Tereś! zwróciła się matka do dziewczyny, która z zagiętymi po łokcie rękawami lnianej koszuli mięszała ciasto na nieckach umyj se ręce i zabier się do innej roboty. Ja to już sama skończę. Przynieś karpiele z piwnicy, obier je, a potem przygotuj grzyby i kapustę
Dyć jeszcze czas zauważyła Terenia, nie chcąc przerywać miłej roboty. Lubiła patrzeć, jak się jej ciasto wymykało z pod drobnych paluszków.
Nie czas, nie, bo wieczór na ramieniu. Kież się uwarzy? A groch trza długo gotować, coby uwrzał
Tereska, rada nie rada, musiała słuchać. Wyjęła leniwie ręce, opłukała w ciepłej wodzie, odwinęła rękawy i przeszła z koszykiem do piwnicy.
Matka tymczasem wymiesiła do reszty ciasto, zarobiła drożdże i ustawiła niecki na piecu.
W cieple może się prędzej ruszy szepnęła do siebie i zabrała się do gniecenia bryndzy na szerokiej misce, lejąc mleko słodkie i bijąc pół kopy jaj.
Dwaj chłopcy przybliżyli się ku niej.
Mamusiu, co to będzie? zapytał nieśmiało młodszy.
Kołacze będą
Dziś? spytał starszy.
Dziś póst nie wiesz o tem? Wilija
To nic nie będziemy jeść, bo mama powiedziała Teresie, że dopiero na wieczór ugotuje
Na wiliją oświadczyła matka.
To dopiero wieczór wilija? pytał żałośnie młodszy.
Cały dzień wilija, ale się dopiero na wieczór je
Na wieczór! szepnęli smutno obydwa i spojrzeli ku garnkom, stojącym rzędem na nalepie.
Niezadługo wróciła Tereska i jęła się łupienia kartofli. Matka pokończyła swoje, zapaliła w piecu i szła robota po robocie, raźno, wartko W dymnej izbie wisiało oczekiwanie rok niewidzianej wilji
Niebawem i Błażej wrócił z podłaźnicką. Zmarzł jak sęk, bił kerpcami o ziemię i pchał się ku piecowi
Mróz, jak sto djabł
Cit! pogroziła mu żona wilija dzień święty Nie obrażaj Boga i ku piecowi się nie pchaj, boś nie piecuch! Jeszcze mi do ciasta naprószysz. W izbie nie umarzniesz
Błażej, zbity z tropu, łypnął oczami, jeszcze raz kerpcem jęknął o ziemię i pognał do stajni, wrzucić wołom garść siana. O woły dbał, jak każdy chłop, który im ma co dawać
Tereska! zbaczyła se matka leć no za ojcem, niech zruci drobnego siana
Na stół! Prawda! klasnęło w dłonie dziewczę i pobiegło za ojcem na boisko.
Matka przykładała drew do pieca. Dym walił się na izbę i sięgał prawie do samej ziemi. Dusiła się kobiecina, raz po raz wycierała oczy fartuchem i uparcie nie odstępowała nalepy
Dyć się przecie musi przewalić powtarzała głośno.
Mamo! szczypie! dym! wołoł Józuś.
To idź do izdebki czemu tu siedzisz?
Wojtuś pociągnął braciszka, rzucili się strzałą przez sień, drzwi tylko do izdebki zaskrzypiały Dym pchał się otwartemi na oścież drzwiami, ale z izby nie ustępował. Wszędzie go było pełno.
Niech będzie pochwalony! rozległo się w sieni.
Na wieki wieków! wypadło od nalepy. Błażejowa przetarła lepiej oczy, nachylając się, by dojrzeć, kto tam taki
Na progu zarysowała się ciemno, jak we mgle, chuda postać.
A, to ty, Jagnieś! Pójdź-że dalej, ale tu dym
A tam mróz, sto razy gorszy od dymu odpowiedziała zgrzytliwie i przypadła do nóg gospodyni. O, moja gosposiczko!
Nie schylaj się, nie Skądże idziesz?
Pytajcie się, kaj idę bo sama nie wiem. U ludzi wilija, a u mnie zawdy póst
No, siądźno, siądź, nie narzekaj mówiła łagodnie gospodyni. Zostaniesz na wiliję u nas. Nie dużo nas, to się zmieścisz
O, moja gosposiczko! drugi raz przypadła do nóg Błażejowej. Nie miała słów podzięki. Ona, biedna komornica, raz będzie na porządnej wilji, w cieple, przy pełnych miskach Zdumiona nieoczekiwanem szczęściem, siadła nieśmiało na ławie.
Cóż ta u ludzi słychać? spytała po małej chwili gospodyni.
Jagnieszka nie odpowiadała, rozbierając w myśli zaprosiny, nie dowierzając jeszcze Gospodyni powtórzyła zapytanie.
U ludzi? u ludzi, pytacie? Jak zwyczajnie na wilję każdy ciągnie do chałupy i znosi, co może Jasiek z Brzegu kupił worek mąki od żyda
Czy mu już brakło ziarna?
Co mieli, to zjedli na jadwencie. Ho! nie każdy to ma swoje, nie każdy
No i pomyślijcie, kaj ta do przednowku, a już kupują
La biednych cały rok przednowek.
Dyć tak, nie inaczej zadumała się gospodyni, patrząc z założonemi rękami w trzaskający ogień. Myślała o przyszłości, o dzieciach swoich Dziś jeszcze mają ale potem, za jakiś czas czy się obejdą na wiliję o swojem? Czy ich bieda nie zmusi kupować i za co?
Rusza się rusza! wołał wesoło mały Józuś, który już wpadł z izdebki i wskazywał rozwartemi palcami na niecki. Jagnieszka podniosła się z ławy.
Bez uroku! piekne ciasto. Będą się kołacze darzyć
Oh, już czas! a ja się zagadała karciła się gospodyni. Zdjęła z pieca niecki i przyklepywała dłonią ciasto, które wypychały na boki żywe drożdże.
Błażej wszedł do izby, a za nim wbiegła Teresa, niosąc na narączku drobne siano.
Cóż tak siedzicie? zburczała ich gospodyni. Tereś! Bój się Boga, to już dawno z połednia, a jeszcze ci nic nie wre Kładź-że drewna na ogień i gotuj co tchu! Siano podścielisz na dość czasu
Komornica schyliła się z bojaźnią do kolan gazdy, pytając nieśmiało, czy nie będzie markotno, że ją gaździna zatrzymała na wiliją Chłop się rozśmiał dobrodusznie. Więc, bardzo rada, pozwijała się w kłębek i siedziała odtąd cicho w kącie, pragnąc jak najmniej miejsca zajmować
Tereska zwinęła się koło nalepy, podnieciła ogień. Z garnków buchała para na izbę, z której już dym ustąpił drzwiami i okiennicą na górę Matka rozklaskiwała placki, kładła na nie bryndzę i sadzała do pieca, żegnając je krzyżem, by się lepiej darzyły Kołacze rumieniły się w piecowym warze, rosły, a dzieci miały z tego okrutną uciechę, tylko, że o mało się im bicia nie dostało, bo podłaziły matce pod łopatę, na której wsadzała placki.
Błażej zaś śwarniał się po izbie tu i tam. Bydłu polanie przyniósł, podłaźniczkę obcinał, ale i głód mu ściskał wnętrzności, bo często zazierał do garnków, rychło się uwarzy
Mroczyło się powoli Nadchodził wilijny wieczór. Czuć go już było w podnieconej gorączce oczekiwania, malującego się na zgłodniałych twarzach. Nie dziwota od rana nic nie jedli, żeby na wiliję módz więcej przełknąć i bardziej się ucieszyć
Matka już powsadzała placki, zatkała piec i zajęła się przystrojeniem wieczerzy
Cztery duże miski stały na skrzyni. Rozmaite warzywo z garnków wypełniło je po brzegi.
Podczas, gdy się jedzenie chłódziło, zaścielono w izdebce stół drobnem sianem i przykryto lnianą paruchą.
Wszyscy przeszli do izdebki i poklękli na ziemi
Pobłogosław, Panie, te dary mówił z przejęciem Błażej, a inni powtarzali za nim
Tylko mały Józuś nie uczuwał tego nastroju religijnego, pierwszy wygramolił się za stół na ławę i wybrał swoją łyżkę, a w czasie modlitwy zjadł dwa opłatki, rozważnie pominąwszy leżący przed sobą, bo wiedział, że ten mu i tak nie ucieknie