Przy panu siedzieli dziś, położyć się nie śmiejąc, Vescularius i Marinus, dwaj starzy dworacy, którzy tylko co z Rzymu wrócili; starcy jak on, towarzysze jego z Asterem na Rhodyjskiém wygnaniu, dziś dobrowolnie zamknięci z nim w Caprei.
Były to dwa wzory upodlenia i dworactwa, dla których już nic nie pozostawało, by dosięgnąć ostatecznéj granicy bezcześci i bezwstydu. Oba, choć rzymscy patrycyusze, byli tylko piérwszymi niewolnikami Cezara i nigdy najdzikszy objaw jego woli nie znalazł w nich oporu. Vescularius służył mu świeżo przeciwko Libonowi, Marinus z Sejanem nastawał na Attica. To poddaństwo ślepe jednakże, którego wymagał Tyberyusz, nie zjednało im u niego ni łask większych, ni zaufania; używał ich jak narzędzi, gardził jak istotami splugawionemi. Dzisiejszy wybór i powołanie do dzielenia łoża z Cezarem, który szczególniéj dla nich dobrotliwym i uśmiechającym się okazywał, na obu twarzach malowały się bladością i przestrachem. Wiedzieli oni, że serdeczne objawy miłości i zaufania zawsze prawie u Tyberyusza kryły rodzącą się nienawiść i gniew stłumiony, szukali więc oba w myśli, czém mu się narazić mogli i niespokojne ich twarze wyrażały trwogę niezmierną, którą pokryć usiłowali, aby się jéj Cezar nie mógł domyśléć, gdyż odgadnąć go, było to zemstę przyśpieszyć.
Bardzo tak często ostateczną zgubę ludzi zbliżonych do Tyberyusza poprzedzały zwiastujące ją najwyższe honory i łaski. Tak uczynił z Sejanem. Usypiał niemi, uwodził, uspokajał; ale ten środek już był zestarzał i użyty kilkakroć; obudzał bojaźń i niewiarę.
Vescularius drżał cały i z naleganiem podawane sobie potrawy brał dłonią nieśmiałą, tak że niemi plamił się cały; Marinus, blady i pomięszany, zdało się, że co chwila utraci przytomność; Tyberyusz śledził ich oczyma, bawił się tém i uśmiechał. Znać wczorajszy dwuwiersz, niespodzianie znaleziony, na któregoś z nich podejrzenie zwrócił.
Nicże nie krąży po Rzymie, o tym biednym Sejanie? spytał Vesculariusa, który bełkotał sam nie wiedząc co mówić.
Pamięć jego z życiem zgasła! odparł zagadniony.
Choć wybyście go żałować powinni! dodał zwracając się do Marinusa.
Ja Cezarze! ja! na Bogi dla czegożbym drżąc i jąkając się przemówił stary.
Był to przecie twój sprzymierzeniec przeciwko Attyka, i razemeście pracowali
Ale wola twoja była tam z nami trzecią jéj, nie Sejanowi, byłem posłuszny
Wola moja! zawołał Cezar ruszając ramionami mylisz się Stary, niedołężny, mamże ja wolę i władzę jaką? Cóż ja znaczę! panuję, jak mówią, w Caprei tylko Senat rządzi i czyni co chce
A! ciężko mi już podołać brzemieniu, które dźwigam na ramionach!
To mówiąc, wypróżnioną czaszę podał Pocillatorowi, który się zbliżył, nalaną wychylił szybko i chmurném okiem powiódłszy dał znak skończenia uczty, szepcząc coś na ucho Priscusowi, który przodem już sługi odprawiał
Pływająca Amfitryte, Nimfy i Trytony, jakby za dotknięciem czarodziejskiéj laski, ukryły się natychmiast w jaskini na prawo zagłębionéj, a biesiadnicy, poglądając po sobie niespokojni, udali się za panem, którego znowu niesiono w górę tąż samą drogą, którą przybył na ucztę.
Dzień tymczasem się kończył i jasny wieczór, cały w gwiazdach, rozwiesił swe szaty szafirowe nad ziemią; gdy przy blasku niesionych lamp i pochodni wyszli na górną galeryę z podziemi willi Plutonowych, noc czarowna, cicha, woniejąca, obejmowała uśpioną Capreę. Na rękach niewolników młodych dźwigany Tyberyusz, ze spuszczoną głową, milczący, dawał się nieść nie okazując najmniejszego znaku rozweselenia po biesiadzie; obok siebie kazał iść ulubionemu Hypathosowi i rękę wychudzoną zwiesiwszy na białą szyję chłopięcia, igrał roztargniony z miękkiemi pierścieniami włosów jego.
Vescularius i Marinus z tyłu się wlokąc za Cajusem, który na nich szydersko poglądał, odosobnieni od tłumu już stroniącego od nich, sami téż od siebie się odsuwali, posądzając wzajem jeden drugiego o całą winę, która obu niebezpieczeństwem groziła. Nie mogli się skarżyć, bo Cezar jak nigdy na nich był łaskaw, a czuli jednak, że to przymilenie było groźbą. Osamotnienie w jakiém się znaleźli, najlepiéj tego dowodziło.
Droga, którą z wierzchołka góry Plutonowéj schodzili, wiodła do gaju Venery; podnosiła się ona kilkakroć drapiąc po grzbietach skał, to znów spadała w doliny, przebywając kute w kamieniu wąwozy i mosty rzucone nad przepaściami, nim wreszcie ukazał się jak wczora lasek ów gęsty, cały oświecony już i ogniami płonący.
Miły po biesiedzie chłód dawał się czuć w dolinie zamkniętéj, która nawet po obrazie groty lazurowéj wydała się piękną, w innym choć nie mniéj czarującym rodzaju.
W pośrodku lasu, na zielonéj darni, biały marmurowy wodotrysk wystawiał lubieżnie uściśniętą z łabędziem Ledę, całą oblaną wodami, w których ptak płynąć się zdawał Szeroka sadzawka otaczała to arcydzieło greckiéj sztuki, przy świetle lamp wydające się jakby żywą postacią.
Na około wśród litostratowych ścieżek, w cieniu pomarańczowego lasu, pełno było, to złudzenie zwiększających, posągów ale nie z marmuru kutych zastąpionych ludźmi żywymi. Dziewczęta, chłopcy, mężczyźni, których Priscus dobierał i ustawiał, przedstawiały sceny i grupy z Owidyuszowych przemian i poematów miłosnych.
Jedne z nich przedstawiały Nimfy, inni Satyrów i Faunów, Apolla, Muzy, Gracye, a wszyscy stali jakby skamienieli chwilę, potém grali swe role uganiając za sobą, walcząc, obejmując z wyuczonym wdziękiem i namiętnością kłamaną
Wśród cieniów nocy, białe te zjawiska, ledwie lekkiemi osłonione szatami lub całkiem nagie, naśladowały znane rzeźby greckiego dłuta i posągi mistrzów, ulubione Rzymianom. Wszystkich tu Priscus ustawił dla zabawienia Cezara, ze staraniem największém, a rzeźbiarz z trudnością by mógł piękniejsze kształty wymarzyć nad te, które jak cienie snuły się po gaju Venery
Uśmiechały się usta ich nieme, błyskały oczy, wdzięcznie zginały ręce drżące, a gdy Cezar, wniesiony w ten świat czarów, jakby na Elizejskie Pola, wśród przelatujących szczęśliwych cieniów umarłych, zatrzymał się u wodotrysku, zkąd widok na dolinę był zewsząd otwarty, znowu na dany znak stężało wszystko, skamieniało i życie uciekło z tych przed chwilą ruchomych posągów Tyberyusz ruszył się i wszystko ożyło, rozpoczęły się milczące gonitwy i igraszki po lesie
Piękność téj sceny zwiększało jeszcze towarzyszące jéj milczenie głębokie, dziwne, niepokojące, straszne ruchy ledwie się zdradzały szelestem gałęzi, zdeptaną pod nogami trawą, szmerem jakimś niepochwyconym, a bacchantek usta otwarte do śpiewu, a krzyczące wargi wyrywających się nimf nie wydawały głosu.
Zaprawdę rzekł Tyberyusz Priscus, powtarzam wam, jest wielkim artystą.
Wielkim mistrzem Priscus! wtórował Cajus po cichu, choć z zazdrośném jakiémś uczuciem
Cezar wstał z siedzenia, na którém go niesiono i skinął, by odprawiono niewolników, powoli puszczając się między drzewa Nikt nie śmiał pójść za nim.
Priscus pogłaskany pochwałą, cieszył się, spodziewając, że lubieżny ów obraz gaju Venery ożywi Tyberyusza, młodsze mu przypominając lata; ale widać było po chodzie powolnym, po roztargnioném wejrzeniu, że uroczy ten dramat ożywionych posągów nie czynił na nim najmniejszego wrażenia. Oczy zbladłe skierował czasem ku grupie, którą spotkał nad drogą, na widok jego stającéj się marmurem bezwładnym, to znowu opuszczał wzrok ku ziemi; widocznie czuł się chorym, złamanym, ale bólu okazać ani słabości odkryć nie chciał tajemnicą i udaniem całe swe czyniąc życie.