Młodym mógł się on jeszcze nazywać, ale już młodzieniaszkiem nie był. Świeża i piękna twarz, miała na sobie ślady życia niebardzo szanowanego; trzydzieści lat już pewnie mu minęło, ale ruchami i powierzchownością chciał być młodszym.
Towarzysz jego, mniej więcej tego samego wieku, zdrów, zbudowany jak do zbroi, szerokich ramion, ani tak pięknym był, ani się zbyt troszczył, jak się ma wydawać.
Zdrowiem kwitły mu policzki, śmiało patrzały szare oczy, ale usta, miasto słodkiej zalotności, miały wyraz dumny człowieka, który pewien jest swej siły.
Suknie jego podobnego kroju, jak pierwszego, z pospolitszej tylko tkaniny, czyste były, leżały dobrze, nie świecąc niczem.
Od leżącego na ławie miał więcej powagi i męzkiego wyrazu spokoju.
Na zamku dosyć było cicho, bo król wyciągnął na łowy z niewielkim orszakiem; w bliskości czeladź się nie kręciła, młodzi dworzanie mogli rozmawiać swobodnie
Nie miarkowali też głosu, i gdy leżący śmiał się, a siedzący obok odpowiadał mu głośno, rozlegało się po tej części podwórza ciasno dosyć murem opasanego.
Wytwornie strojnym był znany nam już ulubieniec króla, Kochan Rawa; drugi zwał się Dobiesławem (Dobkiem) Bończą. Oba równie dobrze byli u młodego pana położeni, Dobek nawet miał urząd doraźnego sędziego sporów między dworzany.
Nie byli oni doradzcami króla w sprawach ważnych, bo tych Kaźmirz szukał gdzieindziej; ale, w chwilach spoczynku, przy biesiadzie i stole, którymi młody pan nie gardził, na łowach i wycieczkach, przy wesołych rozmowach, do drobnych zleceń posługiwał się niemi najchętniej. Kochan sam przekonanym był, i drudzy z obejścia się z nim królewskiego wnosili, iż mu był najmilszym.
Król mu się nieraz zwierzał w sprawach, o których nie mawiał z innymi, zdając się być pewien jego serca i wierności dla siebie. Od dzieciństwa byli razem. Kochan młodych igraszek i zabaw nieodstępnym był towarzyszem; nieraz go za królewicza karano. Nikt nad niego lepiej nie odgadywał myśli króla i do jego upodobań nie umiał się zastosować. Znał go na wylot, jak powiadał, i był tem dumny. Dawało mu to zarozumiałość faworyta, bo nieraz poważni panowie rady jego zasięgali.
Dobiesław był także w łaskach, król na nim polegał, używał go chętnie, lecz z przenikliwością, która mu była właściwą, czuł, iż Bończa nie do wszystkiego by się nadał, a pochlebiać nie miał ani ochoty, ni umiejętności.
Poświęcenie obu równe było, miłość gorąca, charaktery wielce różne.
Słysz, Dobek gwarzył śmiejąc się i na ławie rzucając Kochan ja sobie myślę, coby stary król nieboszczyk powiedział, gdyby wstał teraz z kamiennej trumny swej, i popatrzył, jak się tu u nas przez te lat osiem od śmierci jego zmieniło wszystko
Zamku, dworu ani poznać! no, i po ziemiach inaczej. Od wojny się jakoś opędzamy, ludzie przecie mogą sobie odetchnąć! Z krzyżakami, co nam pokoju nie dawali, rozejm za rozejmem. W końcu my ich, nie dobywając miecza, zmusiemy siedzieć cicho, aż póki
Odchrząknął znacząco Kochan i zamilkł.
Dobek nań popatrzył z góry.
Eh! eh rzekł trochę szydersko. Co ty, albo ja wiedzieć możemy, jak król sobie radę daje z krzyżakami! To nie nasza sprawa! Kasztelan krakowski, ks. Suchywilk, wojewoda, biskup, ci może coś znają; król nasz ze swoich myśli przed ladakim nie rad się spowiadać!
Jakbym ja potrzebował, ażeby mi mówiono to, czego ja się sam domyśleć mogę! rozśmiał się Kochan. Albo oczów i rozumu nie mam?
Dobek niedowierzająco ramionami poruszył.
Daj pokój powtórzył nie nasze to sprawy.
W tym z tobą zgoda ciągnął dalej że się u nas wiele zmieniło. Za nieboszczyka starego z prosta było wszystko, młody pan lubi, żeby mu się świeciło i błyszczało, a niegorzej wyglądało w Krakowie, jak w Budzie i w Pradze
Boć tak u nas powinno być zawołał Kochan z przejęciem wielkiem. Nasz pan choćby obok cesarza stanął, nie powstydzi się i nie da zaćmić nikomu. Jemu mało królewskiej korony! Takiego drugiego na całym nie ma świecie.
Czego mu brak? Uroda, tylko patrzeć nań, rozum, bystre oko, serce złote, postawa rycerska, wszystko u niego jest.
Tylko szczęścia nie ma! zamruczał Dobek chmurząc się.
Brwi się ściągnęły Kochanowi, nie odpowiedział nic.
A no odezwał się po dumaniu przedłużonem młody jest! Jeszcze wszystko co zechce może mieć. Co dla mężczyzny lat trzy dziesiątki! Przed nim świat i życie Chybaby Bóg nie łaskaw, wiele i wielkich spraw dokaże
Ja go znam, w nim, jak w kopalni, im głębiej zajrzeć, coraz skarby większe
Daj mu Boże wszystko dobre! westchnął Bończa któżby jemu źle życzył? jemu, co najbiedniejszego człeka, żebraka, chłopa, jak dziecko do siebie przygarnia Dla każdego ma dobre słowo i serce dobre
Milczeli znowu czas jakiś. Dobek ręce duże i silne wyciągał, jakby mu próżnowanie dokuczyło. Kochan pokręciwszy się na twardej ławie, zerwał się i usiadł, starając umieścić wygodniej. Spojrzał na Dobka.
Jego na gwałt ożenić trzeba! szepnął.
Mnie się zda, że on o tem i sam myśli odparł Bończa.
O ożenieniu, jak o ożenieniu przerwał Kochan boć niewiast po świecie grzecznych i bez tego dosyć, ale jemu trzeba syna On chce koniecznie potomka męzkiego mieć To jego jedyna troska, aby korona nie poszła po kądzieli, albo na Mazury, lub na jakie cudze ręce Syna, syna mu trzeba, a tu
Kochan się zadumał.
Wiecie, co ta czarownica, babsko mu przepowiadało? dodał, zwracając się do Dobka.
Dobek potrząsł głową.
Nie wiem nic rzekł krótko.
Toście chyba nie ciekawi rzekł Kochan wszyscy przecie o tem wiedzą. Ja, co się mojego pana tyczy, muszę wiedzieć wszystko. Co jego boli, mnie boli.
O! żeby nie ta Klara począł dalej pomrukując żeby nie ta Klara, której cień za nim chodzi, byłby on szczęśliwszy! I ta przepowiednia głupia nie byłaby tak do niego przystała
Nieraz o niej przez sen gada, a uchowaj Boże mu który z tych Węgrów nawinie się przed oczy, jakby go podciął.
Dobek słuchał obojętnie, patrząc w górę na ulatującą w powietrze gołębi parę.
Ja z tej całej waszej węgierskiej historyi rzekł ledwie coś, piąte przez dziesiąte wiem, bom naówczas na dworze nie był. Latałem jeszcze po ojcowskich lasach.
Ludzie o tem różnie prawią. Wyście pono byli z nim?
A jakże? gdzieżem ja z nim nie był! W Pyzdrach nawet mało mnie krzyżacy nie pochwycili mówił Kochan. Byłem, gdy się żenił z poganką, jeździłem na te Węgry, no, wszędzie! Mówię wam, od tego pobytu w Wyszehrodzie stał się jakby innym człowiekiem. Wprzódy wesół zawsze, żyć i pobiesiadować lubił, pośmiać się był rad Nie od tego on i teraz, ale rzadko i tylko, gdy się zapomni. Postarzał nagle, posmutniał Ten tylko, co jak ja, widuje go, gdy on sam na sam się zostanie, wie, jak cierpieć musi.
Zdaje się, nie brak mu nic, a na nim ciąży coś, jak kamieniem.
Troski, bo ma dużo odparł Bończa. Z czasem, choćby mu tam coś dolegało zapomni.
Zapewne rzekł Kochan ale na to potrzeba, aby jakaś lepsza dola zatarła wspomnienie tego smutku, a my sobie szczęścia napytać nie możemy.
Teraz się niby coś błyszczy, mnie się i temu wierzyć nie chce.
Dobek słuchał niebardzo chętnie, jakby się nie rad był rozgadywać w tym przedmiocie. Kochan przeciwnie, że się tych spraw lada komu zwierzyć nie mógł, rad był się przyjacielowi spowiadać. Ciążyły mu na piersiach.