Chodził Żurawek, obyczajem wieku w sukni klechy, niby duchownej, ale o powołaniu tem wcale nie myślał, ani o przyszłości, bo mu z tem ojcowstwem ubogich wcale dobrze się działo.
Żydzi mu się opłacali dla spokoju, aby paprom nie dozwalał znęcać się nad niemi, mieszczanie go częstowali też, aby porządku między chłopakami pilnował, bo starsi nieraz się dopuszczali bójki z czeladzią rzemieślniczą i jeden Żurawek mógł ich w ryzie i garści, jak powiadał, utrzymać.
Choć w czarnej sukni kleryka chadzał, postawę miał wcale nie kleszą, i więcej na pachołka lub viertelnika wyglądał. Nie wolno było uczącym się nosić żadnego oręża i do sukni duchownej on nie przystawał, ale przez szpary patrzano na to, że Żurawek zawsze chadzał z obuszkiem lub nawet kordem pod połą. Potrzebował on ich, bo często zwaśnionych gołemi rękami rozerwać nie było można, trzeba było bić kijem lub płazować.
Plecu szerokich, słuszny, kościsty, nizkiego czoła, oczu wpadłych, twarzy zawsze skrzywionej i nadąsanej, Żurawek strach wzbudzał w dzieciakach Głos też miał taki, że gdy na rynku krzyknął, niemal go u Floryańskiej bramy słychać było
Chodził poważnie, nie spiesząc, ale nogi mając długie, dognał zawsze kogo mu pochwycić było potrzeba.
Gdzie się żywił i czem odziewał, on sam wiedział tylko, nie stołował się nigdzie, ale głodny nie był, i na piwie, które lubił, nie zbywało. Karmili go i poili wszyscy, od żydów począwszy do duchowieństwa.
Z podwładną sobie młodzieżą nie obchodził się łagodnie, utrzymując, że te wszy, (tak się nieprzyzwoicie wyrażał), zjadłyby go, gdyby ich nie karcił. Dobrego słowa nie dał nigdy nikomu, a rzadko która czupryna i uszy ostały się przed nim całe.
Miał to za zasadę, że potrzeba było przy pierwszem spotkaniu postrach obudzić, bo inaczej posłuszeństwa utrzymać nie można.
Nie folgował nikomu, i wiedziano, że z nim nie przelewki.
Samek nie ostrzegł o tem Grzesia, co go u Żurawka czekało, zły już na niego był i życzył mu, co ominąć nie mogło, aby Pater zażył go z mańki.
Wchodzili na Kanonną, gdy Samek postrzegł wychylającego się z kamienicy swej Żurawka, z obuchem w ręku i twarzą zarumienioną. Pospieszył więc biegiem naprzód, aby poselstwo sprawić od kanonika, i Grzesiowi wskazawszy Patra, sam drapnął.
Namarszczony stał Żurawek, oczekując zapowiedzianego papra. Począł ostro go pytać. Grześ, choć się strwożył, nie czuł się winnym, odpowiadał śmiało, Pater jeszcze mocniej się nasrożył słuchając.
Kto nie słucha ojca, matki, musi słuchać byczej skóry! zawołał Żurawek w końcu. Rozumiesz ty to? Hę? Zbiegłeś z pod kańczuka ojcowskiego, ale ja też mam dyscyplinę i nie żałuję jej.
Chłopak milczał oczy spuściwszy
Nastąpiły pytania i odpowiedzi, przyjmowane szydersko, a po nich powtarzane groźby W końcu nałajawszy Grzesia bez winy, Żurawek poprowadził go z sobą, aby mu ukazać te domy i ulice, w których prosić o jałmużnę wolno było.
A jak mi cię gdzieindziej złapią moje stare papry dodał takie dostaniesz cięgi, że do sądnego dnia popamiętasz.
Obejście się było tak szorstkie, że Grześ zaniemiał strwożony.
Walczyć z głodem i niedostatkiem gotów był zawsze, ale ze złą wolą, nie miał siły.
Spostrzegł Żurawek, nie mogąc z niego słowa wydobyć, że dostatecznie chłopca zastraszył, zamruczał coś jeszcze, pogroził i odprawił go z fukiem
Stał jeszcze Grześ w miejscu, w którem go Pater porzucił, gdy mu się szczęśliwym trafem wczorajszy Dryszek nastręczył, który nic o losach jego nie wiedział. Poznał go zaraz, a bodaj piwo wczorajsze przyjaźnie go dlań usposobiło.
Cóż się z tobą dzieje? spytał.
Grześ opowiadać mu zaczął
Nie taił się z tem, że dużo z wczorajszej stracił odwagi, a choć kanonik pobłażliwie go przyjął, Pater za to za boże stworzenie nie miał.
Rozśmiał się Dryszek ramionami ruszając.
Nie bój się rzekł więcej on burczy, niż kąsa, a byleś ze studentami się poznał i z niemi trzymał, nie zrobi ci nic Że czasem za czuprynę pochwyci, lub za ucho pokręci, to u nas chleb powszedni, od tego ludzie nie umierają.
Dryszek się ofiarował zaraz ze studentami starszemi od św. Anny pomódz zrobić znajomość
Obyczaje i u pauprów już naówczas naśladując szkół wyższych tradycye, choć potajemnie i ukradkowo, każdego nowego przybysza zmuszały do wykupienia się od męczarni, które pod pozorem okrzesywania nieuków, zadawano nowicyuszom
Mieli nawet pauprowie gospodę taką, w której kozłom ofiarnym, przybywającym, rogi odpiłowywano i brusy niezgrabne obcinano, aby ogłady nabrały
W Grzesiu zapowiedź łych obrzędów wstręt i strach obudzała. Począł się Dryszkowi wypraszać i gotów był mu cały grosz oddać na poczęstowanie, byle się od piłowania i ociosywania uwolnić.
Ośmielił go, grosz wziąwszy chłopak, iż mu krzywdy uczynić nie da i wszystko się obejdzie, lekko.
Otrząsiny miały się odbyć nad wieczorem Trzeba jeszcze było iść do preceptora żebrzących i temu się też stawić Dryszek miejsce i godzinę wskazał. Rozstali się, na wieczór odkładając drugie spotkanie.
Grześ nieszczęśliwy, głodny, zmęczony, w końcu musiał pomyśleć o sobie i trafiwszy na owo schronienie pod tarcicami, ostatki chleba i sera tam spożył
Tu siadłszy sam, zadumał się smutnie, owo życie, którego pragnął, rozpoczynało się twardo i groźno Były to początki wprawdzie, ale nie rokowały one drogi łatwej
Cofać się już nie czas było
Czuł, że w Samku miał już nieprzyjaciela, a grozę, jaką obudzał ojciec, tu obcy budził w nim. Pomodlił się, łzy otarł, posiedział w kryjówce i dobył się z niej w końcu
Dnia tego miał jeszcze zapoznanie się w gospodzie z towarzyszami i zaszeregowanie do tej gromady, której musiał być cząstką posłuszną.
Dryszek był mu pomocą niemałą. Zarządził tak, aby dla starszych więcej piwa zostało, iż młodszych do gospody nie zawołano Skończyło się na kilku poszturchańcach, na pytaniach podstępnych, na nauce potem jak trzeba było kupy się trzymać i choćby cię pieczono i warzono w smole, nikomu nie powiadać co się działo w szkole Piwo i pocałunki braterskie dokończyły obrzędu, po którem Grześ wolniej odetchnął
Samek, który się stawił na otrzęsiny, dodał przestrogę od siebie, że gdyby broń Boże kanonikowi się przylizał, a jego z komórki wysadził, niech lepiej potem z miasta się wynosi
Grześ jakoś się poczuł śmielszy.
Słuchaj no rzekł jam do księdza kanonika sam się nie wpraszał Zaprowadziłeś mnie do niego Nie będę się z tem taił, że mi kazał pokazać sobie jak piszę, a pisanie mu się podobało Jeżeli mi potem za opiekę nademną, każe sobie przepisywać, czym winien?
A ja ci to tylko powiadam, słysz przerwał Samek że jak mnie odpędzi, ja na twoich plecach szukać będę mojej straty!
Grześ zamilkł
Nie pójdę do niego, chyba mnie sam zawoła rzekł po chwili.
Starsi zagadali o czem innem, a Samek mrucząc w kąt poszedł O noclegu nie myślał dotąd Grześ, albo pod tarcice znowu wleźć, lub gdzie się pod kruchtę wcisnąć, zdawało mu łatwem Tymczasem godzina wieczornej żebraniny nadeszła, głód dokuczał, i trzeba było poraz pierwszy iść ode drzwi do drzwi z miseczką.