Chusteczką zakryła znów oczy i choć wcale nie płakała, jęknęła ślicznie, niby gwałtownie łzy wstrzymując, czem pan Salomon uczuł się do głębi przejętym.
Moja mościa dobrodziejko, przerwał cicho, oczy dla ostrożności ciągle trzymając spuszczone: niech się pani ukoi, Pan Bóg łaskaw
A! chyba mi on w panu zeszle anioła opiekuna! dodała wdowa
Oczy trochę potarte i zarumienione zwróciła na starego, usiłując wzrok jego spotkać; trzymał się wszakże na ostrożności co ją nieco zniecierpliwiło.
Już wielką z siebie dla nieboszczyka Szczepana uczyniłam ofiarę, mówiła dalej: opuszczając miasto, do którego od dzieciństwa nawykłam, a przenosząc się z nim na tę pustynię lecz to niczem jeszcze w obec mojego dzisiejszego położenia Wśród ludzi nieprzyjaznych niechętnych ja sama, nieudolna, kobieta słaba Od śmierci mojego męża, ani wiem co się nawet u mnie dzieje Gospodarstwo fabryki: wszystko na łasce bożej
Przecież officjalistów pani masz? rzekł Dobek nieśmiało podnosząc oczy, które napotkawszy wzrok pani Noskowej, natychmiast wlepił w ziemię.
Czyż pan dobrodziej nie wiesz czem są oficjaliści, gdy nad niemi pańskiego oka niema? zawołała tęskno kobieta
Więc i gospodarstwo? począł Salomon ale siły nie miał dokończyć.
Gdybyś pan dobrodziej znalazł jaki wolny dzionek, a jako mój opiekun, przybył chociaż spojrzeć na tę wdowią mizerję, jakżebym mu wdzięczną była! A! panie
Moja mościa dobrodziejko będę się starał jeśli pani każesz
Słowa te wymruczał Dobek niewyraźnie, przyszło mu bowiem na myśl, że jechać tam do wdowy, być zmuszonym przez dłuższy czas z nią pozostać, było rzeczą nader ryzykowną lecz stało się stało, cofnąć mógł chyba później a zresztą?
Myśli swej już nie dokończył Sam sobie zaczął tchórzowstwo wyrzucać i śmiać się z niego. Cóż znowu? stary człek, dochodzący pięćdziesięciu lat, miałby się lękać niebywałego o tym wieku niebezpieczeństwa? Podniósł oczy śmielej A grzechem przecie pomyślał, nie jest w piękne spojrzeć źrenice
Pani Noskowa patrzała nań właśnie tą parą przymrużonych oczu słodkich i pociągających Snadź uczuła potrzebę z kondolencyjnych tonów zejść na nieco spokojniejszą rozmowę.
Więc rzekła wyciągając dłoń jakby go kusiła, żeby ją wziął i pocałował, na co się wszakże Dobek ważyć nie chciał: więc rachuję na mojego drogiego opiekuna, a Bogu dziękuję, że mnie do tej podróży natchnął A! bo to nie uwierzysz pan, jak mi odradzano, napróżno jak się zdawało do serca pańskiego kołatać! A jam sobie przeczuciem jakiemś mówiła, że pan Dobek nie odepchnie sieroty nieszczęśliwej! I nie omyliłam się Wiem ja, mówiła ciągle szczebiocząc, że panu, coś tu tak spokojnie wiele przeżył, przyjdzie to zapewne nie bez ofiary poświęcić swój spokój dla obcej zupełnie osoby lecz chciej wierzyć, że dozgonną dlań, gorącą zachowam wdzięczność. A! panie
Dobkowi tym głosem grała tak po sercu, że się aż czuł zmieszanym, nigdy w swem życiu na taką nie był wystawiony pokusę Choć niepobożny, mimowoli z Ojcze nasz, przypomniał sobie prośbę: I nie wódź nas na pokuszenie Oprócz tego przychodziło mu na myśl, iż musiało być we zwyczaju gościa, a zwłaszcza pupilkę, czemś przyjąć i ugościć? Zrobiła mil okrutnych dwie ze Smołochowa do Borowiec, miała przed sobą powrót ku wieczorowi po tych samych groblach i wybojach, godziło się coś na stół postawić.. Myśl ta upiekła go, wstał z krzesła.
Niechże pani dobrodziejka spocznie, rzekł: ja w tej chwili powracam Skłonił się i wyszedł drepcząc pośpiesznie w lewo ku mieszkaniu cioci Henau
Wdowa za wychodzącym popatrzała wzrokiem badającym i rozjaśnionym; potrzebowała nawet chód jego poznać, bo i ten ją czegoś o charakterze mógł nauczyć. Czyniła to instynktem, a instynkt miała szczęśliwy
Dodajmy dla objaśnienia, iż ta nieszczęśliwa wdowa, nim się ośmieliła przybyć do Borowiec, dowiedziała się jak najdokładniej wprzódy od księdza Żagla, który ze mszą do smołochowskiej kaplicy przyjeżdżał: o położeniu, charakterze, niezmiernych bogactwach, sposobie życia, o wszystkiem o czemkolwiek tylko można się było poinformować od niego, o panu Salomonie Dobku Widzenie i rozmowa dopełniały dla niej skreślonego wizerunku. Nie miała zapewne innych zamiarów nad zyskanie sobie pomocy i opieki; dopiero tu przypatrzywszy się staremu i czytając jego pomieszanie, odkryła, iż mogłaby o coś się więcej pokusić. Myśl ta zarysowała się z razu mglisto i niewyraźnie, lecz wkrótce wystąpiła jaśniej, i Sabina powiedziała, uśmiechając się do siebie: Któż wie? trzeba próbować
Miała czas do rozmysłów zostawszy sama, pan Dobek bowiem poszedł na radę do cioci Henau: coby tu podać sąsiadce? Pora była poobiednia, więc owoce i kawę.
Laura przytomna była tej naradzie.
Niechże i Lorka wyjdzie! rzekł Salomon.
O! nie, tatku! nie! ja nie pójdę! odpowiedziało dziewczę potrząsając głową: niech sobie ciocia Fryderyka gospodaruje, ja nie pójdę
A to dla czego? dziczku ty jakiś! zaśmiał się ojciec.
Takem się tej pani nastraszyła! Tatko nic nie wie. Bawiłyśmy się z małą Julką wpadam do salki którą od urodzenia nawykłam widzieć pustą i widzę czarne widmo stojące przed sobą. Myślałam, że upiór! o mało nie zemdlałam.
Dobek ręce aż załamał.
Czy ci to nie zaszkodzi, moje dziecko?
Nie, już mi odeszło, chociaż długo, długo potem biło mi serce mówiła Laura Jednak spojrzeć na nią nie mogłabym bez strachu Zdaje mi się, że widzę upiora, który przyszedł po duszę moją
Dobek pobladł
Co ty pleciesz! tak piękna, młoda pani!
A! młoda! ale straszna! Co za oczy przenikające do głębi! O! nie każcie mi tam iść, nie mogę, nie mogę. Dosyć miałam i widzenia i rozmowy! aż nadto!
Ojciec się zafrasował, bo niegrzecznie było, żeby Laura się nie ukazała; lecz uległ dziecku i nie wymagał więcej, by zeszła do parlatorjum.
Uściskał ją, pocałował, a wrażenie, z jakiego mu się wyspowiadała Lorka, zwiększyło własną jego obawę co do pani Noskowej.
Pospieszył wrócić do salki
Tu zastał panią Sabinę przechadzającą się wzdłuż i przyglądającą ciekawie starożytnym pamiątkom.
Jak to już dawno rodzina państwa tu musi zamieszkiwać! Co tu ślicznych dawnych rzeczy! Wszak to być muszą portrety dziadów i naddziadów
Mówiła to milszym jeszcze, dźwięcznym głosem, który wkuł Dobka w miejscu. Bał się szelestem swych kroków zagłuszyć śpiewu tak ślicznego.
Tak jest, pani, odparł cicho: wieki już jak żyjemy tutaj i nie zamienilibyśmy tych naszych ruin na najwspanialsze pałace Żyjemy otoczeni wspomnieniami pokoleń ubiegłych, jakby w pośród nich i z niemi Mamy tutaj to, o co się gdzieindziej ludzie ubiegają napróżno: jesteśmy panami czynności naszych i całego życia. Nikt nam nie broni urządzić go sobie, tak jak nam najmilej i najdogodniej obce a zazdrosne oko nie śledzi każdego kroku
Piękna wdowa słuchała z zajęciem pana Salomona, który wreszcie powstrzymany w tem wynurzeniu się myślą jakąś nagle zamilkł, jakby się za język ukąsił.
Jest to zapewne bardzo nieszczęśliwe położenie, odparła Noskowa oglądając się ciągle; ale jednak wyznam, nawyknąć do niego potrzeba. Ja moją młodość spędziłam w mieście, i przybywszy z mężem pierwszy raz do Smołochowa, choć u nas daleko więcej się ludzi widzi i czasem ktoś z sąsiedztwa przyjeżdża, płakałam, tak mi się pusto i smutnie wydało na Polesiu. Teraz już znacznie do tego życia nawykłam