Józef Kraszewski - Strzemieńczyk стр 9.

Шрифт
Фон

 Nie bójcie się, jużem i Donata kosztował i z partesów śpiewam i z piórem się obchodzę jak należy rzekł Grześ z pewną dumą.

 Daj go katu! rozśmiał się starszy a czegóż się tu myślisz uczyć?

 Juści znajdzie się jeszcze wiele, nim bakałarzem albo i mistrzem zostanę śmiało odparł Grześ.

 Ho! ho! wysoko patrzy bosonogi! rzekł drugi.

Śmieli się wszyscy a Grześ z nimi

 To mi sam Pan Bóg was w dobrą zesłał godzinę odezwał się po małej chwili. Nie odmówicie mi głuptaszkowi, co ani miasta, ani ludzi nie znam, pomocy i rady

Starszy w oczy mu zaczął patrzeć.

 Pójdziesz z nami rzekł nie na wiele my ci się zdamy, ale dobra psu mucha.

 Przydacie mi się, byleście chcieli, na bardzo wiele odparł Grześ a Bóg wam zapłaci.

Wtem starszy z podełba zerknął.

 Nim Pan Bóg się rozrachuje z nami, gdybyś tak piwa albo podpiwku kazał dać, nie byłoby od rzeczy Masz za co?

Zarumienił się Grześ mocno, bo kłamać nie chciał, a groszy jedynych jakie miał od Żywczaka, bardzo mu żal było.

 Całe moje mienie dwa grosze w kalecie rzekł wzdychając dla siebiebym ich nie ruszył pewnie, ale dla was

Starszy się namarszczył.

 Za podpiwek, cienkusz nie zapłacisz wiele, a znajomość oblać potrzeba Przyszedłszy do szkoły będziesz i tak musiał zmienić swój skarb i wkupić się do trzody Zrobim tutaj początek

Rad nie rad Grześ z węzełka u koszuli jednego groszaka dobył, a starszy z nim poszedł do blizkiego szynku po piwo, obiecując odnieść resztę pieniędzy.

Pozostawszy sam na sam z młodszym, zapytał Strzemieńczyk na co ziele to zbierali i dokąd je nieśli.

 Nie taki to łopuch i zielsko paskudne jak się tobie zdaje odpowiedział chłopak śmiejąc się. Masz wiedzieć, że to wszystko do leków i dla zdrowia ludzkiego przydatne będzie, gdy ks. kanonik Wacław, dla którego my zbieramy kwiaty i korzonki, przyprawi je jak należy.

Pokazał nam on, jakie rośliny mu są potrzebne i dla niegośmy je wykopywali i zbierali. Są takie, których sam kwiat obrywać każe, innych korzonki kopać, innych samo liście osmykać.

Tu chłopak począł z kupy wyciągać co niósł i zdumionemu Grzesiowi ukazywać.

Tymczasem starszy, któremu imię było Dryszek, powrócił z piwem i pieniędzmi, wiernie denarów resztę Grzesiowi oddając Zasiedli do podpiwka i rozmowa się dalej toczyła. Z początku niewiele sobie przybysza tego ważyli, już poduczeni studenci, zwłaszcza, że z takiego zapadłego kąta jak Sanok przybywał, ale gdy bliżej go poznali, starszy go oszacować potrafił. Zgadało się o pisaniu, więc Grześ, nie mając się z czem chwalić, przyznał się, że na niem wielką pokładał nadzieję.

Obaj studenci, którym pismo nie smakowało, bo nad niem dobrze przysiadywać było potrzeba, mówili, że mu nie zazdrościli tej umiejętności.

 Z tem się nie wydawaj, że piszesz dobrze, jeżeli to prawda, że sanockie dobre pisanie, w Krakowie też niegorszem będzie rzekł starszy. Mistrze i bakałarze, gdy się tylko dowiedzą, że ci pióro raźno w ręku chodzi, pokoju nie dadzą, żebyś im Donatów i Aleksandrów, albo i Prisciana przepisywał Zamęczą cię u pulpitu i uczyć się nie dadzą

Grześ na to nie odpowiedział, nie siedzieli już długo, bo wieczór nadchodził, więc cienkuszu dopiwszy, który ich pokrzepił, ziele zabrawszy, dalej do miasta ciągnęli. Nie sam więc i pod opieką rówieśników, miał się do niego Grześ dostać, co mu śmiałości dodało.

Gdy wreszcie ukazał się oczom ich Wawel piętrzący się na wysokiej górze, wieże kościołów, miasta mury i bramy a baszty potężne, a budowle w zielonych ogrodach rozsiadające się szeroko, chłopak nie mógł się wstrzymać od wykrzyku, zdjął czapkę, przeżegnał się i począł modlić.

Strach go ogarnął

Uśmiechali się z niego Dryszek i Samek w początku, lecz i im na myśl przyszło jak oni pierwszy raz tu się dostali i drżeli a płakali zwątpiwszy o sobie

Gród wielki, który chłopak miał przed sobą, nie dawał się ani porównać do tego, co w życiu swem widział, do ubogiego Sanoka, większej już Dukli i Wieliczki, malejących wobec tego olbrzyma w zbroi kamiennej, wieżycami nasrożonej.

Zdala już dychało to miasto głośno i jakby zmordowane wyziewało dymy i opary Dzwony wieczorne odzywały się nad niem jęcząco i wesoło Wybiegające w niebo dzwonnice i wieże, zdawały się stać na straży i w dal patrzeć Gościniec pod wieczór, im bliżej ku wrotom, tem był pełniejszy

 Cóż wy ze mną zrobicie? zapytał ich Grześ. Jak myślicie? gdzieby mi o nocleg prosić i gospody szukać?

 Na tę noc rzekł Dryszek chyba gdzie zakonnicy przyjmą, ale i u nich zawsze pełno. Ja mam u mieszczanina kąt, ale tam na drugiego miejsca niema, a gdyby było, mój stary niełatwoby nieznajomego wpuścił.

 Ja dodał Samek w kómórce u księdza Wacława nocuję, za co mu służyć muszę. Ten także ladakogo nie przyjmie, a pod noc rozmówić się z nim niełatwo Ze studentów wielu nie ma gdzie głowy położyć i sypia pod murami i po pustych szopkach Noc wiosenna niedługa, choćbyście też ją na ziemi gdzie przebyli!!

 A gdzież was jutro napytam? ja, co miasta nie znam? odezwał się Grześ.

Samek podumał.

 Idź ze mną rzekł przy ulicy św. Anny wiem plac, kędy dom murują. Stoją tam tarcice o parkan oparte, pod któremi na trawie jak w pałacu spać będziesz, a jutro ja was tam znajdę, albo wy mnie koło szkoły św. Anny.

Gwarząc tak pominęli bramę i Grześ znalazł się w ulicach, wśród których i znającemu lepiej miasto, o mroku niełatwo było się pokierować. Byłby się obłąkał, gdyby Samek nie wziął go z sobą, ale musiał za to od Dryszka ziele przejąć i korzenie i nieść je za nim, bo starszy około Panny Maryi u mieszczanina miał przytułek

Gdy tak szli ulicami coraz dalej w głąb miasta, Grześ nie mógł się napatrzeć tego, co mu się nastręczało i nieustannie Samka pytał, który śmiejąc się tłumaczył mu każdą rzecz, na pół po prawdzie, pół drwiąco Bacznemu chłopcu nic nie uszło i straconem nie zostało.

Odgadywał też wiele i był pewien, że kilka dni starczy dlań, aby się tu nie czuł obcym

Po drodze do mieszkania ks. Wacława kanonika krakowskiego, Samek pokazał towarzyszowi ów parkan i tarcice, pod które się miał na noc schronić Ale, stało się inaczej

Ziela i korzonków nakopanych nie mógł wszystkich do komory kanonika zanieść Samek, Grześ je dźwigał za nim. Mieszkanie ks. Wacława na piąterku było. Weszli już na ciemne wschody niewygodne, których nieznając Grześ, macać musiał ostrożnie i dobrze się trzymać poręczy, gdy szelest usłyszawszy niespokojny księżyna, wyszedł z kagankiem.

Miał już zapewne połajać spóźnionego posłańca, gdy razem w oko mu wpadły i zioła, których zapach aromatyczny do niego dochodził i twarz piękna, z ciekawemi czarnemi oczyma nieznajomego chłopaka.

Podstąpił naprzód niecierpliwie ku kwiatom, które z widoczną radością chwycił w palce, zaczął rozpowiadać gdzie i jak złożone być miały, potem zwrócił się do Grzesia.

 A tyś zkąd?

Nim chłopiec zebrał się na odpowiedź, Samek już z gadatliwością dziecinną, paplał o spotkaniu na gościńcu, a ksiądz, kaganek zbliżywszy ku twarzy Grzesia, przyglądał mu się ciekawie.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора