Pan Kasper toczył z nią rozmowę po drodze, prowadząc ją do swego dworku.
Jakże to być może mówiła madame żeb waćpan dobrodziej nie przypominał mnie sobie? Byłam naówczas na respekcie u JO. księcia kasztelana
Przyznam się waćpani dobrodziejce odparł pan Kasper że ja naówczas pokojowcem będąc, od czego (intra parenthesim) i najlepsza szlachta poczynała nie śmiałem ani oczów podnieść na respektowe panienki, a waćpani dobrodziejka musiałaś być chyba bardzo młodziutką, prawie dzieckiem.
Tak jest, prawie dzieckiem szybko dodała pani Szwędzka i westchnęła. A co to za święty, bogobojny był dom księstwa kasztelaństwa a sama pani! anioł!
Święta, istotnie święta osoba! rzekł pan Kasper.
A sam-że? co to za dobroć. Ani się kiedy ofuknąć umiał, choć mu figle nie małe płatano. Bywało w największej złości nogą tylko tupnie i już bardzo źle, kiedy sobie zamiast przekleństwa krzyknie mirabilia!
A! a! pamiętam to jego przysłowie! to też go przyjaciele i nieprzyjaciele zwali z tego powodu książę mirabilis, a że JO. pani była trochę czerwona, to ją czasem jak śliwkę mirabellą nazywali
Szwędzka się dobrodusznie rozśmiała.
Ale jakże się to dzieje, że pani się dostałaś do Warszawy? spytał Kasper.
Długo by to było opowiadać westchnęła madame a nie ma co słuchać! ale chwała Bogu handelek mi tu poszedł, stosunki się porobiły niezgorsze, i gdyby tak jeszcze udało się znaleźć uczciwego człowieka, co by się zaopiekował moim wdowieństwem, a zarządził tym groszem co się to uciułał! bo to tak samej kobiecie, trudno!
Chrząknął i odprostował się pan Kasper na wspomnienie grosza dziwna myśl zaświtała mu w głowie; spojrzał uśmiechając się w oczy jejmości, czapki poprawił, pasa pociągnął, wąsa podkręcił, czoło pogładził ona oczki w dół spuściła skromnie.
Tak samej kobiecie bez opieki dodała w takiem mieście! ludzie często uczepią się, odrą, oszukają, a niema się komu i ująć. Gdyby mi się tak stateczny człowiek trafił
Masz waćpani dobrodziejka słuszność, ale nie chłystek, stateczny, wytrawny, co by to grosza nie przehulał choćby nie tak młody aby pewny
E! mnie tam wcale o młodość nie chodzi, mówiła ciągle wzdychając Szwęsia chcę opiekuna! zbliżali się ku dworkowi, a pan Kasper co raz stawał się rezolutniejszy.
A do mojej ubogiej chatki nie raczysz to waćpani dobrodziejka nóżką wstąpić? zapytał grzecznie.
Jeśli pan pozwolisz? skromnie odezwała się kobiecina.
Najgoręcej proszę mi ten honor wyrządzić, chociaż to ubogo, ubogo ale bom ja oszczędny i z jutrem żyję, dodał cicho stary.
Oszczędność to największa cnota! odpowiedziała jejmość.
Złota maksyma, jak Boga kocham rzekł pan Kasper całując białą rączkę. Pani mnie coraz mocniej za serce chwytasz i poprawił się stary.
W tem zapukali do bramy, a Hołodryga wyścibił głowę na widok nieznajomej kobiety wielkie oczy wytrzeszczył, otworzył furtkę za którą się ukrył i wpuścił wchodzących, sam zaraz pod Bernardyny ruszając.
Pani Szwędzka udając że nie wie kto we dworku zamieszkuje, weszła doń doskonale odgrywając rolę dewotki, z wielką księgą pod pachą, z ogromnym kokosowym różańcem w ręku. Pan Kasper nie mogąc jej przyjąć w swojej izdebce, musiał wprowadzić do średniego pokoju, gdzie właśnie samą zastali Anusię. W pierwszem wejrzeniu na nią nieostrożnem, łakomem, badawczem, dla innych ludzi byłaby się wydała niepoczciwa kobieta, tak jej oczy błysły szatańsko, ale nikt tego nie uważał, a ona rachowała na to i zaraz zakrzyczała w progu:
A cóż to za niespodzianka! a toż jakie śliczne dziecię w pańskim domku? czy córka?
Nie pani, mam honor przedstawić pani skarbnikowiczowej dobrodziejce (tak się mu kazała tytułować) synowicę moję, Annę Sienińską, wychowankę podczaszynej Ordyńskiej, która tu z ojcem swym, a bratem moim, pod tę chwilę nieprzytomnym, samotność moję podziela.
Ależ to cudny fiołeczek ukrywający się w cieniu! zawołała Szwęsia, po przywitaniu siadając koło Anusi, która czegoś skłopotana i jakby przeczuciem odepchnięta, odsuwała się trochę od dewotki. Dawnoż to moje dziecię w Warszawie?
Ja? od kilku miesięcy.
I ciągle tu tak w kąteczku? spytała przymilając się mniemana wdowa.
Bardzo mi tu wesoło z ojcem i stryjem.
Ależ to samotność nie dla twego wieku, kochane dziecię dodała madame to klasztor prawie. Waćpan dobrodziej obróciła się do pana Kaspra nie powinieneś tu tak dać więdnąć tej różyczce.
Pan Kasper nie wiedząc co odpowiedzieć ruszył tylko ramionami.
A cóż dodał po namyśle myśmy ludzie prości, gdzie nam towarzystwa szukać, siedzim w kącie, Boga chwaląc po prostu.
Cha! cha! panience by się i kawaler należał! wpatrując się wciąż pilnie w Anusię, dodała Szwęsia, przeszywając wzrokiem biedne zmięszane dziewczę ale na to jeszcze czas.
O! i bardzo! mruknął Kasper.
Jakże to szczęśliwie przemówiła po chwili że nas los do siebie zbliżył panie Sieniński, to u mnie przecie panienka jakże imię?
Anna! szepnęło cicho dziewcze.
U mnie panna Anna znaleźć może czasem rozrywkę, towarzystwo uczciwe, zabawkę, mogę jej towarzyszyć do kościołów na nabożeństwo, przechadzkę, czasem i wieczorek u mnie spędzić weselej będzie. Ja bardzo lubię młode osoby, sama dzieci nie miałam, to się choć cudzemi chętnie otaczam.
Bardzo dziękujemy pani z galanterją rzekł stary przysiadując się nieco, a Anna przerwała:
Ale ja się tu bynajmniej nie nudzę, ani towarzystwa pragnę, przywykłam do ciszy, spokoju i pracy.
A to bardzo ślicznie krygując się rzekła madame bardzo ślicznie dla młodej panienki, bo to chroni od tysiąca niebezpieczeństw wśród tego zepsutego świata grożących, ale dla zdrowia i dla humoru nie wadzi niewinna rozrywka.
Anna zamilkła, Kasper czuł się w obowiązku potakiwać wdówce, która westchnęła.
Oj bo to świat! świat ta nasza Warszawa! odezwała się co to za dwór! jakie to zepsucie, jacy mężczyźni, to imaginacją przechodzi!
Rzeczywiście pani dobrodziejko odparł Kasper wzdrygam się patrząc Sodoma i Gomora.
A kościoły pustką, dodała Szwęsia.
A hulanka bezustanna, i między panami i między sługami.
Tak, że tu poczciwej kobiecie byle twarzyczka ładna, ani się na ulicę pokazać, spokoju niema od tych łotrów, mówiła dalej madame, z tego względu to dobrze że panna Anna nie bardzo rada wychodzi.
Rozmowa w ten sposób dosyć zręcznie prowadzona, trwała jeszcze chwilę, ale napróżno usiłowała różnemi sposoby Szwęsia przybliżyć się do Anusi, która czuła wstręt jakiś od pierwszego wejrzenia na mniemaną dewotkę. Nareszcie wstała wdowa i uśmiechnąwszy się do pana Kaspra, rachując na to że zaproszenie go do domu i przyjęcie w nim, większe na umyśle Sienińskich zrobić może wrażenie, zaproponowała staremu żeby ją przeprowadził i nawzajem odwiedził. Kasper, który już dziwne na wdówkę miał projekta, pochwycił chętnie życzenie, wziął czapkę i laskę, podał jej rękę i powierzywszy Anusi straż domu, sam rzezko się zwijając wyszedł ze Szwęsią.