Tu umilkła.
Mała, ruchliwa zwykle, jéj osóbka, zesztywniała i znieruchomiała na chwilę, jakby zjęta wielkiém nad własną dolą zdumieniem. Uderzyły mnie w mowie jéj wyrazy: Nie wyszłam jeszcze za mąż. Więc nie utraciła dotąd nadziei, iż stać się to mogło! Po chwili zaczęła znowu:
Z bratem, pani droga, co innego było, o! zupełnie co innego. Nie pieścił go ojciec wprawdzie, bo nie do pieszczot to był człowiek, ale dbał o niego, jak o źrenicę w oku i, jeżeli karcił, to chyba za zbytnią swawolę. Swawolnik bo był chłopiec straszny! Kiedy ja, bywało, pracuję, haruję, i dobrego słowa od nikogo nie usłyszę; on po dniach całych, ledwie lekcyą odbywszy, bąki po ulicach zbija, z kolegami psoty różne wyprawia, a gdy przyjdzie do domu, to po to tylko, aby zjeść, wyspać się i mnie jeszcze zburczéć, jeżeli mu w czém nie dogodzę Uczył się bo, to prawda, że się uczył. Naprzód guwerner do niego chodził, potém i sam do gimnazyum chodzić zaczął. Ojciec okrutnie chciał, żeby gimnazyum skończył i urzędnikiem był; ale Klemens, jak doszedł do czwartéj klasy, tak ani rusz! W czwartéj klasie dwa lata siedział i do piątéj nie puścili, a dłużéj już w jednéj klasie siedzieć nie pozwolili. Cóż pani droga myśli, że ojciec na to powiedział? Zgryzł się z początku, ale potém ręką machnął: Mniéjsza o to! dla mężczyzny wszystkie drogi otworem. Urzędnikiem zostać nie może, rzemieślnikiem będzie. Ja wtedy już dwadzieścia cztery lata miałam i, słysząc, jak ojciec to mówił, rzewnie, choć po cichu, zapłakałam sobie. Mój ty Boże! myślałam a dlaczegóż przede mną wszystkie drogi zamknięte? co ze mną kiedyś będzie? Prawda, że był to czas, w którym ja często i gorzko płakałam, i po całych nocach, bywało, pytałam siebie: co ze mną kiedyś będzie A płakałam ja i pytałam się tak dlatego, że wtedy-to zgasła jedyna moja przez całe życie gwiazdeczka szczęścia. Zaświeciła i zgasła no, może nie na zawsze, i da Bóg, że zaświeci znowu, ale długo czekać i ciężko!
Tu spuściła oczy i żywsze jeszcze, niż zwykle, rumieńce, twarz jéj oblały; potém podnosząc na mnie spójrzenie zawstydzone, naiwne, a jednak w głębi źrenicy gorącą iskrą rozpalone, ciszéj niż wprzódy, wahającym się głosem ciągnęła:
Muszę już pani wszystko opowiedziéć tak jakoś, od piérwszego spójrzenia, zaraz przylgnęłam do pani. Nie słyszała pani nigdy o panu Laurentym Tyrkiewiczu? pewnie nie! Otóż kiedy miałam dwadzieścia lat, poznaliśmy się z sobą i i w cztery lata potém w téj tam altance, widzi pani? w ogródku? w téj altance z chmielu raz wieczorem nie bardzo wieczorem, o szaréj godzinie oświadczył mi się. Byliśmy po przyrzeczeniu Pani droga! jaka ja byłam wtedy szczęśliwa! raz tylko w życiu! Po dwóch tygodniach pan Laurenty wyjechał, żeby sobie lepszego miejsca starać się, bo to, pani, urzędnika syn i sam urzędnikiem był, ale prędko miał wrócić i ze mną ślub wziąć pojechał, miejsce otrzymał doskonałe, ale jeszcze nie wrócił
Znowu: jeszcze! Spodziewała się więc powrotu narzeczonego.
Jakże dawno pan Tyrkiewicz opuścił Ongród? zapytałam.
Wahała się chwilę z odpowiedzią. Widoczném było, że nienawiść do chronologii wszelkiéj walczyła w niéj z napadem bezgranicznéj szczerości. Szczerość zwyciężyła.
Pani droga! szepnęła na świętą Annę skończy się już od wyjazdu tego lat ośmnaście
I wnet, zapominając o tém, że wygadała się już przed chwilą z ilością wiosen, które w szczęśliwéj porze onéj liczyła sobie, dodała:
Ja byłam wtedy taka młodziutka.
Sądzisz więc pani, że pan Tyrkiewicz wróci jeszcze?
Spuściła znowu oczy na-pół z zawstydzeniem, na-pół ze smutkiem:
Pewną tego nie jestem szepnęła ale mam nadzieję Kiedyś dodała kiedyś, gdy pani opowiem wszystko, pani sama osądzi, że to tak przejść nie mogło w żaden sposób, i że on wrócić musi
Czy pisuje?
Pisał do mnie z początku kilka razy, ale teraz tylko do ciotki swojéj, pani Antoniowéj, pisuje czasem
I z odcieniem radosnéj figlarności w spójrzeniu, szepnęła:
Nie ożenił się!
Widzi pani mówiła po chwili daléj ja wtedy nie byłam taka, jak teraz jestem. Choć dzieciństwo w męce mi przeszło, w młodości rozkwitłam, jak róża, a dnia tego była to niedziela miałam na sobie białą perkalową suknią, którą sobie własnemi rękoma uszyłam i wyhaftowałam czerwoną bawełną, a włosy ubrałam w bez koralowy, którego w ogrodzie naszym moc jest wielka Suknią tę i listki od tego bzu mam dotychczas w komodzie schowane i jeżeli on nie wróci poproszę, aby mi je do trumny włożyli
Głos jéj zadrżał, w oczach mignęła łza.
Potém, pani droga, po téj jedynéj szczęśliwéj godzinie, powlokło się znowu trybem swoim ciężkie moje życie Matka umarła ojciec zachorował Klemens był już wtedy zecerem i w drukarni rządowéj pracował tak, jak i teraz pracuje, a grosz swój już mając, po dniach i po nocach całych nieraz w domu nie bywał. Pracował on, to prawda, ale i odpoczynek, i zabawę miał. Bywało w cukierniach przesiaduje, w bilard grywa, na wieczorki chodzi i do panienek umizga się A ja z ojcem chorym jedna Ojciec swarliwy zawsze, w chorobie zrobił się, jak ogień a przez oszczędność sługi porządnéj nigdy nie pozwolił mi wziąć, ale podlotków jakichś trzymaliśmy zawsze, tyle tylko, co do samych najgrubszych robót Zresztą wszystko ja I gotuję, i piorę, i krowy i ogrodu doglądam, i nocami przy chorym siedzę, i do apteki po lekarstwa latami, a w wieczory zimowe, długie takie
Boże-ż mój, Boże! dom jak grób ojciec nikogo, prócz mnie, przy sobie nie znosi, leży i stęka, albo swarzy się i wyrzeka, a ja przy lampce osłoniętéj siedzę i szyję szyję aż mi kark od nachylania, a palce od trzymania igły zdrętwieją, i po godzin kilka ust nie otworzę Takie było życie moje, dopóki żył ojciec; ale sześć lat temu umarł on, i oto po śmierci jego właśnie dowiedziałam się, że mi na drugie imię czternasta część!
Jakże to było?
Oto tak: na kilka miesięcy przed śmiercią swoją, ojciec zaczął mi często swoję szczególną łaskę okazywać. Patrzy się, bywało, na mnie długo, długo, a ja widzę, że oczy jego robią się smutne i inne jakiéś, niż zwykle bywały. Raz, kiedy Klemens z wieczorynki jakiéjś do domu przyszedł, ojciec swarzyć się zaczął, że nigdy w domu nie siedzi. Ty tam hulasz sobie, a tu przy gospodarstwie i przy mnie chorym siostra zawsze jedna! Dziewczyna zamęczy się! Tak mnie, pani droga, rozczuliły te słowa ojcowskie, żem z płaczem do łóżka jego przypadła, i ręce jego całować zaczęła, i mówić, że nie jest to mi męką żadną, kiedy ojca rodzonego doglądam. Wtedy, pani moja, ojciec mnie, piérwszy raz w życiu, za szyję objął, głowę moję do piersi swojéj przycisnął, a Klemensowi powiedział: Tylko ty mi, po śmierci mojéj, siostry nie skrzywdź. Kiedy sobie teraz tę chwilę przypominam, do oczu mi łzy idą, i z żałości, i z radości. Żal mi ojca, który, choć twardy był i srogi człowiek, wykrzyczał i wyszturchał nieraz, aleć zawsze ojcem rodzonym i kochanym mi był; ale téż i raduję się, gdy pomyślę, żem przecie mu dogodzić snadź potrafiła, kiedy w ostatnich dniach życia swego okazywał mi on takie ojcowskie serce, a przed samą śmiercią, i nic już mówić nie mogąc, rękę swą na głowie mojéj z błogosławieństwem położył i, patrząc na twarz moję wynędzniałą od smutku, pracy i niespania, zapłakał. Klemens żałował téż ojca, niéma co powiedziéć, żałował bardzo! kiedy do trumny go kładli, jak bóbr płakał, i na grobie mu śliczny krzyż z blaszaną tablicą i pięknym napisem postawić kazał. Prędzéj przecież łzy jego oschły, niż moje, i nic dziwnego! Całe Boże dnie i wieczory na mieście przepędzając, to w pracy, to w towarzystwach, rozrywki miał i nadzieje różne, których dla mnie nie było. Jakoż w rok potém, zaledwie żałobę zdjął, już i ożenić się zamyślił. Cieszyłam się z zamysłu tego. Brata na ręku moim wyhodowałam, on mi jeden rodzonym krewnym na świecie pozostał, szczęścia jego pragnęłam. Ale, kiedy Klemens powiedział mi, z kim chce się żenić, pani droga! ledwie nie zemdlałam! Córka modniarki! rozhukana, rozbawiona, do pracy niezwykła, a kokietka! Z początku perswadować mu zaczęłam, a potém i gniewać się na niego za ten głupi wybór, który on zrobił. I miałam racyą! O, zobaczy pani, jak tu dłużéj pomieszka, kogo to on wziął sobie, i jaką to lalę wprowadził do rodzicielskiego naszego domu Dość powiedziéć, że zaczęliśmy kłócić się z bratem. Raz w kłótni powiedział mi on: Jeżeli ci kobieta, którą ja za żonę biorę, nie w guście, możesz manatki swoje zabrać i iść sobie w świat!