W każdem z okien, o dwa łokcie przynajmniej w mur wsuniętych, stały na podniesieniach ławeczki do siedzenia zielonem suknem poobijane Nadedrzwiami głównemi stare płótno wyobrażało Chrystusa na krzyżu, z całą średniowiecznej sztuki wyrazistością odmalowanego
Do tej to izby ponurej, jakby na obcowanie z umarłymi przeznaczonej, sługa otworzywszy drzwi wpuścił młodą panię, która się rozmowy z panem Dobkiem dopraszała Snadź ona się go tu znaleźć spodziewała, bo wszedłszy obejrzała się ciekawie, zdumiała widząc się samą i korzystając z wolnej chwili, zaczęła się chciwie po salce pustej rozglądać.
Nieznajoma pani, która tu weszła, wdowa po panu Nosce, na czarnem tle parlatorium wyglądała świeżo, krasno jak kwiat na ciemnej aksamitu szacie. Pani Sabina, gdyż takie imię nosiła, była pięknego wzrostu i ślicznej kształtnej postawy, ciemnych oczu i włosów, kobietą w kwiecie wieku i wdzięku. Oko znawcy nie znalazłoby w niej może żadnej z tych cech, któremi Bóg znaczy wybrane swoje, ale też nie wyszukałoby skazy. Piękność była regularna choć pospolita nic w niej uderzającego nadzwyczajnością, nic rażącego brakiem harmonii Jak z jednej sztuki bronzu ulana, zręczna, silna, z energią na czole, z oczyma pełnemi rozumu i ognia razem, przypominała piękną karyatydę grecką, która dźwignąć może gmach, ale nie ma skrzydeł, by się nad ziemię podniosła. Niepospolita była to piękność, a przecież nic nie mówiąca, twarz spokojna zdawała się zagadką marmurową, wszystko z niej mógł uczynić artysta, ale czem ona była sama z siebie, nie mówiła. Czarny ubiór wdowi Sabiny podnosił wdzięki jej postawy, cery i twarzy.
Długa suknia, czarny kwef okrywający włosy, szeroka chustka z koronkami, którą zarzuciła na ramiona, drapowały ją pięknie bardzo
Wszedłszy do parlatorium, postała chwilę zdumiona, rozglądając się po ścianach, sprzętach, wizerunkach nie śmiała się ruszyć, badając drzwi jedne i drugie zaparte jakby na wieki Na zamku cisza panowała uroczysta przez okna, których szyby lata długie spaliły, mało co na zewnątrz widać było.
Jeszcze się tak rozpatrywała Sabina wśród izby, w której oddychać jej było ciężko, gdy usłyszała hałas i śmiech za drzwiami przeciwnemi tym, któremi weszła, potem lekki bieg w przyległem mieszkaniu, klamka żelazna zadrgała, otwarło się pół podwoi, i blondynka złotowłosa, biała, różowa, z wielkiemi oczyma niebieskiemi jak dwa wschodnie turkusy, wpadła uciekając do salki Spostrzegła ją, krzyknęła przeraźliwie, zachwiała się, oparła o ścianę i przelękniona chciała uciekać jak od widma ale nogi pod nią zadrżały, wyciągnęła ręce odpychając od siebie zjawisko i na kolana upadła.
II
Pani Sabina Noskowa, której postać była powodem takiego przerażenia biednej Laury, nie wiedziała co począć z sobą, nierozumiała z razu co się stało. Zmieszana, nie mogła rzec słowa i mimowolnie brew jej zmarszczyła się uczuciem tłumionego gniewu Nic mogła pojąć dla czegożby jej przytomność taką trwogę wywołać miała? Wzruszyła ramionami postąpiła krok, lecz w tejże chwili widząc ją poruszającą się z miejsca, dziewczę zdumione i zawstydzone razem porwało się z ziemi, uśmiechać się zaczęło, i spoglądając ciekawie, niezręcznie dosyć się skłoniło.
Laura wpadając do parlatorium, które zwykle bywało puste, gdzie od wieków gość nie postał, nie wiedziała wcale o przybyciu sąsiadki, wzięła ją więc w pierwszej chwili za widmo jednej z prababek swych, o których tu tyle podań chodziło. Bawiła się ona z dziewczynką, córeczką jednego ze sług dworskich, i w ucieczce od niej niespodzianie dopadła drzwi salki Teraz, gdy w mniemanem widmie poznała żywą kobietę, zdumienie Laury prawie nie mniejsze było, niż gdy ją widmem sądziła.
Co ta nieznajoma pani robić tu może? mówiła sobie spoglądając na nią z obawą.
Jakby dla ośmielenia Laury, w tejże chwili pani Noskowa odezwała się dźwięczącym, jasnym, do rozkazywania stworzonym, choć złagodzonym na ten raz głosem:
Czy będę mogła widzieć pana Dobka?
Mojego ojca? spytała z obawą zawsze zbliżając się Lorka i wpatrując się z niezmierną uwagą w nieznaną istotę mojego ojca? Ja, ja nie wiem! Lecz jakże tu pani wejść mogła?
Prosiłam o widzenie się z nim Kazano mi tu zaczekać.
Lorka popatrzała uważnie i instynktem gościnności wskazała uprzejmie przy stole stojące krzesło Wdowa też dowiedziawszy się, iż była córką dziedzica, zdawała się chcieć uśmiechem słodkim nagrodzić niedawne brwi zmarszczenie. Twarz jej jednak z trudnością łagodny wyraz przybrać mogła, zbyt ciężki smutek zapewne serce goryczą zaszłe uciskał.
Stały tak naprzeciw siebie obie zdumione, rozpatrując się w sobie, badając a w tej chwili stanowczej, w której zwykle serce uderza ku nieznajomemu albo od niego odpycha, Laura uczuła jakby obawę, Sabina niewytłómaczony gniew ku zuchwale wyglądającej dzieweczce.
Laura przypatrywała się jej w istocie z niezwyczajną może na innym świecie śmiałością, któraby ledwie dziecku przystała, lecz była dziecinną jeszcze i udawać nie umiała; każda myśl, każde uczucie wytryskało przez oczy i śmiało się na ustach nic też ukrywać dotąd nie miała potrzeby.
Powtórnie wskazała Laura krzesło wdowie, która obejrzawszy się ku niemu usiadła Piękna dzieweczka nie odeszła i jak dziecię, które wyglądało przezedrzwi, tak ona uważnie, spokojnie, nielitościwie przypatrywała się pani Noskowej.
Wiesz pani, odezwała się śmiejąc wesoło Laura: u nas tu nikt a nikt nie bywa nie można się dziwić, żem się tak przelękła dotąd mi jeszcze serce bije! Jak żyję, nie widziałam tu nikogo obcego Można mi i strach i ciekawość przebaczyć! A pani pewnie z daleka?
Mniej daleko mieszkam niż się pani zdawać może, odparła harmonijnym zawsze lecz nie sympatycznym głosem Sabina, państwo i najbliższych nie znacie i nie widujecie sąsiadów. Ja jestem wdową po panu Nosce ze Smołochowa możeś pani słyszała
A! tak mówiono, że umarł niedawno! z politowaniem odezwała się Laura. Do Smołochowa dwie mile a to tak dla nas już daleko! I droga podobno okropna, ja tam nie byłam jak żyję
Gdy Lorka mówiła, oczy wdowy od stóp do głów przebiegały z uczuciem jakiejś zazdrości tę śliczną figurkę, której zdało się skrzydeł tylko braknąć, by mogła ulecieć w powietrze.
Jakże państwo tu tak w tej pustyni bez ludzi żyć sami możecie? spytała wdowa.
A! proszę pani! mnie tu doskonałe! zawołała Lorka, z tego co o świecie ciocia Fryderyka opowiada, ja wcale nie mam ochoty się spieszyć wyjść z mojego zakątka. Mnie tu tak dobrze! ja tu jestem sobie panią, swobodną mam wszystko o czem zamarzę, a nie lękam się tych zdrad, podstępów fałszu i niegodziwości a przewrotności, o których ciocia powiada!
Wdowa lekko, nieznacznie poruszyła ramionami i roześmiała się z naiwnego dziecięcia, brwi się jej nieco ściągnęły, jakby to co Lorka mówiła o świecie do siebie wzięła.
I nie nudzisz się tu pani? spytała z pewną ironją ukrytą.
Ja? nudzić się! klasnęła w dłonie Laura, nudzić się? Ja tego nie rozumiem co to jest się nudzić mnie wszystko bawi, jestem ciekawa wszystkiego i tak mi z ojcem i ciotką dobrze! A! a! gdzieżbym ja nudzić się mogła!
Wdowa westchnęła, spojrzały na siebie, w tem kroki na schodach słyszeć się dały, Lorka domyśliła się nadchodzącego ojca, skłoniła się nieznajomej i oddaliła pośpiesznie, drzwi zamykając za sobą. Niemal w tej samej chwili z przeciwnej strony otworzył je pan Salomon i bojaźliwie oglądając się, wsunął wzrok ciekawy posyłając przodem. W przyciemnionej sali niedobrze było widać nawet o południu, lecz wstając z krzesła pani Noskowa, zwróciła się ku oknu i żywsze światło padło na piękną twarz jej i postać wspaniałą.