Eliza Orzeszkowa - Daj kwiatek стр 2.

Шрифт
Фон

Wraz z piérwszém wstąpieniem na bruk miejski, rozstała się z tém wszystkiém Chaita, a może i z czémś więcéj jeszcze Może kiedyś, w upalny dzień letni, srebrne fale strumienia, nad któremi kołysała się, u gałęzi brzozy płaczącéj zwieszona, ukazały ognistym, szeroko śród marzenia rozwartym jéj oczom urodziwego młodzieńca jakiego, z miękką dłonią, namiętném okiem, a czołem jaśniejącém mądrością tych wielkich, starych mistrzów Izraela, o których słyszała, jak nieraz ojciec jéj opowiadał jéj braciom Być może wszak nie koniecznie trzeba być królewną, aby marzyć o szczęściu Marzą o niém może i te bosonogie żydóweczki w podartéj odzieży, które widujecie czasem państwo w pobliżu brzydkich karczemek, gdy, siedząc na wilgotnych łąkach, zatapiają w głębie mętnych sadzawek spojrzenia leniwe sennych swych oczu

Szczęście! Quel animal est-ça? mogła-by dziś, gdyby umiała po francuzku, zapytać Chaita. Ale ona nie umié po francuzku, w rodzinnym więc tylko, bardzo brzydkim żargonie, codziennie z rana stając u okna mieszkania swego, zaczyna pacierz swój od wyrazów: Panie świata! dziękuję Ci, żeś stworzył mię tak, jak była wola Twoja!

Miasto porwało ją jak atom drobny wpadła w aglomerat tysięcy innych atomów, i wraz z niemi pociągniętą została w wir nieustanny i nieubłagany, śród którego stopy stopom zazdroszczą każdéj piędzi zdobytego gruntu, piersi piersiom odkradać usiłują każdą odrobinę powietrza, usta ustom wydzierają każdą okruchę pożywienia, ramiona stykają się i popychają wzajem, czoła goreją od znoju, serca twardnieją, brudzą się i więdną od widoku twardych kamieni, brudnych murów, uwiędłych twarzy, nad któremi nie brzmią i nie przelatują żadne kojące i pocieszające, choćby nawet nierozumiane, głosy, widoki, pieszczoty, swobodnéj, świeżéj przyrody

Co tu czynić, ażeby żyć; mężowi, którego obrazu nie ukazywały jéj wprawdzie srebrne fale strumienia, w ciężkiéj pracy dopomódz; dzieci, które otaczały ją coraz liczniejszém gronem, wyżywić, wychować? Czyniła mnóztwo rzeczy. Roznosiła po mieście drobne towary, w kilkunastu małych pudełkach zamknięte, któremi tak owieszała się cała, że miała zdala pozór kobiety, garbatéj z przodu i z tyłu; potém roznosiła znowu owoce w wielkich koszach, których ciężar czynił chód jéj kołyszącym się na obie strony, jak gdyby była srodze kulawą; potém jeszcze

Lecz nie będę opowiadać dłużéj, czém była i co przez całe długie życie swe czyniła Chaita. Jednę tylko rzecz powiedziéć muszę. Bardzo często chodziła na cmentarz na ów cmentarz izraelski, który tam, o wiorstę od miasta, na piasczystym gruncie, śród nizkiego, ceglanego ogrodzenia, sterczy lasem czerwonawych kamieni. Chaita chodziła często na piasczyste to wzgórze, a gdy szła, przed nią jechał i po nierównym bruku trząsł się i dygotał wóz z podłużną drewnianą skrzynią. Za wozem idąc, Chaita, zanosiła się zwykle od płaczu; a kiedy potém z przechadzki téj do domu wracała, piasczyste wzgórze sterczało jednym kamieniem więcéj. Na kamieniach tych wypisywały się następnie imiona różne: męża Chaity, brata jéj, który był dla niéj bardzo dobrym, matki, mieszkającéj przy niéj na starość, syna, który brylantem był w wypłakaném jéj oku, córki, która jak róża kwitła w cierniowym jéj wianku

Jak się zdarza z wielu starymi ludźmi, Chaita, przez śmierć lub oddalenie potraciła wszystkich swoich Jedni pomarli, drudzy odjechali daleko, inni zobojętnieli wśród własnych trosk i licznych przywiązań, zapomnieli o niéj

Jest ona samą na świecie. Skupuje starą odzież; niekiedy nawet, wyrzucone przez okna domowstw, stare łachmany ze śmietnisk podejmuje, nosi je na plecach w wielkim koszu z łozy uplecionym, osobliwy towar ten sprzedaje osobliwszym jeszcze od niego nabywcom i żyje

Wyobrażacie sobie państwo zapewne, iż żyje ona bez wszelkich już pociech i przyjemności, że nic na świecie całym niéma, coby zgasłe oko jéj rozpalić mogło iskrą błyszczącą, a na wargi uwiędłe wywołać uśmiech pieszczotliwy, niemal radośny? Mylicie się! Spójrzcie teraz na Chaitę, gdy zgięta pod ciężarem kosza swego, przesuwa się brzegiem ulicy, podartym kaftanem swym ściany domostw wyciera, a płytkie obuwie jéj co chwila o ostry kamień zaczepia się i z nóg jéj spada, tak, że zatrzymuje się i z gniewném mruczeniem coraz w nie na nowo stopę swą w sinéj pończosze wsuwać musi. Spójrzcie teraz na nią! Podniosła nieco głowę w żółtéj chustce, oko jéj strzeliło iskrą prawie gorącą uśmiechnęła się i chrapliwym, dygocącym głosem zawołała:

 Chaimkie! nu! Chaimkie!

Mały, sześcioletni chłopak, przebiegający ulicą, usłyszał jéj wołanie, przypadł do niéj, zarzucił oba ramiona na schyloną jéj szyję, pocałował głośno zmarszczone jéj czoło i wnet, odwróciwszy się, ze śmiechem i krzykiem, pogonił za gromadą starszych i młodszych chłopców, pełnym galopem pędzących w stronę, kędy przed niewielu dniami wywieszono szyld ogromny, z wymalowanym na nim olbrzymem w różowych inexprimablach i zielonéj bluzie. Za wejście do przybytku, w którym ukazywano olbrzyma, płacić trzeba było; portretowi jego, wywieszonemu na ścianie domu, Chaimek i towarzysze jego przypatrywali się godzinami całemi bezpłatnie.

Chaita nie była samą na świecie. Chaimek był jéj wnukiem po najmłodszéj córce, po téj właśnie, która przez czas krótki kwitła, jak róża, w kolczatym wieńcu jéj życia. Śmierć zwiała z ziemi różę staréj łachmaniarki, ale ona upatrywała żywy jéj obraz w pozostawioném przez nią dziecięciu. Chaimek miał włosy matki, kasztanowate i wijące się w mnóztwo pierścieni, a oczy takie, jakie niegdyś miała babka jego, czarne, wielkie, szeroko rozwarte wśród ściągłéj, bladawéj twarzy. Chaimek był ładném dzieckiem. Czy uważaliście to państwo, że wszystkie, bez wyjątku prawie, dzieci izraelskiego plebsu, w piérwszych latach dzieciństwa bywają bardzo ładne? Potém stopniowo twarze ich chudną, źrenice gasną, usta pobladłe otwierają się z wyrazem gapiowatego osłupienia. Wyrostki i podlotki posiadają już najpowszechniéj pozory chorobliwości i leniwego znękania. Nie wiem, co właściwie obiera je tak szybko i nieubłaganie ze świeżości i wdzięków. Czy widzieliście państwo kiedy mieszkanie ich rodziców? Czy zbadaliście wraz z uczonym niemieckim, twórcą traktatu o żywności,

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора

Oni
0 4