Tym czasem znając potęgę Sejana, Tyberyusz choć ufał zręczności Macrona, w niepokoju dręczącym oczekiwał na swéj wyspie, nie wiedząc jeszcze czy ten krok zbawi go czy zgubi. Stały przez czas ten cały przygotowane okręty, na wypadek niepomyślnéj wieści, gotowe starca i jego fortunę nieść na Wschód, zapewniając mu bezpieczną ucieczkę z garścią wiernych, Cajusem i Macronem.
Umówiony znak, który upadek Sejana zwiastował, długą tę chwilę niepewności tryumfem zakończył.
X
Twarz Tyberyusza na chwilę rozpromieniła się błyskiem ogni dalekich.
Stało się rzekł po cichu żal mi łysego zaprawdę, ale sam sobie zgubę gotował?
Bogowie winni byli Cezarowi tę zemstę nad niewiernym sługą z błota dźwignionym Złóżmy ofiarę fortunie zwycięzkiéj albo nie, czekajmy Macrona tak lepiéj! Gwiazdy na niebie czas spocząć i rozweselić się nieco
Twarz jego, znowu pokonana, przybrała wyraz zimnéj obojętności, a ktoby ją teraz ujrzał, aniby się domyślił, że przed chwilą błyskała ogniem zemsty nasyconéj i radością dziką, tak wszystkie swe uczucia przywykł był jedną zimną maską pokrywać.
Nikt z dworu, prócz Cajusa może, nie wiedział znaczenia zapalonego na wybrzeżu ognia, a Caligula umyślnie tając co odgadł lub wyśpiegował, przybył w téj chwili wskazując starcowi stos zażegnięty.
Ojcze rzekł oto znak jakiś!
Gdzie? spytał Tyberyusz obracając się obojętnie.
Tam, na brzegu Campanii ten ogień zapalony na górze.
Dla czegoż to ma być znakiem? odparł stary zimno wieśniacy zebrali suche gałęzie latorośli winnéj i bawią się gdzieś przy ognisku
Cajus zaciął usta.
Ale to jak pożar wygląda!
Tak, pali się Gaurus! rozśmiał się Tyberyusz ludzie zapalili, Bogowie zagaszą Zawołać Priscusa; czas spocząć po trudach myślenia i pracy.
T. Caesonius Priscus był jednym z najulubieńszych, najzaufańszych dworaków Tyberyuszowych; od lat kilku Cezar go był cale nowém dostojeństwem przyodział, dał mu: officium a voluptatibus, urząd posługacza rozkoszy, a Priscus, choć rycerz rzymski29 nie wahał się przyjąć obowiązku i sprawiał gorliwie, naprzód w Rzymie, potém w swobodniejszéj od oczów ludzkich Caprei.
Pod jego zarządem były wyrostki Cezara, dziewczęta, które wybrano do zabaw i posług przy ucztach, wymysły nowych rozkoszy i troska o znalezienie niespodzianych rozrywek dla zużytego starca.
Priscus dowodził tą kohortą nierządnic, gachów i zepsutych dzieci, które wnętrza odległych willi kryły w sobie; on przez wysłańców swoich coraz to nowe ofiary dla Cezara zdobywał, pieniędzmi lub siłą, coraz nowe wymyślał widoki, aby obumarłe zmysły rozbudzić i strute życie napoić choć krótkim szałem. Ten nikczemny potomek dawnego rodu, dziś podły służebnik zepsutego pana, wyglądał jeszcze, mimo urzędu jaki piastował, na Rzymianina starych czasów. Był to mężczyzna młody jeszcze, rysów twarzy bardzo pięknych, zbudowany silnie, oczów wesołych i jasnych, wielkiéj dumy w wejrzeniu; rozpusta nawet, o którą się ocierał, któréj służył, nie wygasiła w nim ostatków młodości. Zużycie tylko wczesne widać było za dnia w zsiniałych już lekko powiekach, wymokłéj twarzy, zniewieściałym uśmiechu i łzawém wejrzeniu.
Wezwany, stawił się zaraz Priscus, i razem z nim ukazały się w portykach zapalone lampy, które tysiącem świateł obwiodły galerye i kolumny. Wzdłuż drogi wiodącéj ku morzu, po nad balustradami mozajkowanych wschodów, na górach i w dolinach, jakby czarodziejską dłonią duchów, razem zapaliły się płomyki lamp niezliczonych. Widok wyspy, która tak zapłonęła cała na jedno skinienie, na samą myśl Cezara, był zachwycający. Białe marmury, bronzy lśniące, oblane na wpół cieniami przezroczystemi wieczora, na pół gorącém światłem lamp i pochodni, dziwnie pięknie malowały się na iskrzącém już od gwiazd niebie, w eterach, w których się zdawały zawieszone.
Ale twarz Tyberyusza była, jakby na przekór wesołemu obrazowi, smutną i posępną; znać umyślnie przybrał ją tą szatą, aby mu nie wykradziono z duszy wrażenia, którego doznawał.
Gdzież jest Thrasyllus? spytał gdzie Graeculi? gdzie się podział Atticus? chodźmy
Dokąd rozkażesz? Panie?
W dolinę, do gaju Wenery niech tam zastawią ucztę wieczorną chcę by i Thrasyllus w niéj uczestniczył i ty Cajusie i wy wszyscy Nie będzie nas ani za mało, ani zbyt wielu
Spojrzał tylko na Priscusa, który zaraz pochód otworzył.
Cajus Caligula, dwaj Grecy retorowie, Zenon i Theodoros, Thrasyllus, poszli za Cezarem, którego wyzwoleńcy wzięli na ręce z przenośném siedzeniem, rodzajem octophorum lekkiego, i drogą schodzącą w dolinę unieśli ku wskazanemu ustroniu.
Wszystkie te wille Tyberyuszowe, rozsiane po wyspie, połączone z sobą były szerokiemi drogami, wysadzanemi białą i wzorzystą marmurową mozajką. Miejscami zniżały się one powolnie na dół, lub szerokiemi wschody wiodły na skał wierzchy, przesuwając między zaroślami i gajami, drapiąc nad gór szczyty i rozdzielając na liczne gałęzie. Jedną z tych dróg właśnie, Tyberyusz, niesiony na ramionach swych ulubieńców, zstępował powoli w dolinę, w któréj gaj i wille Wenery położone były. Miejsce to, jedno z najczęściéj zwiedzanych przez niego, znajdowało się w osłonionéj zewsząd górami głębi i zasadzone umyślnie gajem pomarańcz, fig, kasztanów, powiązanych z sobą rzuconemi na ich gałęzie latoroślami winnemi. Do jednego z boków góry przyparta willa maleńka z żółtego marmuru afrykańskiego, wisiała nad zieloną doliną i gajem. Budowniczy oparł ją na wykutych w skale pilastrach i starał się uczynić tak przezroczystą i lekką, jakby nie z kamienia, a z trzcin ją i drzewa układał. Wschody z obu stron spartego na kolumienkach wnijścia, obwieszone bluszczami, wiodły przez małą sień do wspaniałego atrium; w środku jego, na posadzce różowéj biła srebrzysta fontanna, któréj bronzową podstawę zdobiła postać nimfy przegiętéj lubieżnie i wyrzucającéj z ust wodę, rozbijającą się o konchę, którą trzymała w dłoni.
Z ganku budowy téj widać było całą dolinę, zamkniętą szczelnie stromemi skały i jak kosz zieloności i kwiatów, napełnioną całą krzewy i woniejącemi zioły. W pośrodku tylko łączka opasana chodnikami marmurowemi, tworzyła jakby arenę tego cyrku.
Wszystko to oświecone już było pozawieszanemi wśród drzew lampami, misternie poumieszczanemi w gałęziach, ale jeszcze puste Ptacy tylko, zbudzeni światłem, szczebiotali na swych gniazdkach. W górze, strop téj rozkosznéj sali Cezara stanowiło sklepienie szafirowe nieba włoskiego, wysadzane gwiazd tysiącem
W głębi domostwa, którego obszerne atrium, to jest piérwszy podwórzec wewnętrzny, ostawiony kolumnami do koła, ze trzech stron otaczała wykuta skała, już widać było po za wodotryskiem krzątające się sługi i przysposabiających ucztę wieczorną; ale Cezar i jego biesiadnicy nie wprzód zasiedli, póki w małych bocznych izbach łaziebnych, ciała i sukni nie przygotowali do uczty. Tuż niżéj były te kąpiele zawsze gotowe, w których odzież i wodę i niewolników podostatkiem znaleźli.
Tymczasem we wspaniałéj sali jadalnéj, obwieszonéj lampami bronzowemi, wystawiającemu po większéj części nagie i swawolne postacie satyrów i faunów, ulubione staremu rozpustnikowi, zastawiono już stoły i siedzenia a raczéj łoża do wieczerzy.