A! a! rozśmiał się hrabia.
Hrabinaby się obroniła sama, szepnąwszy słowo królewiczowi mówił daléj Brühl ja jéj nie potrzebuję w pomoc przychodzić; daleko gorzéj jest, że drwi z nas wszystkich, nie wyjmując nikogo.
Jakto? i ze mnie? spytał Sułkowski.
Zdaje mi się, że i tobym mu dowiódł.
O! toby było nadto śmiało! rzekł Sułkowski sucho.
Wierzcie lub nie, powiem otwarcie: ja go mam za twórcę medalu zawołał Brühl i rękę położył na piersiach.
Rzuciwszy to słowo parę razy, przeszedł się po salonie.
To prosty domysł, mój Brühl, to prosty domysł.
A może i coś więcéj, niż domysł począł minister wiem już na pewno, że trzy, czy cztery medale rozdał.
Komu?
Dworskim osobom. Zkądże ich ma tyle, i co za osobliwsza ochota do rozpowszechniania rzeczy, którą ja wykupuję i niszczę?
Lecz czyż pewno?
Hennicke da wam spis osób.
To już wcale co innego przerwał Sułkowski to fakt, i chociaż ja go sobie tłumaczę więcéj jego niechęcią dla was, niż dla mnie, zawsze i mnie to dotyka.
Tak jest potwierdził Brühl. Powiem wam szczerze, kazałem w jego mieszkaniu potajemną zrobić rewizyą. Jeśli się tam znajdzie zapas medalów, mam go za ich autora i proszę was, aby mu to bezkarnie nie uszło.
Wam dodał, rozgorączkowując się niby Brühl obojętną to być może rzeczą, ale dla maleńkiego jak ja człowieczka
Sułkowski się zmarszczył.
Watzdorfa nigdybym nie sądził zdolnym do takiéj nikczemności.
Przekonacie się kończył minister. Jeśli dowody będę miał w ręku, w takim razie nie chcę nic u królewicza wyjednywać bez was, nic sam przez się czynić, o nic bez waszéj wiedzy prosić; ale z góry was błagam: tego płazem nie puścimy. Na Koenigstein
Zamyślił się Sułkowski.
Szkodaby mi go było rzekł lecz jeśli się okaże jawnie winnym
Ja królewicza o to prosić i mówić mu o tém nie będę powtarzam was proszę, wy czyńcie: jam wasz sługa i pomocnik, ja sam przez się niczém nie jestem i być nie chcę, tylko pomocą Sułkowskiego, jego podręcznym
Skłonił się, Sułkowski wziął go za rękę i rzekł z dumą sobie właściwą:
Przyjaciela chcę miéć w was, tylko przyjaciela, mój Brühl, a z méj strony służyć wam będę po przyjacielsku. Wy mi jesteście potrzebni, ja wam się téż przydam.
Ścisnęli się serdecznie; Brühl z wielkiego wzruszenia, które było znakomicie odegrane, pocałował go w ramię.
Słuchajże Brühl, jak przyjaciel ci to mówię: wiele osób wié, że Watzdorf się kochał w Frani; jeśli go dlatego chcesz oddalić, nie na mnie, ale na was krzyczéć będą.
Brühl odskoczył aż z podziwu udanego.
Ale mój hrabio krzyknął uderzając się w piersi ja nie jestem nic a nic, a nic zazdrosny, alem o honor pana, o wasz i o mój, troskliwy
Dziś dodał zaczepiają nas i otarli się o tron, jutro ośmieleni na sam tron się rzucą i na najdroższego nam pana. Trzeba swawoli zapobiedz, bo nic świętego nie będzie.
Masz słuszność zimno odparł Sułkowski ale winy trzeba dowieść.
Oczywiście dorzucił Brühl, chwytając za kapelusz, i począł się żegnać.
Ale spotkamy się przecie
Tak, na strzelaniu rzekł Brühl królewicz potrzebuje rozrywki. Bądź co bądź, należy mu ich dostarczyć namiętnie strzelać lubi. Przecież to tak niewinna zabawa
Brühl pośpiesznie zabierał się do wyjścia, jakoż nadchodziła godzina, w któréj dwór miał się udać do bażantarni, gdzie tarcze przygotowano. Nie chciano urządzać tego rodzaju zabawy w zamku, aby zachować jeszcze resztkę pozorów żałoby.
W bażantarni, lasku poblizkim Drezna, w którym już stało kilka domków i pałacyk za Augusta II zbudowany, dwór się bardzo często zabawiał. Przepyszne aleje z lip, ogromne buki i dęby, całe posągów szeregi, stawek wykopany świeżo, czyniły to miejsce jedném z najwdzięczniejszych w okolicach Drezna. Niespełna pół godziny drogi dzieliło je od stolicy. Ogród dziki w pośrodku, w którym i amfiteatr był urządzony, opasywał zewsząd gęsty las odwieczny. Wśród niego gdzieniegdzie stojące posągi i ogromne wazy marmurowe wytwornie rzeźbione, cudnie wyglądały na ciemnéj drzew zieleni. Woń świeżo rozwitych drzew, cisza dokoła, klomby kwiatów, łąki szmaragdowe ubierały to zacisze.
W amfiteatrze urządzono do strzelania tarcze. O. Guarini nie kontentując się tém, co tam przygotują łowczy i myśliwski dwór króla, znając charakter Fryderyka, chciał mu tu uczynić niespodziankę i od rana się nad nią krzątał. Trzymano ją w jak najgłębszéj tajemnicy. Nieopodal od amfiteatru z tarcic wystawiono szałas, przy którym stała straż, nie dopuszczająca doń nikogo; zawierał w sobie tę tajemnicę Ojca Guariniego. Trzy razy tego dnia z rozmaitemi pudłami przyjeżdżał jezuita i za każdym razem on, i kilku pomocników siedzieli tam dosyć długo. Twarz Ojca nabrała po południu, gdy raz ostatni tu przybył, wyrazu zadowolenia i źle tłumionéj uciechy. Próżno okrywał się powagą swojego stanu, oczy mu się śmiały mimowoli. Znać już wszystko gotowém być musiało, bo Pater założywszy ręce w tył, przechadzał się spokojnie, po wiodącéj do amfiteatru uliczce, gdy na placyku około pałacu turkot się dał słyszéć. Ekwipaże dworskie jeden za drugim, poprzedzane lauframi, z hajdukami i lokajami na stopniach z boku i z tyłu, konni kawalerowie, kobiety strojne, wszystko to jedno za drugiém przybywać zaczęło. Królewicz wiódł pod rękę żonę, która go zwłaszcza przy zabawach i gdziekolwiek kobiéty znajdować się miały, nigdy nie odstępowała. Kolowrathowa z córką, frejliny, szambelanowie, pazie, dwór cisnął się za królewiczem na wyznaczone sobie miejsca. Sułkowski i Brühl w wykwintnych myśliwskich strojach, szli tuż przy Fryderyku.
Zawczasu przygotowano sztućce, paziowie, myśliwcy do nabijania i podawania ich stali w amfiteatrze. Właśnie gdy Fryderyk zajmował z widoczną niecierpliwością miejsce swe i strzelanie już się miało rozpocząć, na zielonych wschodkach wiodących z bocznéj uliczki do amfiteatru, ukazał się O. Guarini po cywilnemu (bo często bardzo chodził w tym stroju) z laską w ręku.
Udawał niezmierne zdziwienie na widok dworu i zbliżył się pokornie do królewicza, choć wesoły żarcik zdawał się ulatywać na jego ustach.
A! Najjaśniejszy Panie zawołał co ja widzę, strzelanie do tarczy: co za wyśmienita zabawa.
Hm? prawda? śmiejąc się rzekł Fryderyk ale wy strzelacie do dusz tylko
Zawsze jednak do celu, i to dosyć nieszczęśliwie rzadko trafiam westchnął jezuita. Postarzałem. Tu zaś świetne pewnie będą wyścigi ale gdzież nagrody?
Jakie nagrody? spytał zdziwiony nieco królewicz.
Niech mi Najjaśniejszy Pan daruje odparł Guarini po ludzku rzeczy biorąc, tym co najtrafniéj strzelać będą, należy coś w nagrodę i na pamiątkę.
O tém nie pomyślałem zawołał królewicz, obracając się wkoło i szukając kogoś oczyma.
Jeżeli mi wolno będzie przerwał kłaniając się Guarini to ja zaofiaruję nagród pięć. Wiele nie mogę, ubogi jestem, ale na uciechę mojego najdroższego pana, składam mój maluczki dar u stóp jego.
Królewiczowi oczy się rozśmiały.
No co? co? zapytał.
A! to moja tajemnica! zawołał Padre tego wydać nie mogę przed czasem.