Władysław Stanisław Reymont - Komediantka стр 2.

Шрифт
Фон

Leciał teraz przez las, jak wicher, a potem prosto przez pola zieleniejące się młodą runią zbóż jarych, biegł do matki, powiedzieć jej o swojem szczęściu. Wiedział, że ją zastanie w ulubionej izbie, zawieszonej w trzy rzędy obrazami świętych w złoconych ramach; bo to był jedyny jej zbytek, na jaki sobie pozwalała.

Zawiadowca tymczasem skończył pisać raport jakiś, podpisał go, przeciągnął przez dziennik, wsadził w kopertę, zaadresował do ekspedytora stacyi Bukowiec i zawołał:

 Antoni!

Posługacz pokazał się w progu.

 Do ekspedytora! zawołał Orłowski.

Posługacz wziął w milczeniu kopertę i z najpoważniejszą miną w świecie położył ją na stoliku, stojącym z drugiej strony okna.

Zawiadowca wstał, przeciągnął się, czerwoną czapkę zdjął z głowy i przeszedł do tego stolika; włożył zwyczajną czapkę z czerwonemi wypustkami i z powagą odpieczętował ekspedycyę pisaną przed chwilą. Przeczytał i na drugiej stronie nakreślił kilka wierszy odpowiedzi, podpisując się znowu; zaadresował do Zawiadowcy stacyi w miejscu, i kazał Antoniemu odnieść.

Był to maniak, którego kosztem bawiła się cała droga żelazna. W Bukowcu nie było ekspedytora, więc on spełniał obie czynności, ale przy stoliku zawiadowcy sprawy jedne, a przy stoliku ekspedytora drugie.

Jako zawiadowca był swoim własnym zwierzchnikiem, więc miał nieraz chwile rzetelnej, iście waryackiej rozkoszy, kiedy zauważywszy jaką omyłkę w rachunkach, jakieś opuszczenie swoje w służbie ekspedytora, pisał raport sam na siebie i monitował się.

Śmiali się wszyscy z niego; nie zważał na to i robił swoje, mawiając na usprawiedliwienie:

 Na porządku i systematyczności opiera się wszystko; braknie tego, wszystko przepada!

Skończył teraz robotę, pozamykał szuflady, wyjrzał na peron i poszedł do mieszkania. Nie wszedł przez przedpokój, tylko przez kuchnię. Musiał wszystko wiedzieć, co się robi i jak. Zajrzał do komina, szturchnął w ogień pogrzebaczem, wykrzyczał służącą za rozlaną wodę na podłodze i poszedł do jadalnego pokoju.

 Gdzie Janka?

 Panna Janina zaraz przyjdzie odpowiedziała Kręska, rodzaj gospodyni i damy do towarzystwa, ładna blondynka o bardzo ruchliwej twarzy.

 Cóż robicie na obiad? zapytał tym samym inkwizytorskim tonem.

 To, co pan naczelnik tak lubi: potrawka z kurcząt z sosem, zupka szczawiowa, kotleciki

 Zbytki! przysięgam Bogu, zbytki! Zupa i jedno mięso, dosyć chyba dla samego nawet króla! Zrujnujecie mnie, przysięgam Bogu!

 Ależ, panie naczelniku umyślnie tylko dla pana dobrodzieja taki obiad kazałam robić.

 Blaga! przysięgam Bogu, blaga Wam, kobietom tylko w głowach frykasiki, słodyczki, delikatesiki i nic więcej. Wszystko to tylko fiu! fiu!

 Niesłusznie pan naczelnik nas sądzi; oszczędzamy zwykle więcej niż mężczyźni.

 Aha! oszczędzacie, żeby sobie później kupić więcej łachów. Znam to, przysięgam Bogu!

Kręska nie odpowiedziała, tylko zaczęła nakrywać do obiadu.

Weszła Janka.

Było to dziewczyna dwudziestodwuletnia, wysoka, doskonale zarysowana, o szerokich ramionach, spojrzeniu dumnem i imponującem. Rysy miała niezbyt regularne; oczy czarne, czoło proste, trochę za szerokie, brwi ciemne, silnie zaznaczone, nos rzymski, usta pełne i czerwone. Oczy miały wyraz głęboki, jakiegoś wewnętrznego zapatrzenia się w siebie; usta zacinała mocno, co jej nadawało pozór powagi lub złości ukrytej. Dwie zmarszczki głębokie chmurzyły jej jasne czoło. Blond włosy o rudawym odcieniu, przepyszne jako ton, napuszone, osłaniały niby koroną jej głowę okrągłą i małą. Płeć miała złotawą, niby brzoskwinia, głos dziwny; był to alt, brzmiący chwilami barytonem, o męskich akcentach.

Skinęła ojcu głową i usiadła z drugiej strony stołu.

 Był Grzesikiewicz dzisiaj u mnie odezwał się zawiadowca, wolno rozlewając wszystkim zupę, bo on sam zawsze dzielił i rozlewał przy stole.

Janka spokojnie spojrzała na niego, czekając, co dalej powie.

 Był i prosił mnie o rękę twoją, Janiu.

 Cóż mu pan naczelnik powiedział? zawołała prędko Kręska.

 Jest to nasza sprawa odpowiedział surowo. Nasza sprawa odpowiedziałem, że dobrze; będzie tutaj jutro na obiedzie, no i rozmówicie się

 Niepotrzebnie! Kiedy mu ojciec powiedział, że dobrze, to niechaj go sobie ojciec jutro przyjmuje i powie ode mnie, że właśnie jest niedobrze Nie chcę z nim mówić. Pojadę jutro do Kielc! odpowiedziała porywczo Janina.

 Wlazł na gruszkę, rwał pietruszkę, cebula się rodzi! przysięgam Bogu! odpowiedział pogardliwie. Gdybyś nie była fiksatką, tobyś zrozumiała, co to za człowiek i co to za partya! że Grzesikiewicz, choć cham, więcej wart dla ciebie od książąt, bo cię chce a chce cię, bo jest głupi; nie taką mógłby dostać! Powinnaś mu być tylko wdzięczną. Oświadczy ci się jutro i za miesiąc będziesz Grzesikiewiczową.

 Nie będę Grzesikiewiczową! Kiedy może sobie wziąć inną, niech sobie bierze

 Przysięgam Bogu, będziesz Grzesikiewiczową!

 Nie! Nie tylko za niego, za nikogo nie pójdę! Nie pójdę wcale za mąż, nie chcę!

 Głupiaś! przerwał jej brutalnie. Pójdziesz, bo potrzebujesz jeść, mieszkać, ubierać się jakoś, być czemś Ja nie myślę się do reszty zrujnować a jak mnie zbraknie, to co?

 Mam swój posag; dam sobie radę i bez Grzesikiewiczów. Aha, więc ojciec chce mi przez to zamążpójście zabezpieczyć utrzymanie tylko! szydziła, spoglądając na niego wyzywająco.

 Tak, przysięgam Bogu! a dla czegóż innego kobiety wychodzą za mąż?

 Wychodzą z miłości i wychodzą za tych, których kochają.

 Głupiaś, mówię ci! krzyknął energicznie, nabierając sobie potrawki. Miłość, to tylko ten sos, kurczę się zjada i bez niego; sos, to wymysł, głupstwo, nowy przesąd!

 Nikt się nie sprzedaje pierwszemu lepszemu dlatego tylko, że ten ma na utrzymanie!

 Głupiaś, przysięgam Bogu! Wszystkie tak robią, wszystkie się sprzedają. Miłość, to jest pensyonarskie gadanie, głupstwo, przysięgam Bogu! Nie irytuj mnie

 Tu chodzi nie o irytacyę, albo o to, czy miłość jest głupstwem lub nie jest; idzie tu o moją przyszłość, którą ojciec dowolnie się rozporządza. Powiedziałam już ojcu wtedy, kiedy Zielenkiewicz mi się oświadczył, że nie myślę wcale iść za mąż.

 Zielenkiewicz, to tylko Zielenkiewicz, a Grzesikiewicz, to pan całą furą; chłop, do rany choćby przyłóż! serce złote, rozum ma, bo przecież skończył Dublany, mocny jak byk, przysięgam Bogu; taki chłop, co najdzikszego konia utrzyma, co jak parobka onegdaj lunął w twarz, to mu sześć zębów wybił od razu jest ci niedobry! Przysięgam Bogu, ideał, najidealniejszy ideał!

 Wspaniały jest ten ojca ideał: okalecza ludzi, i mógłby się pokazywać w cyrku!

 Ty masz fiksacyę, jak i twoja matka. Zaczekaj! weźmie cię Jędrek na podwójny mundsztuk i da ci radę Nie będzie żałował bata.

Janka gwałtownie odsunęła krzesło, rzuciła łyżkę na stół i wyszła, zatrzaskując drzwi za sobą.

 Nie gawroń się pani, tylko każ dawać kotlety! krzyknął na Kręską, która z bolejącą miną patrzyła za Janką; podsunęła półmisek uniżenie i z troską w głosie szepnęła:

 Pan naczelnik rozchoruje się kiedy z tej irytacyi.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора