Bądź zdrowa! dodał głosem wzruszonym. Ty będziesz żyć, ja zagasnę gdzieś między czterema murami, wśród głuchego milczenia. Franiu, zaklinam cię, upuść chustkę, zgub rękawiczkę; położę ją na sercu: ukoi mój ból twojém wspomnieniem.
Wzruszona Kolowrathówna zręcznie upuściła z rąk chustkę, Watzdorf się schylił i niepostrzeżenie wcisnął ją za suknię, na piersi.
Dziękuję ci odezwał się jeszcze chwila, zgasną dla mnie oczy twoje i innym będą świéciły. Franiu, bądź zdrowa! adio na wieki!
Temi wyrazami dokończył, widząc zbliżającą się matkę, która prawie gwałtem już, korzystając z zamętu i gwaru, odciągnęła córkę. Watzdorf ustąpił nieco w tył. O kilkanaście kroków tylko od niego, gdy królewicza zabawiał O. Guarini i żona, spotkali się na stronie Brühl z Sułkowskim.
Słowo, rzekł pierwszy poruszonym głosem nie omyliły mnie moje domysły.
Jakie? co? spytał hrabia dosyć obojętnie.
Zrobiono rewizyą u Watzdorfa, przetrzęsiono papiery; pełno paszkwilów mniejsza o to: pięćdziesiąt sztuk medalów i list fabrykanta, który mu się tłumaczy, iż rysunek przysłany jak mógł najlepiéj wykonał.
Dowód tak zabijający, iż więcéj na zgubienie człowieka nie potrzeba
Słysząc to Sułkowski, pobladł.
Brühl wsunął mu w rękę papiér.
Weźcie to, proszę; ja sam przez się nic czynić nie chcę uczyńcie co się wam podoba; lecz jeśli Watzdorfa nie wsadzicie do Koenigsteinu Któż wié, czy tam jeden z nas późniéj nie zajmie miejsca dlań przeznaczonego. Zuchwalstwo i bezwstyd wiele mogą Czyń hrabio co chcesz, ja ręce umywam, osobistéj krzywdybym nie poszukiwał Królewicz jest dotknięty To zbrodnia obrażonego majestatu, a za tę karzą śmiercią
To mówiąc Brühl, szybko się usunął; twarz jego przybrała zwykły uśmiech. O kilka kroków zobaczył hr. Moszyńską i zwolna zwrócił się do niéj, witając ją z poszanowaniem i ceremonialną uniżonością, na co piękna Fryderyka dumném i zimném skinieniem głowy odpowiedziała.
Frania Kolowrathówna szła jakby ciągniona przez matkę, pół martwa, dumna, milcząca, ale bez łzy w oku. Kilka razy obejrzała się, gdzie stał Watzdorf, który się zdawał téż ani słyszéć co się dokoła niego działo.
Wśród tego zamyślenia gorzkiego zjawił się przed oczyma Kolowrathównéj hrabia Brühl z nizkim ukłonem i wdzięcznym uśmiechem. Dumnemu dziewczęciu oczy zajaśniały, wyprostowała się, i z góry, z pewnym rodzajem wzgardy zmierzyła wzrokiem ministra.
Nieprawdaż odezwał się słodko że zabawa była nadzwyczaj dowcipna i piękna?
A panowie strzelaliście do podziwienia trafnie odparła Frania i nie wątpię, że równiebyście i do ludzi potrafili
Brühl spojrzał bystro.
Niewiele w tém mam wprawy rzekł zimno ale gdyby w obronie Najjaśniejszego Pana przyszło wziąć jakąkolwiek broń w ręce, nie wątpię, że celniebym strzelał i śmiało.
Pani się także bawiłaś, jak uważałem, doskonale, rozmową z szambelanem Watzdorfem dodał spoglądając na nią.
W istocie odezwała się Kolowrathówna Watzdorf jest niezmiernie dowcipny: strzelał słowami jak panowie kulami.
Niebezpieczna to broń, kto się z nią dobrze obchodzić nie umie rzekł Brühl można nieostrożnie zabić się samemu
Stara Ochmistrzyni przerwała tę niemiłą rozmowę, wejrzenie Frani ją zamknęło. Chciała zrazu przemówić do Brühla, duma jéj nie dozwoliła; nie była téż pewną, czy Watzdorf nie przesadził niebezpieczeństwa i nie tłumaczył fałszywie kradzieży popełnionéj w domu.
Królewiczówna nieco wcześniéj wyjechała z damami, Fryderyk w poufałém gronku pozostał. Oddawna już Sułkowski usiłował się zbliżyć do niego. Część drogi chciał królewicz przebyć pieszo, skorzystał z tego ulubieniec i zajął miejsce przy nim.
Inni szli opodal nieco.
Brühl uparcie towarzyszył Ochmistrzyni.
Gdy pozostali sam na sam z królewiczem, który był w bardzo wesołém usposobieniu, Sułkowski nie chciał czekać dłużéj ze sprawą Watzdorfa. Ciężyła mu ona, rad się był jéj pozbyć co rychléj, a być może, iż lękał się ucieczki szambelana, gdyby postrzegł się zdradzonym.
Po takiéj miłéj zabawie odezwał się Sułkowski co to za niemiły obowiązek, być zmuszonym zasmucić W. Królewiczowską Mość.
Posłyszawszy to Fryderyk, posępną zrobił minę i spojrzał z ukosa na ministra, jak gdyby mu się chciał wypraszać, ale ten po małym przestanku mówił daléj:
Rzecz jest nie cierpiąca zwłoki, wystawieni jesteśmy ja i Brühl, a nawet pan nasz najmiłościwszy na pośmiewisko Europy; nie mówiłem o tém wprzódy, chcąc oszczędzić przykrego wrażenia, jakie niewdzięczność obudza W Holandyi wybito medal szyderski ohydny.
Fryderyk przestraszony, zżymnął się, stanął; twarz mu zbladła jak ojcu, gdy w gniéw ów straszny wpadał i od pamięci odchodził.
Nie chciałem wspominać o tém, dopóki nie odkryliśmy sprawcy kończył Sułkowski. Ja i Brühl przebaczylibyśmy obrazę naszą, ale obrazy majestatu jako ministrowie nie możemy puścić bezkarnie.
Ale któż? kto? zapytał Fryderyk.
Człowiek okryty łaskami waszemi, którego cała rodzina winna wszystko Najjaśniejszego Pana ojcu i jemu. Niewdzięczność i zuchwalstwo bezprzykładne
Kto? kto? nalegał królewicz.
Szambelan Watzdorf
Królewicz powiódł oczyma osłupiałemi dokoła.
Macie dowód?
Przy sobie: w ręku trzymam list znaleziony u niego i medale
Widziéć nie chcę, nie chcę odparł królewicz, ręką się zasłaniając ani ich, ani jego: precz precz.
Puścić go bezkarnie? zapytał Sułkowski nie może być. Poniesie za granicę potwarze i szerzyć je będzie, kto wié jakie? Może na ś. p. ojca W. Królewskiéj Mości
Szambelan Watzdorf? Watzdorf młodszy? powtarzał Fryderyk lecz cóż? lecz jakże
To mówiąc, otarł pot z czoła.
Königstein rzekł krótko Sułkowski.
Nastąpiło milczenie ze spuszczoną głową szedł zwolna królewicz: była to piérwsza za jego panowania wina i kara tak surowa.
Gdzie Brühl? spytał.
Brühl zostawił to mnie i poruczył odpowiedział hrabia.
Watzdorf! Königstein! powtarzał wzdychając Fryderyk; potém stanął, wlepił oczy w Sułkowskiego i rzekł:
Nie chcę o tém słyszéć więcéj; dość nie chcę. Róbcie co chcecie
Sułkowski odwrócił się ku idącemu za niemi O. Guariniemu, który królewicza najlepiéj umiał rozśmieszać i skinął nań. Padre przybiegł coprędzéj, nie domyślając się więcéj nic, oprócz że był tu na cóś potrzebny.
Jestem w rozpaczy! zawołał gęś moja, Angela o lamorosa, zginęła uleciała, widząc się pogardzoną przez Baudissina; musiała się puścić w lasy szukając śmierci. Biegałem za nią i miałem to nieszczęście, żem trzy panie nasze brał z kolei za gęsi: nigdy mi tego nie darują
Smutna twarz królewicza, w miarę jak słuchał rozjaśniać się zaczęła. Jak z posępnego nieba chmury, schodziły z pięknego jéj czoła marszczki; usta ściśnięte rozchodziły się, na policzkach pierwiosnek uśmiechu zarysował dwa ledwie znaczne fałdy; białe zęby pokazały się z pod warg powoli. Patrzał na jezuitę, jakby w jego pogodnéj, naiwnie uśmiechniętéj twarzy, trochę przypominającéj włoskiego pulcinella, chciał zaczerpnąć potrzebnego mu wesela