Pod rozkazami tej sługi, acz niewidocznie, cały fraucymer królowej czuł się i zostawał.
Jedno słowo Maryny często stanowiło o niełasce i wygnaniu, a prosić jej o pobłażanie było próżnem.
Nie gniewała się nigdy, to jest nie okazywała nikomu gniewu, lecz mściwą była bez litości i nieprzebłaganą dla tych, co się jej narazili.
Do pomniejszych posług stało zawsze u drzwi kilka panien, a w izbie w kącie para karłów. Nocą i dniem ktoś zawsze czuwać musiał w antykamerze, ktoś na posyłki gotów był, bo w godzinach najniezwyczajniejszych królowa wydawała rozkazy, które bez zwłoki spełnione być musiały.
I następnego poranka, nim około komnat starego króla życie się powoli objawiać zaczęło, a stróże cicho wymiatający korytarze, drzwi otwarli na krużganki, u królowej paliły się światła, i Bona w krześle ostawionem poduszkami, nogi sparłszy na podnóżku, przy stole czytała papiery, które czekały od wczora i te które Maryna rano jej przyniosła.
Cicho przesuwali się już w ciemnościach ludzie do tego dworu należący.
Pierwszym, który nie pytając otworzył drzwi i wsunął się do izby, był lekarz zwykły Bony, Jan Antonio z Maceraty, Włoch i sługa jej zaprzedany.
Doktorów kilku i astrologów miała przy sobie Bona, Jan Antonio był jeśli nie najcudowniejszym, to tym, który ją znał najlepiej i najzręczniej obchodzić się z nią umiał.
Bona miała w nim zaufanie, chociaż i on, gdy lekarstwo dać musiał królowej, podlegał temu prawu co inni: sam wprzódy zmuszony będąc się go napić, aby nie było trucizną.
W obawie o swe życie, posądzała nieprzyjaciół, że na nią czyhali. Nie zrzucała też z palca i z piersi kamieni i amuletów, które wedle ówczesnych przekonań antidotami przeciwko truciznom być miały.
Jan Antonio był mężczyzną w sile wieku i czystej krwi Włochem, z tą fizyognomią ruchomą, pełną wyrazu i życia, z temi gestami dobitnemi rąk, głowy i całej postaci, od których Włochom wstrzymać się tak trudno. Zwano go na dworze pospolicie Maceratą, a słynął z niezachwianego dobrego humoru, którego nie mając często, silił się zręcznie z nim popisać. Obracać zwykł był w żarty najgroźniejsze rzeczy, o tyle, o ile Bony wzrok pozwalał Znał on swą panią tak dobrze, iż niemal z fałdów sukni mógł odgadnąć, w jakiem była usposobieniu.
Nim skłoniwszy się w progu doszedł do stołu, przy którym siedziała pani, Macerata już wiedział, że Bona była podrażnioną i niespokojną.
Trzymała w ręku rozłożony półarkusz papieru, którego zgięcia listu się kazały domyślać. Spojrzała nie rzucając go na Maceratę.
Nic nie mówiąc ujął podaną mu rękę i chwilę potrzymał. W milczeniu popatrzył na język, i skłonił się.
Wyszeptane słowo cichutko miało oznaczać, że wszystko znalazł w jak najlepszym porządku, Bona milczała. Czekał stojąc rozkazów. Rzuciła papier na stół.
Giovantonio odezwała się pilno mi czuwaj nad Dżemmą! Jestem o nią niespokojna.
Macerata głowę pochylił.
Zdrowa jak rybka rzekł pokazując zęby białe.
A czyni się chorą? przerwała Bona.
Kaprysy rozpieszczonego dziecięcia rzekł lekarz.
Którym do czasu dogadzać potrzeba szybko dodała Bona.
Macerata dał do zrozumienia miną, iż doskonale wiedział o co chodziło.
Królowa palec przyłożyła do ust.
Włoch nachylił się ku niej i szeptać coś począł.
Wtem w przedpokoju ledwie dosłyszany szmer pochwyciło ucho starej pani, wyprostowała się i Maceracie wskazała drugie drzwi do wyjścia, w których za kurtyną blada twarz czujnej Maryny się pokazała. Cichemi kroki wyniósł się na palcach idąc Giovantonio.
Maryna podbiegła ku drugiemu wnijściu, uchyliła drzwi, i w nich ukazał się słusznego wzrostu mnich w czarnych sukniach zakonników św. Franciszka. Czarny, bujny włos wieńcem okalający mu wygoloną nieco głowę, wielkie oczy wypukłe, twarz rysów pięknych ale zbyt grubo wyciosanych, szerokie usta z wargami mięsistemi, rozumnego ale namiętnego zapowiadały człowieka. Pokory tej i uniżoności, jakiemi odznaczali się mnisi tej reguły, wcale w nim widać nie było. Wchodził śmiało i pewien siebie.
Królowa nie ruszyła się na powitanie i nie okazała mu zwykłego dla duchownych, będącego w obowiązku uszanowania. Ukłonił się kilka razy zbliżając ku niej, na co ledwie skinieniem głowy odpowiedziała.
Maryna już w drugich drzwi zasłonie znikła, gdy się do stołu przybliżył.
Padre Francesco odezwała się Bona dlaczego tak was dawno na zamku nie było?
I nie dając mu się tłómaczyć, niecierpliwie ciągnęła dalej.
Wiesz, prosiłam was, abyście mi młodego króla zabawiali. Wiesz jak go wasze kościelne te kwestye zajmują, jak rad czyta i słucha o nich. Powinniście mu dostarczać ksiąg, starać się go rozrywać waszą rozumną rozmową
Miłościwa pani odparł Ojciec Franciszek Lismanin nie jestem na dworze zbyt dobrze widzianym przez duchowieństwo polskie, sarkają na mnie, podejrzywają nawet o herezyą.
Co cię to ma obchodzić zawołała Bona nie powinieneś się ani lękać ich, ani zważać. Arcybiskup Gamrat obroni was zawsze.
Lismanin głową pokręcił.
Szanuję Jego Eminencyę rzekł ale w tych sprawach, gdy o herezyę chodzi, obawiam się jej Któż tu w Polsce inkwizycyę tak surową zaprowadził? kto dał spalić staruszkę Malcherowę, która nie wiedziała sama co plotła?
Bona poruszyła ramionami.
Gamrat zrobi co mu każę rzekła. Młody król właśnie te wasze drażliwe kwestye śledzi i niemi się zajmuje on przecież was nie zdradzi.
Tak ale mury mają uszy rzekł Lismanin.
Boisz się aby i ciebie nie spalono? rozśmiała się Bona, ruszając ramionami. Proszę cię, otrząśże się z tych dziecinnych postrachów. Bądź dzisiaj u młodego króla, potrzebuje roztargnienia Przynieś mu jakie księgi nowe Kocha się w nich.
Lismanin słuchał nie odpowiadając.
Po księgi dodał po chwili należałoby właściwie jechać za granicę. Tu ich niedostać, bo duchowieństwo polskie surowo czuwa i nad tem co z Niemiec idzie, i cokolwiek bibliopole przywożą.
Poślij kogo! szepnęła Bona.
Lismanin ręce złożył.
Nikomu, nikomu w tej sprawie zawierzyć nie można rzekł pospiesznie o gardło idzie. Ja sam musiałbym się chyba ważyć, i to nie inaczej jak polecenie mając królewskie, bo by mi celnicy na granicach zabrali co tylko drukiem pachnie.
Poruszył ramionami mnich.
Pojadę jeśli W. K. Mość rozkażesz dodał.
Nie teraz szybko i kwaśno przerwała królowa i rzuciwszy nań okiem, dokończyła:
Idź dzisiaj do młodego króla!
Skłonił się mnich. Posłuchanie było skończone, franciszkanin wychodził po cichu. Zasłona ledwie za nim zapadła, gdy pięknej postawy, dorodny mężczyzna, typ prawdziwie polskiej krwi i wielkiego rodu, ukazał się w progu.
Spojrzawszy na tę twarz pogodną, jasną, na oczy śmiało spoglądające, na całe oblicze nacechowane odwagą i rycerskim wyrazem, zadziwić się było można, znajdując ją tu o mroku w komnacie starej królowej. Lepiej się dopiero wpatrzywszy w zwodnicze te rysy, dostrzedz w nich się dawała skryta przebiegłość jakaś i udanie otwartości pokrytej butą szlachecką.
Królowa z przyjemnością wpatrywała się w piękne to męzkie oblicze. Nowy gość był ochmistrzem młodego króla, Opalińskim.