Морган Райс - Naznaczona стр 4.

Шрифт
Фон

Ale nie miał dokąd pójść.

Lecąc, usłyszał huk, spuścił wzrok i dostrzegł kilkoro swoich kuzynów, którzy podnosili do okien deski i przybijali je gwoździami. Jedno po drugim, zabijali deskami okna swej rodowej rezydencji. Sage zauważył też, że kilka tuzinów kuzynów wzbiło się w powietrze. Był zaintrygowany. Najwyraźniej, coś tam w dole się działo.

Musiał dowiedzieć się, co. W jakiejś mierze pragnął poznać cel wznoszących się w powietrzu kuzynów, co stanie się z jego rodziną – choć z drugiej strony, tej dominującej, chciał wiedzieć, czy mają jakieś pojęcie, gdzie może znajdować się Scarlet. Może któryś z nich coś widział lub słyszał. Może schwytał ją Lore. Musiał wiedzieć; był to jego jedyny trop.

Zanurkował w powietrzu, w kierunku rodzinnej rezydencji i wylądował na tylnym, marmurowym dziedzińcu, tuż przed okazałymi schodami prowadzącymi do tylnego wejścia, którym były wysokie, balkonowe drzwi.

Kiedy zbliżył się do nich, otworzyły się nagle i Sage ujrzał wychodzących przez nie matkę i ojca, ze srogimi, pełnymi dezaprobaty minami.

– Co ty tu znowu robisz? – spytała matka, jakby był niemile widzianym intruzem.

– Już raz nas zabiłeś – powiedział ojciec. Nasz lud mógłby przetrwać, gdyby nie ty. Przyszedłeś zabić nas powtórnie?

Sage zmarszczył brwi; miał już tak bardzo dość rodzicielskiej dezaprobaty.

– Dokąd wybieracie się wszyscy? – zapytał .

– A jak myślisz? – zaripostował ojciec. – Po raz pierwszy od tysiąca lat zwołano posiedzenie Wielkiej Rady.

Sage spojrzał na niego w szoku.

– Na zamku Boldt? – spytał. – Lecicie na Tysiąc Wysp?

Rodzice skarcili go spojrzeniem.

– A ciebie co to obchodzi? – powiedziała matka.

Sage nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wielka Rada nie zbierała się chyba od zarania dziejów, a zebranie się ich wszystkich w jednym miejscu nie wróżyło niczego dobrego.

– Ale dlaczego? – spytał. – Po co się zwoływać, skoro i tak wszyscy umrzemy?

Ojciec podszedł do niego, podniósł palec i dziabnął go nim w klatkę piersiową.

– Nie jesteśmy tacy, jak ty – warknął. – Nie odejdziemy bez walki. Nasza armia będzie najliczniejszą ze wszystkich znanych dotąd każdemu. Po raz pierwszy zgromadzimy się w jednym miejscu. Rodzaj ludzki zapłaci. Zemścimy się.

– Zemścicie? Za co? – spytał Sage. – Ludzie nic wam nie zrobili. Dlaczego chcecie skrzywdzić niewinnych?

Ojciec uśmiechnął się do niego.

– Głupi do samego końca – powiedział. – A dlaczego nie? Co mamy do stracenia? I co zrobią, zabiją nas?

Ojciec roześmiał się, a matka dołączyła do niego. Obydwoje chwycili się za ręce i przeszli obok niego, trącając go brutalnie i gotując się do odlotu.

Sage wrzasnął za nimi:

– Pamiętam czasy, kiedy postępowaliście szlachetnie – powiedział. – Teraz jednak jesteście zerem. Jeszcze gorzej. Czy to z powodu rozpaczy?

Odwrócili się i skrzywili się.

– Sage, twój problem polega na tym, że choć jesteś jednym z nas, nigdy nie rozumiałeś naszego rodzaju. Zagłada świata jest jedyną rzeczą, której pragniemy od zawsze. I tylko ty, ty jeden, różniłeś się od nas pod tym względem.

– Jesteś dzieckiem, którego nigdy nie mogliśmy zrozumieć – powiedziała matka. – I nigdy nie przestałeś sprawiać nam zawodu.

Sage poczuł przeszywający ból. Był zbyt osłabiony, by odpowiedzieć.

Kiedy odwrócili się, by odejść, Sage, ciężko dysząc, zebrał resztki sił i wrzasnął: – Scarlet! Gdzie ona jest? Powiedzcie mi!

Matka odwróciła się i uśmiechnęła szeroko.

– Ach, nie martw się o nią – powiedziała. – Lore znajdzie ją i uratuje nas. Albo zginie, próbując. A jeśli przeżyjemy, nawet niech ci nie przyjdzie do głowy, że jest wśród nas miejsce dla ciebie.

Sage poczerwieniał na twarzy.

– Nienawidzę cię. Nienawidzę was oboje!

Rodzice odwrócili się jedynie, uśmiechając się do siebie, weszli na marmurowe blanki i wznieśli się w niebo.

Sage stał i patrzył, jak odlatują, znikają na niebie wraz z pozostałymi jego kuzynami. Stał sam, przed zabitą deskami rodową rezydencją, nie mając tu już nic do roboty. Jego rodzina nienawidziła go – a on nienawidził ich.

Lore. Na myśl o nim Sage poczuł przypływ determinacji. Nie mógł pozwolić mu znaleźć Scarlet. Pomimo całego bólu, który odczuwał wewnątrz, wiedział, że musi zebrać siły po raz ostatni. Musiał znaleźć Scarlet.

Lub umrzeć, próbując tego dokonać

ROZDZIAŁ CZWARTY

Caitlin siedziała na miejscu pasażera ich pickupa, wykończona i załamana, podczas gdy Caleb jeździł w tę i z powrotem Drogą 9-tą od wielu godzin, przeczesując okolicę. Wstawał świt. Caitlin wyjrzała przez przednią szybę na niezwykłe niebo. Dziwiła się, że wstawał już następny dzień. Jeździli przez całą noc, ich dwójka na przednich siedzeniach, a za nimi Sam i Polly, z oczami utkwionymi w poboczu, szukając Scarlet wszędzie dokoła. Raz, kiedy zatrzymali się z piskiem, gdyż Caitlin sądziła, że ją zobaczyła – przekonali się, iż był to jedynie strach na wróble.

Caitlin zamknęła na chwilę oczy. Powieki sprawiały wrażenie ciężkich, spuchniętych. Zamknąwszy je, zobaczyła miganie reflektorów samochodowych, mijających ich w bezustannie napływającym ruchu ulicznym, dokładnie takie samo jak przez całą mijającą noc. Miała ochotę się rozpłakać.

Czuła wewnętrzną pustkę, niczym zła matka, której zabrakło, gdy potrzebowała jej Scarlet – która nie uwierzyła jej, nie rozumiała, nie miała wystarczająco czasu. W jakiś sposób Caitlin czuła się za to odpowiedzialna. I miała ochotę umrzeć, kiedy przyszło jej na myśl, że może już nigdy nie ujrzeć córki ponownie.

Zaczęła płakać, więc otworzyła oczy i szybko starła łzy. Caleb sięgnął ręką i chwycił jej dłoń, ale strząsnęła ją. Odwróciła się, by wyjrzeć przez okno, pragnąc chwili prywatności, odosobnienia – pragnąc umrzeć. Zdała sobie sprawę, że bez jej małej dziewczynki nie pozostało jej już nic w życiu.

Poczuła dodającą otuchy dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła pochylonego Sama.

– Jeździliśmy całą noc – powiedział. – Nigdzie nie ma po niej śladu. Sprawdziliśmy cal po calu całą Drogę 9-tą. Gliny też jej szukają, o wiele większą liczbą samochodów. Jesteśmy wszyscy wyczerpani i nie mamy pojęcia, gdzie ona może być. Może nawet jest w domu i czeka tam na nas.

– Zgadzam się – powiedziała Polly. – Jedźmy do domu. Musimy trochę odpocząć.

Nagle rozległ się głośny dźwięk klaksonu i Caitlin podniosła wzrok. Zobaczyła jadącą na nich ciężarówkę, jako że byli po niewłaściwej stronie drogi.

– CALEB! – krzyknęła Caitlin.

Caleb nagle skręcił gwałtownie i w ostatniej sekundzie zjechał z drogi z powrotem na swój pas, mijając trąbiącą ciężarówkę ledwie o stopę.

Caitlin spojrzała na niego zatrwożona i zobaczyła twarz wykończonego męża i jego nabiegłe krwią oczy.

– Co to było? – spytała.

– Przepraszam – powiedział. – Musiałem przysnąć.

– To nikomu nie wyjdzie na dobre – powiedziała Polly. – Potrzebny jest nam odpoczynek. Musimy wrócić do domu. Wszyscy jesteśmy wycieńczeni.

Caitlin zastanowiła się i w końcu, po dłuższej chwili, skinęła głową.

– W porządku. Zabierz nas do domu.

*

Caitlin siedziała na kanapie w słońcu i kartkowała album ze zdjęciami Scarlet. Zalewały ją fale napływających licznie wspomnień o Scarlet w różnym wieku. Pocierała fotografie kciukiem, pragnąc ponad wszystko mieć Scarlet teraz przy sobie. Oddałaby wszystko, nawet serce i duszę.

Podniosła wyrwaną stronę z książki, którą wyniosła z biblioteki, tę z opisem pradawnego rytuału, tę, która ocaliłaby Scarlet gdyby tylko Caitlin wróciła w porę, tę, która miała wyleczyć ją z wampiryzmu. Caitlin podarła ją na malutkie kawałeczki i rzuciła na podłogę. Wylądowały obok Ruth, jej wielkiej suki rasy husky, która zaskomlała i zwinęła się w kłębek przy jej boku.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора