Władysław Stanisław Reymont - Chłopi стр 22.

Шрифт
Фон

Kuba zamilkł, wytrzeźwiał z rozmarzenia, ale hardości nie stracił, bo jął się nieustępliwym czynić, że Boryna rad nierad dorzucał mu po półrublu, to po złotówce, aż i stanęło, że obiecał mu na przyszły rok dołożyć trzy ruble i dwie koszule miasto zadatku.

 Ho, ho, ptaszek z ciebie wołał stary przepijając do niego na zgodę, choć zły był, że tyla pieniędzy wywalić musi, ale wagować się nie było co, bo Kuba wartał i więcej, robotny parob, choćby i za dwóch, gospodarskiego nie ruszył i o inwentarz dbał więcej niźli o siebie, choć i kulawy był, i mocy wielkiej nie miał, ale na gospodarstwie się znał można się całkiem spuścić na niego, że wszystko, jak przynależało, zrobi i jeszcze najemnika przypilnuje.

Poradzili jeszcze o tym i o owym, i gdy się rozchodzili, Kuba już ode drzwi nieśmiało całkiem się ozwał:

 Zgoda na trzy ruble i dwie koszule, ino ino nie przedawajcie źrebicy przy mnie się ulęgła kożuchem swoim przyodziewałem, żeby nie przemarzła to bym nie ścierpiał, żeby ją Żyd jaki bijał libo i łachmytek z miasta Nie sprzedawajcie złoto, nie źrebica kiej ten dzieciak posłuszna koń taki, że i drugi człowiek prosty pies przy niej. Nie sprzedawajcie

 Ani mi to w głowie nie postało.

 Bo w karczmie powiedali i bojałem się

 Opiekuny, psiekrwie, zawżdy najlepiej wiedzą!

Kuba byłby go za nogi ułapił z radości, ino śmieć nie śmiał, to nadział czapę i poszedł rychło, jako że i czas było spać bacząc na jarmark jutrzejszy.


Jakoż i nazajutrz, jeszcze przed świtaniem, że nieledwie po drugich kurach, a już na wszystkich drogach i ścieżkach do Tymowa ruszali się ludzie.

Kto jeno żył, to z całej okolicy walił na jarmark.

Nad ranem upadł mocny deszcz, ale po wschodzie przetarło się nieco, ino niebo było zasnute burymi chmurzyskami, a nad nizinnymi ziemiami wisiały mgły szare, kieby zgrzebne płótna, do cna przemiękłe, i po drogach szkliły się kałuże, a gdzieniegdzie po dołkach błoto chlupało pod nogami.

I z Lipiec wychodzono od wczesnego rana.

Na topolowej drodze za kościołem i hen, aż do lasów, widny był łańcuch wozów, toczących się wolno, krok za krokiem, taka ciżba była, a bokami, po obu stronach, ino się mieniło od czerwonych wełniaków i białych kapot chłopskich.

Tyla narodu szło, jakby wieś cała wychodziła.

Szli gospodarze co biedniejsi, szły kobiety, szły parobki i dziewczyny, i komornicy też szli, a i biedota sama najemnicy takoż ciągnęli, bo jarmark to był ten, na którym godzono się do robót i zmieniano służby.

Kto co kupić, kto sprzedać, a jensi byle jarmarku użyć.

Któren wiódł na postronku krowinę albo i ciołaka, kto zaś gnał przed sobą maciorę z prosiętami, co ino pokwikiwały i rwały się tak, że trza je było cięgiem oganiać i stróżować, bych pod wozy nie wpadły; jenszy człapał się na szkapie; drugie oganiały wystrzyżone barany, gdzieniegdzie zaś bieliło się stadko gęsi z podwiązanymi skrzydłami, to grzebieniaste koguty wyzierały spod zapasek kobiecych A i wozy niezgorzej jechały wyładowane, raz wraz z jakiegoś półkoszka spod słomy wyzierał ryj karmnika i kwiczał, aż gęsi gęgały zestrachane i psy, co szły zarówno z ludźmi, doszczekiwać poczynały przy wozach. I szli tak całą drogą, że choć szeroka była, a pomieścić się trudno wszystkim było, że jaki taki schodził na pole w bruzdy.

O dużym już dniu, kiej się tak przetarło na niebie, że ino, ino słońca było patrzeć, wyszedł i Boryna z chałupy; przódzi już, bo o świtaniu, Hanka z Józką pognały maciorę i podpasionego wieprzka, a Antek powiózł dziesięć worków pszenicy i pół korczyka czerwonej koniczyny. W domu ostawał tylko Kuba z Witkiem i Jagustynka, przywołana, żeby jeść uwarzyła i krów dojrzała.

Witek beczał w głos pod oborą, bo chciało mu się na jarmark.

 Czego się to głupiemu zachciewa! mruknął Boryna, przeżegnał się i poszedł pieszo, bo liczył, że się po drodze przysiędzie do kogo; jakoż i zaraz tak się stało, bo tuż za karczmą dopędził go organista, jadący bryczką w parę tęgich koni.

 Cóż to, na piechty, Macieju?

 La zdrowia Niech będzie pochwalony.

 Na wieki. Siadajcie z nami, zmieścimy się! proponowała organiścina.

 Bóg zapłać. Doszedłbym, ale jak powiadają, zawżdy milej duszy, kiej ją wóz ruszy odrzekł sadowiąc się na przednim siedzeniu, plecami do koni.

Podali sobie przyjaźnie ręce z organistami i konie ruszyły.

 A pan Jaś skąd się wziął, to już nie w klasach? zapytał chłopca, siedzącego z parobkiem i powożącego.

 Przyjechałem tylko na jarmark! zawołał wesoło organiściuch.

 Zażyjcie, francuska proponował organista pstrzykając w tabakierkę.

Zażyli i pokichali solennie.

 Cóż tam u was? Sprzedajecie co dzisiaj?

 Bogać ta nie, powieźli do dnia pszenicę, a kobiety pognały świnię.

 Aż tyle! wykrzyknęła organiścina. Jasiu, weź szalik, bo chłodno! zawołała do syna.

 Ciepło mi, zupełnie ciepło zapewniał, lecz mimo to okręciła mu czerwonym szalem szyję.

 Abo to wychody małe? Już nie wiada, skąd brać na wszystko

 Nie narzekajcie, Macieju, chwalić Boga, macie dosyć

 Przeciech tej ziemi nie ugryzę, a gotowego grosza w zapasie nie ma.

 Bo rozpożyczacie mało to macie po ludziach? Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi!

Ale Boryna, nierad tym wypominkom przy parobku, pochylił się szybko i cicho zapytał:

 A pan Jaś długo będzie jeszcze w klasach?

 Do świąt jeno.

 Wróci do dom czy też do urzędu pójdzie?

 Moiściewy, a cóż by w domu robił na tych piętnastu morgach. A mało to jeszcze drobiazgu! A czasy ciężkie, jak z kamienia westchnęła.

 Bo i prawda, chrztów to ta jeszcze jest dosyć, ale co z tego za profit!

 Pochówków nie brakuje przeciech dorzucił ironicznie Boryna.

 I co za pochówki, sama biedota mrze, a ledwie parę razy w rok zdarzy się jakiś gospodarski pogrzeb, z którego coś kapnie.

 A i wotyw coraz mniej, a i targują się jak te Żydy! dorzuciła.

 Z biedy to wszystko idzie i ze złych czasów usprawiedliwiał Boryna.

 Ale i z tego, że ludzie o zbawienie swoje ani tych w czyścu ostających nie zabiegają. Proboszcz nieraz o tym mówił do mojego.

 I dworów coraz mniej. Dawniej, kiedy się jeździło po snopkach czy z opłatkami, czy po kolędzie, czy też po spisie to jak w dym do dworu nie żałowali i zboża, i pieniędzy, i leguminy. A teraz, Boże zmiłuj się, każdy gospodarz się kurczy i jak ci da snopczynę żyta, to pewnie zjedzoną przez myszy, a jak tę ćwiartczynę owsa dostaniesz, to pewnie plew w nim więcej niźli ziarna. Niech żona powie, jakie mi to jajka dawali latoś za spis wielkanocny więcej niż połowa była zbuków. Żeby człowiek nie miał tej trochy gruntu, to by jak dziad żebrać musiał zakończył podsuwając Borynie tabakierkę.

 Juści, juści potakiwał Boryna, ale nie jego tumanić, wiedział ci on dobrze, że organista pieniądze ma i na procenta albo i na odrobek komornikom rozpożycza, to ino uśmiechał się na te wyrzekania i znowu spytał o Jasia

 I cóż, do urzędu pójdzie?

 Co? Mój Jaś do urzędu, na pisarka? Nie po tom sobie od gęby odejmowała, żeby skończył szkoły, nie. Do seminarium pójdzie na księdza

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора