Znoszono do komnaty pańskiej kosztowności, z których miał wybór uczynić. Złocone puchary, srebrne misy, dzbany, rogi kute złotem, pasy perłami szyte, naszyjniki, naręczniki, kolce, pierścienie z oczyma błyszczącemi, leżały porozrzucane po stołach. Kilka opon szkarłatnych, perłami bogato szytych, rozpostarto w pół na ławie, pół na ziemi.
W pośrodku tych bogactw, na które stary Zyndram, Podskarbi, patrzał z żałością jakąś, czując, że one z Pragi pewnie nie powrócą, Kaźmirz stał roztargniony, nasłuchując i za najmniejszym szelestem ku oknom podchodząc.
Nie przybywał ów poseł z Pragi. Chociaż o zamierzonem małżeństwie króla nie wolno było głosić zawczasu, wiedzieli o niem wszyscy. Zdania dworu były podzielone, jedni dla króla, chociaż wdowca, wdowy sobie nie życzyli, drudzy przewidywali, że u grosza chciwego Jana drogo je przyjdzie okupić.
Kaźmirz pragnął połączyć się z tym domem, a Margaretę odmalowano mu tak, że zawczasu w niej był rozmiłowany. Sądząc z ojca i brata, z tego dworu, który stał ogładą i obyczajami na równi z francuzkim, Kaźmirz widział to w Margarecie, czego mu właśnie brakło w Aldonie. Marzył o niej jako o niewieście, która go zrozumieć potrafi, podzielać myśli jego i osłodzić mu życie.
Każda chwila przedłużająca niepewność i oczekiwanie wiekiem mu się wydawała.
Zyndram stał, patrząc to na pana, to na kosztowności przed nim rozrzucone, czekał słowa, rozkazów.
Stary mój, przemówił wreszcie król, jakby ocknąwszy się z zadumy wszystko to piękne jest a wszystkiego tego dla córki króla Jana za mało Radbym jej pod nogi rzucić co najpiękniejsze i najdroższe na świecie. Warta jest tego.
Wybierz co najwspanialsze, nagromadź jak najwięcej.
Byłeś w Pradze? zapytał nagle.
Stary Zyndram podniósł siwą głowę powoli zdziwiony nagłem pytaniem. Chwila upłynęła, nim się zebrał na odpowiedź.
Dawno już, dawno, miłościwy panie.
Takimbym ja, z pomocą bożą, chciał mój Kraków uczynić odezwał się król ręce składając. Wspaniałe, przepyszne, wielkie, bogate i silnie obronne miasto Tam się nam uczyć rządzić, budować i ład zaprowadzać.
Zyndram nie rychło odpowiedział.
A jednak od tych, co tu przybywają, miłościwy panie, skargi słyszymy mnogie. Ta wspaniałość, mury, królewskie wyprawy po świecie, dwór, rycerstwo, ogromnie kosztują. Żydzi się do nas wynoszą, tak ich tam podatkami okładają niemiłosiernie, uciekają mieszczanie, tyle z każdym powrotem do Pragi król Jan od nich wyciąga
Kaźmirz potrząsł głową.
Kiedyż się nie skarżą ludzie? odparł. Naród czeski może się swym monarchą pochlubić! za wzór go rycerzom stawić.
Milczał Zyndram, gładząc brodę, przeczyć nie śmiał.
Ludzie powiadają dodał po cichu, widząc króla zamyślonego że monarcha ten zapewne nie długo już panować będzie. Musi się synem wyręczać.
Chory jest na oczy rzekł Kaźmirz. Lekarz arab niecny człek, już go prawego pozbawił, lecz jeździł do francuzkich doktorów, wraca właśnie z Montpellier i Awinjonu, Bóg da
Król zadumany nie dokończył, i po małym przestanku rzekł, westchnąwszy.
Margrabia morawski Karol, godzien ojca! Jego i żonę jego Biankę kochają Czesi
Ma on i nieprzyjaciół szepnął Zyndram, który się zdawał dobrze uwiadomionym.
Król popatrzył nań i zamilkł.
W przyległej sali, w której zwykł był przyjmować, siedzący dworzanie, marszałek i służba poruszyła się, szeptano. Kaźmirz bacznego ucha nastawił.
Wtem zlekka podniosła się u drzwi opona i cichym głosem oznajmił dworzanin dostojnych gości przybycie.
Król zostawując Zyndrama przy rozłożonych klejnotach, żywo wyszedł do sali.
W pośrodku jej stali oczekujący nań dwaj duchowni z krzyżami na piersiach, w sukniach biskupich. Wesołą twarzą witał ich król obu.
Pierwszy z nich był słusznego wzrostu, okazałej postawy, rozumnego oblicza, któremu tylko odbierały wyrazu nieco zmrużone, zmęczone i chore oczy.
Wejrzenie z pod powiek wychodziło natężone, niepewne, z wysiłkiem; ręką zasłaniał się od światła. Pomimo tego cierpienia twarz odznaczała się pogodą i majestatem; rysy jej pełne były energii męzkiej i razem łagodności.
Był to Jarosław Bogorja, Arcybiskup Gnieznieński, ojciec duchowny i umiłowany królowi kapłan; najbliższy jego serca, powiernik myśli i doradzca.
Stojący za nim skromnej, niepozornej postaci, chłodnego wyrazu twarzy, z rękami zsuniętemi w szerokie sukni rękawy, mąż nie młody już wiekiem nieco pochylony, był Jan Grot, Biskup Krakowski.
Nawiedziny te Kaźmirz przyjmował z widoczną radością, jakby ich pożądał i czekał
Dwór otaczający usunął się natychmiast, zostali sami, Arcybiskup usiadł przy królu, Jan Grot przy nim milczący.
Są wieści jakie? zapytał Bogorja, ze współczuciem zwracając się do Króla.
Spodziewam się! czekam! pożądam, ale dotąd nic z Pragi, począł Kaźmirz, wzdychając. Obawę wielką mam dodał ciszej nieco Komuż na nieprzyjaciołach zbywa? Mnie i mój kraj odmalowano pono księżnie Margarecie tak, by ją zrazić i nastraszyć
Na dworze Jana, przy margrabi Karolu, ludzie są różni i zamiary ich rozmaite. Są tacy, którzy przeszkodzić by radzi.
Lecz miłość wasza przerwał arcybiskup masz za sobą ojca, masz brata. Ci najbliżsi są, od nich dziś wdowa zależy. Małżeństwo to, da Bóg, przyjść musi do skutku
Podniósł ręce do góry.
Da Bóg! powtórzył.
Najżywiej go pragnę począł król lecz im dłużej się przeciąga niepewność, więcej trwożę.
Modlimy się rzekł cicho Biskup krakowski.
Wprawdzie dodał Kaźmirz, zniżając głos i spuszczając oczy zapewniłem siostrzeńcowi Ludwikowi następstwo po mnie lecz jeszczem się nie wyrzekł nadziei że mnie Bóg, męzkiem potomstwem obdarzy.
Biskupi milczeli, król posmutniał.
Wiem, że w Budzie nie radzi będą ożenieniu mojemu, i siostra Elżbieta żal uczuje do mnie, nie mogę się jednak pogodzić z tą myślą, abym miał być ostatnim.
Arcybiskup przeżegnał mówiącego w cichości i szepnął.
Ja mam dobre przeczucia, nie odmówią Wam. Da się córka króla Jana nakłonić nie do pogardzenia jest królestwo, które Bóg coraz nowym przyrostem obdarza zdobyliście Ruś, odzyskacie kiedyś Pomorze, Mazowsze też musi się kiedyś połączyć
Myślę dodał powoli Jan Grot że i owe skarby na Rusi zdobyte, o których po świecie szeroko prawią, królowi Janowi ochoty dodadzą do swatania córki, bo żądny jest grosza a rozsypuje go niebacznie
Sławę zdobywa odparł Kaźmirz a ta więcej warta niż złoto.
Rycerz prawy rzekł Arcybiskup ale też jako rycerz niepohamowany i nieunoszony w namiętnościach. Szkoda, że piękne swe przymioty kazi tem zuchwalstwem
Król zarumienił się nieco.
Wiele przebaczyć trzeba tym, którzy brzemiona ciężkie noszą na barkach rzekł zwrócony do Bogoryi.
Jarosław odparł łagodnie.
Wiele przebaczyć trzeba, ale wszystkiego nie można
Rozmowa przerwaną została wszedł Kanclerz, niesiono do wiadomości króla przygotowane zapisy dla kościołów, zamiany wiosek, nadania.
Kaźmirz słuchając i potakując, oczy miał ciągle zwrócone ku podworcom, uszy wytężone na szmer, jaki z nich tu dochodził.