Uspokój się, na wielkiego Boga naszego cię zaklinam! rzekł Juda przystępując ku niemu uspokój się Rubenie; przecierpieć potrzeba i wyżyć mimo upokorzenia i boleści. Jest nas dziś tu troje tylko na téj wyspie, bez ciebie mybyśmy zginęli; on umrzeć może lada godzina, lub go któś z przybranych zadławi, my będziemy wolni a okręt jaki zabierze nas do Judei
My! mielibyśmy ujrzeć ojczyznę, ja, com jéj nie widział nigdy a! nie, to być nie może jęknął Ruben o! lepiéj nam było zginąć na morzu, niż takiego doczekać ocalenia!
Bóg wielki wie co czyni przerwał Juda kochanek splugawiony Tyberyusza może być drogim dla biédnych Hebreów. Któż wie, azali Sejan nie wyszedł z nicości? czyż jak ty obcych nie widziano u nich sprawujących urzędy i przyjmujących imiona pogańskie?
Ale nie z naszego plemienia i rodu im nienawistnego! zawołał Ruben to próżna ofiara a nazbyt ciężka i wielka. Chciałem się zabić, gdy mnie wleczono na pastwę temu obrzydłemu starcowi, i lepiejbym był uczynił
Nie masz prawa, jak poganie przerwał Juda odbierać sobie życia; Bóg ci je wezmie, gdy godzina wybije cierpieć potrzeba
A! i ofiary składać bałwanom!! jęknął Ruben.
Zmuszają cię dodał Juda ofiarujesz ręką nie duchem.
Sam sobą się brzydzę mówił piérwszy a! pozwól mi płakać! Odkąd nas burza, wleczonych na wygnanie do Turris Libissonis, rzuciła z okrętem ku téj wyspie, odkądeśmy tu troje uciekli i schronili się za twoją poradą, Juda, co nieszczęść na nas spadło, a gdzie najmniejsza wyzwolenia nadzieja?
Chodź, Ruben, chodź, a uspokój się dodał obejmując go za szyję Juda siądźmy razem z siostrą twoją i pocieszmy się, żeśmy znowu połączeni Bóg reszty dokona.
Nareszcie wypłakawszy się Ruben-Hypathos, dał się ująć bratu i zrzuciwszy kaptur z głowy, wcisnął się przez ciasne drzwiczki do domku. Chatkę tę opuszczoną, przybywszy na wyspę, znaleźli w ruinie; Juda pracował, aby ją oczyścić i mieszkalną uczynić.
Za drzwiami zaraz było ciasne atrium tuskie, w pośrodku którego małe impluvium (sadzawka na wodę deszczową, spływającą z dachu) zarosłe zielem, suchém stało w porze letniéj. W głębi dwoje drzwi, matami zakrytych, wiodły do wykutych w skale izdebek przytykających, które całe to schronienie składały. Na szelest kroków podwojony, poznawszy po chodzie i stukaniu sandałów przybysza, ta, którą zwano siostrą, ukazała się z głębi przez drzwiczki maleńkie i uchyliwszy zasłonę, krzyknęła radośnie, rzucając się ku Rubenowi
Była to młodziuchna Rachel, żona Judy, z nim razem pod męzką suknią wywieziona z Rzymu, towarzyszka podroży i wygnania. Zaledwie mogła mieć lat szesnaście, ale choć wschodniego rodu, podobniejszą była do pięknéj greczynki, niżeli do obu swych braci. Przecudny to był typ młodości, wesela i życia, które jeszcze nie wierzy w żadne złe na świecie; uśmiech miała na ustach, uśmiech w oczach czarnych i na czole promienistą radość dzieciństwa. Maleńkiego wzrostu, wysmukła, zręczna, z lekka tylko ogorzała, choć ubrana ubogo, z zalotnością kobiéty i wychowanki Rzymu (gdyż tam się urodziła i wzrosła), przystrojona w lada kawał tkaniny, starczącéj jéj za najpiękniejsze ubiory, przypominała owe leśne zjawiska, o których śpiewają greccy poeci. Mimo zwyczaju Żydów, choć zamężna, aby nie odkryć pochodzenia swojego, włos pozostawiła niestrzyżony, pokryty lekką zasłoną; miała tylko lnianą chlamydę z podpinką, która zaledwie zaokrąglającą się pierś podtrzymywała, i płaszczyk z grubéj tkani, niedbale na ramiona rzucony.
Ukochana przez Judę, który sam za nich oboje pracował, siedziała całe dnie w swéj izdebce zamknięta, nie wychodziła na świat, bojąc się nawet zanócić głośniéj, aby jéj pieśń nie zdradziła Przecież w tém osamotnieniu i niewoli życie jéj się śmiało i mieniła się szczęśliwą. A gdy kozy z paszy powracały i wolno jéj było wynijść, by je wydoić i pobawić się z niemi, leciała swawolnica, że ją nieraz ledwie mógł Juda wstrzymać, by się za rozbiegającą trzodą na skały nie wdrapała.
Mimo tego odosobnienia i zerwania z ludźmi, wygnania i nędzy, w jakiéj żyła hebrejska rodzina, Rachel miała wielką siłę ducha, i męztwo jéj nieraz wsparło złamanego Judę, który płakał, samotnością stęskniony.
Ruben przywitał ją, zarumieniony cały, z uczuciem, może jeszcze łzami niedawnemi powiększoném; potém siedli wszyscy troje na ławie, pod prostym daszkiem domostwa
Nie pytaj o nas zaczęła Rachel powiedz co u was się dzieje? jest-li tam nadzieja jaka?
Ha! w Bogu! rzekł Juda więcéj żadnéj.
Jakto? nie możeż tu przypłynąć okręt żaden, przybić łódź żadna do Egyptu płynąca, któraby nas z sobą zabrała i wywiozła?
Nas?? ptak z wyspy nie wyleci bez wiadomości pana; na sto mil w koło patrzą z wieży i każdy żagiel postrzegą; a któżby śmiał bez wiedzy jego dotknąć brzegu Caprei? Gdzie tu przybić, kiedy maleńkie tylko nawy w dwóch miejscach do lądu przytykać mogą?
A tenże syn Beliala wiecznie żyć ma? Czyż Sejan go nie zmoże?
Sejan nie żyje! odparł Ruben.
Jakto? umarł?
Zabity z jego rozkazu!
Ten, którego on tulił do swego łona, który mu życie w Spelunce ocalił, który wytruł w koło co tylko mu stało na drodze!!
Wywleczono go przez wschody Gemonii i zwalanego błotem w Tybr rzucono
I jego więc się pozbył! westchnął Juda.
Pożerają jedni drugich jak dzikie zwierzęta.
Wielki Bóg nasz rzekł starszy ja wierzę, iż dzień wyzwolenia nie daleki.
Ale nie dla nas! cicho odezwał się Ruben gdy mnie przynajmniéj jak wam, życie w cichym płynęło kątku, razem tutaj, za opuszczoną ojczyzną i braćmi możebym krwawemi nie płakał łzami; ale mnie zmuszają patrzéć na pogańskie swe obrzędy, dzielić ich rozpustę i śmiać się i upajać gdy
Niedokończył, Rachel zakryła oczy.
Wszystkim nam tu nie tak jak w ziemi kochanéj, któréj nasze nie widziały oczy, gdzie leżą popioły ojców i święta wznosi się Hieruzalem Myśmy tu samotni, bez kapłana, bez świątyni, bez ofiary, bez ksiąg naszych i naszych braci, sami sobie oddani a słabych nie ma komu podeprzéć.
Was dwoje, wyście razem, i obcy oddech was nie kala.
Ale co pomoże płacz i tęsknota? zaprawdę rzekł Juda rzeczy to nie męzkie; potrzeba umiéć cierpiéć, lub myśléć jak się wyzwolić? Tyś ulubieńcem Cezara, tobie się łatwo wykupić z niewoli za tobą i my pójdziemy
W chwili gdy rozmawiali, na górach ponad ich głowami ozwały się głosy wołających po imieniu Hypathosa, i wszyscy truchlejąc umilkli. Byli aż nadto pewni, że ich tu nikt nie wyśledzi, przecież rozlegające się wśród skał wołania napełniło ich jakąś trwogą: Rachel przytuliła się do Judy, Ruben porwał na nogi.
Uważano od dawna smutek na twarzy ulubionego Cezarowi chłopięcia: Priscus obawiał się samobójstwa, które naówczas w młodzieńczych nawet latach się zdarzało, rozesłano więc szukać zbiegłego
Twarze pobladły w miarę jak głosy zbliżać się zdawały. Hypathos słuchał i ozwał się wreszcie z rozpaczą:
Idź niewolniku! i dźwigaj kajdany swoje!
Jakto? uciekasz już? spytała Rachel a jam dla ciebie jakby przeczuciem schowała grono winne, które na skale dojrzało! i kosz fig i owoców Chciałam cię przyjąć ucztą na jaką nas stało