Józef Kraszewski - Strzemieńczyk стр 16.

Шрифт
Фон

Był to sławny Dzięgiel, człek, którego za rany i sińce wyświecono z miasta, znany gwałtownik. Przyjaciele i krewni jego wyrobili mu to, że choć w mieście się pokazywać nie mógł, tuż pod niem jednak trzymał gospodę, na co przez szpary patrzano.

Dzięgiel już parę razy rzucił był okiem na podróżnego, który na przyźbie odpoczywał, a niczego od niego nie żądał.

Sądził że się domyśli w końcu siadłszy pod strzechą, zapłacić za gościnę, czy napojem czy jadłem.

Wprawdzie ostatniego u Dzięgla było dostać trudno, bo tu ludzie więcej pili niż jedli, ale chleb, ser i mleko było w komorze.

Podróżny zdawał się gospodarza nie widzieć wcale, albo na niego nie zważać. Dzięgiel miał już odejść skrzywiony, gdy w tej samej chwili konno od miasta nadciągnął wąsaty młodzian, z mieczykiem u pasa, wyglądający na miejskiego lub szlacheckiego sługę. Konia zatrzymał przed wiechą, pot otarł z czoła i pochylając się krzyknął.

 Dzięgiel! piwa! człowiek pod te gorąco beczkęby całą wychlał, gdyby mu ją nachylono.

Głos ten usłyszawszy podróżny, który w inną stronę miał zwróconą głowę, drgnął i począł się przybyłemu przyglądać pilno.

Ten też spostrzegłszy go, zdawał się zdumiony, niepewny, jakby sobie w nim jakąś starą przypomniał znajomość, konia trochę naprzód podpędziwszy, rękę przyłożył do czoła i mruczeć coś zaczął.

Podróżny tymczasem z ławy wstał.

 Jak Bóg żyw odezwał się po polsku, choć suknie miał niemieckie toć Dryszek.

Ten posłyszawszy imię swe już ze szkapy się zsunął.

 Grześ Strzemieńczyk! krzyknął. Żyw więc jesteś, a my cię tu już pogrzebali

Podali sobie ręce.

 Choć w ostatnie czasy nie byliśmy przyjaciółmi począł Dryszek boś ty nas wszystkich twoją nauką zbłaźnił, a no miło mi, że cię żywym widzę! Kędyżeś bywał taż to pięć lat temu

 Pięć lat, które mi przeszły jako pięć dni rozśmiał się Grześ. Kędym bywał za długoby było opowiadać. Prędzej ty pono powiesz mi, jakeś z ławki szkolnej dostał się na konia i do miecza przypasał. Toż ci się bakałarzem albo seniorem być chciało.

Dryszek się skrzywił i ręką w powietrzu zamachnął. Ponieważ Dzięgiel właśnie mu piwo podawał, nim się zebrał na odpowiedź, począł od wychylenia całego kubka tchem jednym; otarł wąsy rękawem, rzucił na dłoń nastawioną gospodarza pieniążek i zwrócił się dopiero do Grzesia.

 A no, prawda rzekł chciało mi się bakałarzem być, ale nauka do łba nie lazła, ani weź. W końcu mi się wąs sypał i wolę Bożą czuć zacząłem, a do quadrivium nie mogłem się dobić. Tymczasem trafiła mi się bogatego sołtysa córka, dziewka jak łania wolałem ją niż ciziojany!! Komu co przeznaczono, nie minie. Gospodarzę przy ojczymie i drę z nim koty

Ruszał ramionami i śmiał się.

 Teraz jak na papier spojrzę dodał ciarki po mnie chodzą, a jak wspomnę szkołę, albo mi się ona przyśni, tom na cały dzień zły i kwaśny A ty? z czem powracasz!

 Ja? odparł Grześ, pokazując mu węzełek pod strzechą leżący. Ja wiozę pierwszego może Virgiliusza do Krakowa.

 Cóż to za kat ten Wirginiusz? odparł Dryszek.

Grześ się rozśmiał.

 Wolę go niż twoją sołtysównę rzekł wesoło. Przez całe pięć lat uczyłem się a uczył wędrując. Poszedłem naprzód do Wrocławia, gdzie piwa prawda było pod dostatkiem, ale nauczycieli brakło, potem do Lipska. Było się i w Magdeburgu i w Norymberdze i dalej nad Renem aż po całych Niemcach A co to za osobliwy świat, a jacy ludzie!! Było na co patrzeć i czego się uczyć.

 No i sakwy pełne mądrości przynosisz z sobą dodał szydersko Dryszek a groszy dużo?

 Prawie tyle odezwał się ramionami poruszając obojętnie Grześ co naówczas, gdyście mnie z Sanoka idącego spotkali

Dryszek pogardliwą zrobił minę.

 Miałżeś po co chodzić tak daleko zamruczał goliznę miałeś i w Krakowie.

 Alem tego rozumu, com go nabył między ludźmi, nie miał rzekł Grześ.

 I cóż z nim robić myślisz! wtrącił szydersko Dryszek, oglądając się ku swemu koniowi. Pewnie na klechę kroisz? No, toby jeszcze było pół biedy, ale i ci panowie kolegiaci nasi, profesorowie i doktorowie, choć kapłani i mądrzy ludzie, chleba siła nie mają. Pójdź na ulicę św. Anny, a choćby i do większego kolegium, zobacz jak mieszkają i jedzą!! a jak pracują Bóg z wami, ja wolę sołtysią córkę i moje gospodarstwo.

 Jak co komu służy! rzekł Grześ.

Popatrzyli na się wzajemnie takiemi oczyma, jakby sobie powiedzieć chcieli, że się pono nigdy nie zrozumieją.

W tem Grześ żywo wtrącił.

 Żyw kanonik Wacław?

Dryszek się musiał namyślać nad odpowiedzią, bo mało co się troszczył o tych ludzi, którzy Grzesia najwięcej obchodzili.

 Hę? medyk? spytał a no! żyw! postarzał trochę, suwa nogami, ziele zawsze zbiera, ludzi morzy i leczy.

 A z Samkiem co się stało?

Samek też wyszedł pono był z pamięci Dryszkowi, bo długo się namyślał nim go sobie przypomniał.

 Ten już suknię kleszą nosi, ale mu święceń nie dają, bo nie umie co potrzeba rzekł po chwili.

Kilku współuczniów wspomniawszy, o których Dryszek niewiele wiedział, Grześ się w końcu nieśmiało jakoś, wahając, odważył spytać o to co go najbardziej obchodziło.

 Cóż się z Balcerami dzieje?

Dryszkowi oczy błysnęły złośliwie.

 Hę? zawołał tożeś się był powinien naprzód o nich pytać? Balcerom twoim wiedzie się jak się wiodło, pobogacieli tylko jeszcze. Kamienic Niemczysko nakupował wiele i utył tak od świdnickiego piwa, że brzuch przed sobą ledwie dźwiga. Sama Balcerowa też nie schudła, a córeczka ich wyrosła na najpiękniejszą laleczkę w mieście. Ludzie do niej idą jak do cudownego obrazu, bo prawda, że na podziw urodziwa, a mówią, że i rozumna. Przytem jedyna u rodziców i wszystkie kamienice Balcera spadną na nią, więc tam bodaj pan i szlachcic gotów w swaty.

Grześ smutnie i na pozór obojętnie słuchał tego opowiadania; Dryszek jedno oko przymrużywszy przypatrywał mu się. Zwrócił się potem oczyma ku niebu, aby się ze słońcem obrachować i wczas do domu dojechać.

 Jechać muszę rzekł a i wam też nim wrota pozamykają pospieszyć trzeba, aby na Kleparzu nie nocować Radbym z wami gadał, ale gdy późno przyjadę, teść będzie łajał, a żonka posądzi, żem się z dziewczętami na Okólu zabawiał. Z nią sprawa nie osobliwa, wolę licha nie drażnić.

Zabierał się do siodła, rękę podawszy Grzesiowi.

 A cóżeś się tak z żonką szczęśliwym mienił odparł Strzemieńczyk, gdy ci się jej i teścia obawiać trzeba?

Dryszek zrobił minę dziwną.

 Niema chleba bez ości, niema ryby bez kości odparł cicho. Wolę już, żeby mi żona nałajała i teść nagroził, niżbym głodem miał mrzeć i głowę łamać nad pisaniem.

Bywaj zdrów.

Tak się rozstali. Grześ powrócił na przyzbę i dobywszy chleba z serem po staremu, kazał do nich podać miarką cienkuszu, którym wieczerzę popił. Wziął potem tłumoczek na plecy, kij do ręki i żywo puścił się znaną już drogą ku miastu. Myślał teraz porównywając pierwsze swe przybycie do Krakowa i powrót do niego po latach ośmiu, ważył i rachował co zyskał, a miał z tego powód być dumnym. Czuł, że czasu nie stracił i że jego węzełek, na który tak pogardliwie Dryszek spoglądał, więcej zawierał w sobie, niż to co tamten zyskał po dziewczynie w posagu Przebył wiele, przemęczył się niemało wśród obcych, ale plon mu za to nagrodził

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора