dlaczego, i brała mu z ręki swoją błękitną szmatę, i nie brała, niby to dosięgnąć jej nie mogąc, to znowu z ciemnych, cienkich, giętkich palców wypuszczając. A wciąż mu w twarz patrzała i teraz nawet wejrzenie swoich pałających oczy w same źrenice mu zatopiła. Spotkawszy się z tem wejrzeniem, rybak wstydliwie spojrzał w inną stronę. Rzecz była osobliwa: dziewczyna z zalotnością śmiałą i ciekawą patrzała na mężczyznę, a mężczyzna wstydliwie wzrok od niej odwracał jednak uśmiech z ust mu nie znikał.

Nie na nią, ale na coraz błękitniejsze fale rzeki patrząc, przemówił:

 No, bierzcie już swoją szmatę; mnie płynąć trzeba. Było czego tak lamentować! Myślałby kto, że Bóg wie, jakie nieszczęście wam się zdarzyło!

 Aha! czego było lamentować ze szczególnem połączeniem nadąsania i filuterności zawołała ona byłaby mnie bieda, gdyby ten gałganek, broń Boże, zginął. Już trzy dni, jak mnie pani spokojności nie daje z tem praniem dziecięcych rzeczy Wczoraj w wieczór wyprałam, a dziś dlatego wstałam tak raniutko, aby je w rzece wypłókać. Aż tu masz! jeden wziął i popłynął!

W czółnie, na wąskiej ławce siedząc, słuchał jej mowy szybkiej, żywej, w której wyrazy zdawały się ścigać i tłoczyć ze sobą.

Powiedział, że dalej płynąć musi, jednak nie odpływał. Nie patrzał na nią, ale widać było, że słuchał pilnie jej cienkiego i trochę ostrego głosu.

 A kto wy taka? zapytał.

 Ja?

Ku szczytowi góry i bielejącej nad nim willi ręką wskazała.

 U tych państwa, którzy tu na lato przyjechali, w obowiązku jestem, pokojówką Wzięli mnie zimą, i do końca lata jeszcze wybędę u nich a jak jesienią do miasta wrócę, odprawię się dłużej, jak do jesieni nie chcę

 A czemuż to? czy bardzo łają? z uśmiechem przerwał.

Wyprostowała się, rumieńcem nagle oblana i z rozbłysłemi oczyma.

 Oho! niechby tylko spróbowali! Na łajanie jest odłajanie! Ja nie taka, abym sobie ubliżać pozwalała! Ojciec mój w kancelarji służył, z dobrej familji pochodzę, niechby mię kto złem słowem skrzywdził, takbym jemu parsknęła, że i dziesięć latby pamiętał. A choćby i do sądu bywałam ja i w sądach! Nie zlęknę się!

Teraz ze zdziwieniem i prawie przerażeniem na nią patrzał, ale wnet znowu wzrok odwrócił, bo z rumieńców tej kobiety i błysków jej oczu żar na niego padał.

 To i czegoż odprawiać się? zapytał.

 Czego? Ot, tak sobie! Już ja nigdzie długo wybyć nie mogę. Żeby nie wiem jaka dobra służba była, na jednem miejscu znudzę się zawsze i adie! Na Berdyczów drobnemi literami do mnie pisujcie! Taka już moja natura! Ale ja bardzo wiedziećbym chciała, kto wy taki?

 Kto ja taki? Ot, ciekawość! Robak

Z zamyśleniem uśmiechał się; ona głośno zachichotała.

 Niema czego śmiać się mówił zwolna człowiek a robak mała różnica! robaka ryba je, a człowieka ziemia. Czy pan, czy chłop, czy król, czy parobek, każdego ziemia zjeść musi, jak ryba robaka. Ot, co!

Słuchała ciekawie z trochę otwartemi usty, a gdy umilkł, zauważyła:

 Rozumnie gadacie, ale smutno. Co tam o śmierci myśleć, kiedy i żyć czasem dobrze nie zawsze, ale czasem dobrze! A czemże zajmujecie się?

 Ryby łapię.

 A gdzież mieszkacie?

Wymienił nazwę wsi, w której mieszkał.

 Włościanin? z niejakiem wahaniem w głosie zapytała.

Potwierdzająco głową skinął.

 Patrzajcie, moi państwo! Jak żyję, tak długo z żadnym włościaninem nie rozmawiałam! A czemuż gadacie nie po chłopsku?

 A czemuż mnie nie gadać tak samo, jak wy kiedy umiem?

 Patrzajcie, moi państwo! Włościanin, a taki grzeczny, rozumny! A wiecie, że zbliska wyglądacie daleko starzej, niż zdaleka? Kiedyście na środku rzeki byli, myślałam, że to jakiś młody chłopiec płynie, a teraz widzę, że wam już pewno i ze czterdzieści lat będzie.

Dziwiła się, chichotała, rękoma poruszała, to jedną, to drugą zkolei stopą wyrzucała małe fontanny wody; jak iskra drgająca, mieniła się przed nim złotawością swego ciała, kruczą czarnością włosów, płomiennością oczu, białością zębów.

 To nic dodała choć i czterdzieści lat macie, przystojny z was mężczyzna.

A mówiąc to, głosu nie zniżyła ani powiek nie opuściła; owszem, ciemną, giętką, wilgotną rękę o dziób czółna jego oparła, jakby zbliżyć się do niego, lub go przy sobie zatrzymać pragnęła. Ale on i przestał już wstydliwie wzrok od niej odwracać. Z otwartemi trochę usty zapatrzył się w nią, jak w tęczę.

Ona także zbliska mniej młodo wyglądała, niż zdaleka. Twarz jej ze szczupłemi i ładnie zakreślonemi rysami przywiędła była i zmięta, cera niezdrowa, wielkie oczy głęboko zapadłe pod czołem, na którem nici kruczych włosów krzyżowały się z kilku cienkiemi też, jak włosy, rysami zmarszczek. Miała najpewniej lat trzydzieści parę, które też, znać było, ani po różach jej nie przechodziły, ani kąpały się w kryształach. Tylko była w niej żywość, gibkość, ognistość płomyka i w oczach, ruchach, uśmiechach, w zmiętej nawet cerze coś takiego, co wzrok przykuwało i ku niej ciągnęło.

Było też w niej szczególne, ale uderzające połączenie cech, napozór zupełnie sprzecznych: wezbranej siły ciała i jego niezdrowia, rozhasanej prawie swawoli i dręczącego cierpienia. Gdy zaciskała czasem drobne wargi, a oczy jej ponury przybierały wyraz, możnaby myśleć, że wnętrzem jej wstrząsa spazm bólu czy złości.

 I nie nudno wam ciągle pływać i ryby łapać? rękę o dziób czółna opierając, zapytała.

 Gdzie tam nudno! dobrze! odpowiedział.

 Weźcie mnie kiedy z sobą na rzekę ot, tak, na godzinkę, na dwie nigdy nie zdarzyło się tak długo pływać, a zawsze jakaś straszna bierze mnie ciekawość tego, co jeszcze nigdy nie zdarzyło się Żebyście wiedzieli, jak mnie tu nudno nudno nudno!

 A czegóż tak nudno? Robotę pewno macie

 Żeby nie! Robotą tylko tu i żyj! Ja u państwa jedna, a kucharka druga, więcej nikogo niema; ani furmana, ani lokaja nie trzymają. Pan stary, ciągle książki czyta; pani ze złości, że pan stary, czepia się tylko do wszystkiego i jak sroka skrzeczy: wszystko jej źle, niezgrabnie, to za prędko, to za pomału, to za zimno, to za gorąco Dziecisków aż troje, i nieznośne takie, że niech Pan Bóg broni! Goście prawie nie bywają. Ot, tylko jak ten koń w dreptaku, od rana do wieczora kręć się i kręć się, a ciągle to samo dobrego słowa nawet nie posłyszysz, ludzkiej twarzy nie zobaczysz żeby tę wieś djabli wzięli! w mieście lepiej!

Słuchał uważnie, potem poważną i powolną swoją mową odpowiedział:

 E! niema czego wsi przeklinać! Dobremu wszędzie dobrze, a złemu źle

Zapłonęła właściwym sobie, krwistym i szybko znikającym rumieńcem.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора