Władysław Stanisław Reymont - Chłopi стр 9.

Шрифт
Фон

 Zjadłbyś i ty, co? To naściże chlebaszka, naści! Wyjął zza pazuchy kawałek i rzucił, pies pochwycił i schował się do budy, bo świnie ano leciały mu wydrzeć.

 Hale, te swynie to kiej człowiek niektóry, aby ino chycić cudze i zechlać

Zajrzał do stodoły i długo patrzył na wiszącą u belki krowę.

 Głupie to jeno bydle, a i temu na koniec przyszło. Widzi mi się, co jutro zgotują mięsa Tyle i z ciebie, biedoto, że człek se podje w niedzielę

Westchnął do tego jadła i powlókł się budzić Witka

 Słońce ino, ino zarno się pokaże Krowy trza wypędzać.

Witek mamrotał coś, bronił się, przykładał do kożucha, ale w końcu wstać wstał i łaził ociężały i senny po podwórzu.

Gospodarz zaspali dzisiaj, bo słońce już weszło i rozczerwieniło szrony, i zapaliło łuny w wodach i szybach, a z chałupy nikt się nie pokazywał

Witek siedział na progu obory i podrapywał się zajadle, i przeziewał, a że wróble poczęły zlatywać z dachów do studni i trzepać się w korycie, to przyniósł drabkę45 i wlazł pod okap zajrzeć do gniazd jaskółczych, bo cicho tam jakoś było.

 Pomarzły czy co?

I jął wyciągać delikatnie pomorzone ptaszki i kłaść je za pazuchę.

 Kuba, wiecie, nie żyją, o! Pobiegł do parobka i pokazywał sztywne, pogasłe jaskółki.

Ale Kuba wziął ino w rękę, przyłożył do ucha, dmuchnął w oczy i rzekł:

 Zdrętwiały, bo przymrozek galanty46. Ale że to głupie nie poszły jeszcze do ciepłych krajów, no, no I poszedł do swojej roboty.

A Witek siadł pod chałupą, w szczycie, bo słońce już tam dochodziło i oblewało bielone ściany, po których i muchy łazić poczynały; wyciągał zza koszuli te, które już ogrzane nieco jego ciałem, gmerały się trochę, chuchał na nie, rozdziawiał im dziobki, poił z ust własnych, aż ożywiały się, otwierały oczy i poczynały wydzierać się do ucieczki; wtedy prawą ręką czaił się po ścianie i raz wraz zagarnął jaką muchę, nakarmiał nią i puszczał.

 Lećta se do matuli, lećta szeptał, patrząc, jak jaskółki siadały na kalenicy obory, czesały się dziobkami i szczebiotały jakby dziękczynienia.

A Łapa siedział przed nim na zadzie i skomlał uciesznie, a co który ptaszek wyfruwał, rzucał się za nim, biegł kilka kroków i zawracał z powrotem stróżować.

 Ale, złap wiater w polu mruczał Witek i tak się zatopił w rozgrzewaniu jaskółek, że ani widział, kiedy Boryna wyszedł zza węgła i stanął przed nim.

 Ptaszkami się, ścierwo, zabawiasz, co?

Porwał się, by uciekać, ale już gospodarz chycił go krótko za kark i drugą ręką szybko odpasywał szeroki, twardy pas rzemienny.

 A dyć nie bijcie, a dyć! zdążył krzyknąć jeno.

 Takiś to pastuch, co? Tak to pilnujesz, co? Najlepsza krowa się zmarnowała, co? Ty znajdku, ty pokrako warsiaska! Ty! I bił zapamiętale, gdzie popadło, aż rzemień świszczał, a chłopak wił się kiej piskorz i wrzeszczał:

 Nie bijta! Loboga! Zabije mię! Gospodarzu! O Jezu, ratujta!

Aż Hanka wyjrzała z chałupy, co się dzieje, a Kuba splunął i schował się do stajni.

A Boryna łoił go rzetelnie, wybijał mu na skórze swoją stratę tak zajadle, że Witek miał już gębę posinioną i z nosa puściła mu się krew, krzyczał wniebogłosy i cudem jakimś się wyrwał, chwycił się obu rękami z tyłu za portki i gnał w opłotki.

 Jezu, zabili mę, zabili mę! ryczał i tak pędził, aż mu reszta jaskółek wylatywała zza pazuchy i rozsypywała się po drodze.

Boryna pogroził jeszcze za nim, opasał się i wrócił do chałupy, i zajrzał na Antkową stronę.

 Słońce już na dwa chłopa, a ty się jeszcze wylegujesz! krzyknął na syna.

 Zmogłem się wczoraj kiej bydlę, to muszę się wywczasować.

 Do sądu pojadę Zwieź ziemniaki, a jak ludzie skończą kopanie, to zagnać je do grabienia ściółki, a ty mógłbyś kołki pozabijać do ogacenia47.

 Ogaćcie se sami chałupę, nama tutaj nie wieje.

 Rzekłeś to swoją stronę ogacę, a ty marznij, kiejś wałkoń.

Trzasnął drzwiami i poszedł na swoją stronę.

Józka już rozpaliła ogień i szła doić krowy.

 Rychło daj jeść, bo trza mi jechać

 Przecięch się nie ozedrę, dwóch robót razem nie poradzę i poszła.

 Spokojnego oczymgnienia nie ma, ino kłyżnij się48 ze wszystkimi! myślał i wziął się do obleczenia, ale zły był i zgryziony. Jakże, ciągła wojna z synem, słowa nie można rzec, bo zaraz do oczów z pazurami skacze albo rzeknie coś, co jaże we wątpiach poczujesz. Na nikogo się spuścić, ino haruj i haruj!

Złość w nim zbierała, aż poklinał z cicha i rzucał szmatami po izbie a butami.

 Słuchać się powinny, a nie słuchają! Czemu to? myślał.

 Widzi mi się, co bez kijaszka z nimi obyć się nie obędzie, bez twardego! Dawno się im to należało, zaraz po śmierci nieboszczki, kiej kłyżnić się zaczęły o gronta, ale się jeszcze wagował49, żeby zgorszenia we wsi nie czynić. Gospodarz był przeciech nie leda jaki, na trzydziestu morgach, i z rodu nie bele chto Boryna, wiadomo. Ale dobrością z nimi się nie skończy, nie! Tu przyszedł mu na myśl zięć, kowal, któren wszystkich po cichu burzył, a i sam wciąż nastawał, żeby mu sześć morgów odpisać i morgę lasu, a już na resztę chciał poczekać

 To niby kiej zamrę! Poczekaj, jucho, poczekaj myślał ze złością. Póki się ino rucham, nie powąchasz ty ani zagona! Widzisz go, mądrala!

Kartofle już mocno perkotały w kominie, gdy Józka przyszła od udoju i wnetki narządziła śniadanie.

 Józka! A mięso sama przedawaj. Jutro niedziela, ludzie się już zwiedziały, to się ich tu naleci; ino nie borguj50 nikomu. Pośladek ostaw la nas; zawoła się Jambroża, to zasoli i przyprawi

 A dyć i kowal umieją

 Ale, podzieliłby się kiej wilk z owcą.

 Magdzie będzie markotno, że to nasza krowa, a ona nawet nie obaczy.

 To la Magdy wytnij jaką sztuczkę i zanieś, ale kowala nie wołaj.

 Dobryście, tatulu, dobry.

 Hale, córuchno, hale! Pilnuj tutaj, a już ci bułeczkę przywiezę abo i co.

Podjadł se niezgorzej, opasał się pasem, przygładził poślinioną dłonią zwichrzone i rzadkie włosy, ujął bat i jeszcze się rozglądał po izbie

 Bym czego nie przepomniał. Chciało mu się zajrzeć do komory, ale się powstrzymał, bo Józka patrzała, więc się przeżegnał i ruszył.

A już z wasąga, zbierając w garść parciane lejce, rzekł Józce na ganek:

 Skończą ziemniaki, to zaraz iść grabić ściółkę, kwitek jest za obrazem. A niechta zetną jakiego grabka albo i chojkę przyda się.

Wóz ruszył i już był w opłotkach, gdy Witek mignął pod jabłoniami.

 Zahaczyłem prru Witek! Prru! Witek, puść krowy na łąki, a pilnuj, bo cię, jucho, spierę, że popamiętasz!

 Ale, pocałujta mę gdzieś odkrzyknął hardo znikając za stodołą.

 Będziesz tu pyskował, jak zlezę, to obaczysz

Skręcił z opłotków na lewo, na drogę wiodącą ku kościołowi; podciął batem źróbkę, że podyrdała truchcikiem po wyboistej, pełnej kamieni drodze.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора