Na skwar były tu izby chłodne, na chłód łaźnie gorące, a wiekuista uczta, zawsze zastawna, czekała tylko znaku pana, by przed nim ze stołami się ukazać
Wschody szerokie jak ulice Rzymu, a łagodne, by i starzec mógł się po niéj przechadzać, jeżeli mu się ramiona sług przykrzyły rozbiegały się ztąd w różne strony po całéj wysepce, do jedenastu willi, równie strojnych i wspaniałych, jak Jowiszowy dwór Cezara.
W zielonych gajach pomarańcz i rozrosłych figach, oczepianych winną latoroślą, po cichych dolinach, w złomach skał tajemnych, w pieczarach, które natura na pół wyżłobiła wiekową pracą lub morze wybiło powoli, falą nieustanną zużywając twardą skałę kryły się owe rozkoszne ustronia, których przepych jeden coraz inne dla przypodobania się przybierał postacie.
Przy każdéj z tych willi wznosiła się świątyńka, sacella boga, któremu była poświęconą, biły wodotryski chłodne i drzewa rozrastały się posłuszne ale ściany jednych okrywał marmur jasny jak śnieg, drugich kamień, co jak krew wyglądał zastygła, mlecznemi poprzerzynany żyłami, innych zielone płyty lub złociste kwadraty dziwnemi wzory w łonie ziemi obleczone
Wyobraźnia budowniczych co się silili na nowe, niespodziane, niewidziane, mogąca się tu rozpasać swobodnie, cuda zrodziła, przypochlebiając się panu, wyszukując kształtów olbrzymich, barw nieznanych, wysadzając każdą stopę, to świecącemi kryształy, to różnobarwną polewą, to całemi bryły, na których podania staréj Grecyi snycerz wykuł w nieskończonéj wstędze, gmach opasującéj do koła.
Już tu ani słup, ani ściana nie słuchały rozmiarów urzędowych, których w poważnych budowach trzymać się musiano; łuki sklepień wspierały się zuchwale i śmiało, kolumny bujały jak drzewa młode, a miasto surowego ich kapitelu, rozrastał się wierzchołek w palmowe gałęzie, w wieńce i sploty. Wschody jedne czepiały się na dachy, drugie spuszczały w podziemia i połowa budowy schodziła z niemi w wewnętrzności gór, kryjąc w nich cuda, których się ludzkie oko z powierzchni domyśleć nie mogło. Ryjąc się w głębinach tajemniczych, budowano w nich pałace ciemności, skryte rozkoszy gniazda, zmuszając wodę by je oblewała, powietrze by je napełniało wonią.
Lecz któż potrafi dziś opisać wspaniałości wyspy, któréj każdy dostępny kątek przeistoczony został, przekuty na jedną całość olbrzymią, co znużonego życiem starca kryć miała i rozkosznie pieścić?
Nawet przepaście użyte zostały dla stopy i oka, zwyciężone pracą, zmuszone okryć się zielenią, upinać kwiatami; nawet dzikie skały wybrzeży dźwigały po nad mórz głębiną galerye, z których zwieszony nad falą lazurową mógł człowiek marzyć, że niebo ma pod nogami
Morzu kazano wnijść w pieczar głębie i wcisnęło się posłusznie, rozstąpić się kamieniom i prysły, przetworzyć ziemi i stała żyzną od krwi i potu ludzkiego.
Ilu tam ofiar nieznanych kości zdruzgotały głazy, ile ich pożarła otchłań morza z kamieniem u szyi, ile serc pękło wśród trudu nikt nie liczył, ale gmachy powstały, śmiały się i świeciły.
Z Grecyi przywleczono rzeźby wydarte ziemi, co je zrodziła i kochała, z dalekich światów kamienie na podnóża, złoto na opony, purpurę na wysłanie; a gdy się zamarzyło Cezarowi w zwierzyńcu ujrzeć lwa afrykańskiego lub krokodyla w sadzawce, szedł okręt po nie i wiózł je do stóp pana.
Wśród tych przepychów, jedni mieszkańcy, starzy greccy, potomkowie Telona, wnuki Osków i Tyrryjczyków, nie mieli gdzie się podziać i schronić; szczupła ich garść ustąpić musiała na wierzchy pustych gór, w szczeliny kamienne, w dzikie doliny, których nie dosięgła wola władzcy, ni oko jego posługaczów; wywrócone swe domostwa po kamieniu przenieśli daléj, rozpierzchając się przerażeni.
A plemię to zmieszane z wielu, w Hellenów prawie zmienione, grecki obyczaj przyjąwszy było zaprawdę jednym z ludów najpiękniejszych i najhojniéj obdarowanych na ziemi. Na obliczu jego czytałeś wypisane pochodzenie szlachetne narodu, który bogi czyniąc na podobieństwo swoje, sam swym bogom był podobny.
Może ten urok wdzięków mieszkańców Caprei sprowadził tu w ostatnich chwilach życia starego Augusta, może z nim połączona prostota obyczajów, wesele dziecięce i niebo zawsze pogodne, jak czoła tych ludzi. Bo w twarzach niewiast i dzieci greckie chodziły posągi, a starzy w swych łachmanach mieli jeszcze powagę senatorów, któréj już w Rzymie nie było.
A lud to był cichy, spokojny, posłuszny i szedł tak na śmierć jak do uczty, nie zdziwiony, nie złamany; obyczaje jego miały woń pierwotnych czasów Saturna, strój był stary, jadło proste, pieśń smutna.
I byli podobni odwiecznym wygnańcom, których już opuściła pamięć, a w piersi tylko została tęsknota.
III
O losach tego ziemi kątka mało dotąd powiedzieć było można; wcześnie bardzo nad wesołą zatoką Posidonii i Neapolu znaleźli się mieszkańcy, którzy blizkie brzegów wyspy objęli. Od ośmiu już wieków naówczas liczono przybycie Greków, którzy wznieśli Cumy i Neapolis i Dicaerchiją; oni też owładli wyspami, a Capreä i Ana-Capri, zaludniły się ich dziećmi rozproszonemi po skał szczytach.
Piérwszy Oktaviusz Augustus, pod koniec życia szukając spoczynku i rozrywki, gdy przebiegał Campanię szczęśliwą, ujrzał tę konchę morską, i domyślił się, że w niéj zamkniętą perłą być można.
Swetoniusz z wielkim wdziękiem opisuje te zabawki wyżytego i zniewieściałego człowieka, który tu prawie dziecinnych szukał rozrywek; obraz to tak żywy, że nic doń dodać nie można.
August, pisze on3, przebiegał wybrzeża Campanii i wyspy pobliższe, spędził dni cztéry w Capreä, w najzupełniejszym spoczynku i najweselszém usposobieniu. Raz, gdy przejeżdżał się na statku w zatoce puteolańskiéj, do któréj był właśnie Alexandryjski okręt zawinął, podróżni i majtkowie, głowy postroiwszy w wieńce, w szatach białych, paląc ofiarne kadzidła, podnieśli głosy na pochwały Augusta, życząc mu wszelkiego dobra, gdyż, jak mówili, jemu winni byli życie, swobodę żeglugi i bogactwa swoje. Te pochwały tak mocno rozradowały Augusta, że między swych towarzyszów czterdzieści sztuk złota rozdać kazał, zobowiązawszy ich przysięgą, że żaden daru tego na nic innego nie użyje, tylko na kupno towarów u Alexandryjczyków. Następnych potém dni, między innemi podarunkami, rozdawał togi i pallia, z rozkazem, aby Rzymianie po grecku a Grecy po rzymsku odziewali się i mówili. Potém w Capreä przypatrywał się pilnie ćwiczeniom ephebów (młodzieży), z których dawnego gimnazyum znaczna się jeszcze liczba starym obyczajem wprawiała. Dał nawet dla nich ucztę w swéj przytomności i wyraźnie zalecił, aby mogli swobodnie owoce, resztki biesiady i inne podarki wyrywać sobie i bawić się niemi. Jedném słowem, żadną nie wzgardził zabawą. Sąsiednią Caprei wysepkę Apragopolin (miastem próżniaków) nazwał, z powodu swobodnego żywota, jaki tam wiedli ci dworacy, którzy się na nią schronili. Z ulubieńców jednego, imieniem Masgabasa, zwykł był nazywać Ktistes4, jako niby założyciela grodu. Siedząc u stołu, postrzegł, że grobowiec tego Masgaby, przed rokiem zmarłego, wielka liczba ludzi z pochodniami otaczała, i wiersz z tego powodu utworzony, przywiódł głośno po grecku:
Założyciela grób widzę płonący5
a zwróciwszy się do Thrasylla, ze dworu Tyberyuszowego, który przy stole naprzeciw niego siedział a rzeczy był nieświadomy, spytał go, czyjby ten wiersz mógł być? I gdy się Thrasyllus wahał z odpowiedzią, August dodał wiersz inny: