Морган Райс - Śmiertelna Bitwa стр 6.

Шрифт
Фон

- Czy to mój ojciec cię przysyła? – rozbrzmiał czyjś głos.

Zaskoczona Gwen obróciła się na pięcie i ujrzała stojącego kilka stóp dalej mężczyznę w długiej, szkarłatnej szacie. Uśmiechał się do niej pogodnie. Ledwie mogła uwierzyć w to, jak bardzo przypomina króla, swego ojca.

- Wiedziałem, że przyśle kogoś prędzej czy później – powiedział Kristof. – Jego staraniom, by sprowadzić mnie z powrotem na łono rodziny nie ma końca. Tędy, proszę – obrócił się do niej bokiem i wskazał drogę gestem dłoni.

Gwen ruszyła za nim kamiennym, zwieńczonym łukiem korytarzem, wspinając się po rampie stopniowo, coraz wyżej po okręgu, na wyższe kondygnacje wieży. Dała się zaskoczyć; spodziewała się jakiegoś oszalałego mnicha, religijnego fanatyka, a tymczasem zastała tu osobę życzliwą i dobroduszną, i najwyraźniej przy zdrowych zmysłach. Kristof nie przypominał zagubionego, szalonego człowieka, jakim opisywał go ojciec.

- Twój ojciec dopytuje o ciebie – rzekła w końcu, przerywając ciszę po tym, jak wyminęli mnicha schodzącego po pochylni ze wzrokiem wlepionym w podłogę. – Chce, bym sprowadziła cię do domu.

Kristof pokręcił głową.

- Rzecz w tym, iż właśnie taki jest – powiedział. − Mój ojciec sądzi, że znalazł prawdziwy i jedyny dom na świecie. Ja jednak wiem coś więcej – dodał, mierząc ją wzrokiem. – Na tym świecie jest wiele prawdziwych domów.

Ruszyli dalej, a on westchnął. Gwen zamierzała dać mu trochę czasu, nie naciskać na niego zbytnio.

- Mój ojciec nigdy nie zaakceptuje tego, kim jestem – dodał wreszcie. – Nigdy nie uzna. Tkwi w starych, ograniczonych przesądach – i chce mi je narzucić. Lecz ja nie jestem nim – i on tego nigdy nie zaakceptuje.

- Nie tęsknisz za rodziną? – spytała Gwen, zdumiona faktem, iż był gotowy spędzić swe życie w tej wieży.

- Owszem – odparł szczerze, wprawiając ją w zdumienie. – I to bardzo. Rodzina jest dla mnie najważniejsza – lecz me duchowe powołanie znaczy jeszcze więcej. Tu jest teraz mój dom – powiedział, po czym skręcił w korytarz, a Gwen podążyła za nim. – Służę teraz Eldofowi. Jest mym słońcem. Gdybyś go znała – powiedział, odwróciwszy się i spojrzawszy na nią tak przenikliwie, iż przeraził ją – twoim stałby się również.

Gwen odwróciła wzrok. Nie spodobał jej się jego fanatyczny wyraz oczu.

- Służę jedynie sobie – odparła.

Uśmiechnął się do niej.

- Być może w tym leży źródło wszystkich twych ziemskich trosk – odrzekł. – Nikt nie może żyć w świecie, nie służąc komuś innemu. I ty również służysz komuś, właśnie w tej chwili.

Gwen spojrzała na niego podejrzliwie.

- Jak to? – spytała.

- Nawet jeśli sądzisz, iż jesteś oddana tylko sobie – odparł – padasz ofiarą oszustwa. Osobą, której służysz nie jesteś ty, ale raczej człowiek, którego ukształtowali twoi rodziciele. To im służysz – i ich wszystkim starym przekonaniom, przekazanym im przez ich rodziców. Kiedy będziesz na tyle śmiała, by zarzucić przekonania swych rodziców i zacząć służyć sobie?

Gwen zmarszczyła brwi. Nie kupowała jego filozofii.

- I w zamian czyje przejąć przekonania? – spytała. – Eldofa?

Pokręcił głową.

- Eldof jest zaledwie przewodnikiem – odrzekł. – Pomaga odrzucić to, kim się było. Pomaga odnaleźć swe prawdziwe oblicze, wszystko to, czym możesz się stać. I temu należy służyć. To tego człowieka nigdy nie poznasz, jeśli nie uwolnisz swego fałszywego ja. To czyni Eldof: uwalnia nas wszystkich.

Gwendolyn spojrzała w jego błyszczące oczy i dostrzegła wielkie oddanie – i to jego poświęcenie przeraziło ją. Natychmiast pojęła, że postradał rozum, że nigdy nie opuści tego miejsca.

Budziła wręcz grozę, owa sieć, którą Eldof omotał wszystkich tych ludzi i uwięził tutaj – jakaś poślednia filozofia, której logika miała tylko sobie znane podstawy. Gwen nie miała ochoty słuchać tego więcej; była zdecydowana unikać owej sieci za wszelką cenę.

Skręciła i poszła dalej, otrząsając się z tych myśli ze wzdrygnięciem ramion, wspinając się po pochylni wokół wewnętrznych murów wieży. Stopniowo wspinała się coraz wyżej i wyżej, gdzie prowadziła ją ta rampa. Kristof podążał za nią w milczeniu.

- Nie przyszłam tu kwestionować zalet twego kultu – powiedziała. – Nie potrafię przekonać cię, byś wrócił do twego ojca. Złożyłam obietnicę, iż to uczynię i tak się stało. Jeśli nie cenisz swej rodziny, ja nie nauczę cię tego.

Kristof spojrzał na nią z poważną miną.

- I sądzisz, że mój ojciec ceni sobie rodzinę? – spytał.

- Wielce – odparła. – Przynajmniej z tego, co widać.

Kristof pokręcił głową.

- Pozwól, że coś ci pokażę.

Ujął ją za łokieć i poprowadził kolejnym korytarzem w lewo, potem w górę po licznych stopniach, i zatrzymał się przed grubymi, dębowymi podwojami. Spojrzał na nią w znaczący sposób, po czym pociągnął i otworzył je, ukazując jej rząd żelaznych krat.

Gwen stanęła z zaciekawieniem, z podenerwowaniem spoglądając przed siebie na to, co tak pragnął, by zobaczyła przez kraty. Dostrzegła ze zgrozą młodą, piękną dziewczynę, siedzącą samotnie w celi, wyglądającą przez okno, z długimi włosami zakrywającymi jej twarz. Choć oczy miała szeroko otwarte, zdawała się nie zauważać ich obecności.

- Oto w jaki sposób mój ojciec dba o rodzinę – powiedział Kristof.

Gwen spojrzała na niego z zaciekawieniem.

- Swoją rodzinę? – spytała zdumiona.

Kristof przytaknął.

- Kathryn. Jego córka. Ta, którą ukrywa przed światem. Została tutaj przeniesiona do tej celi. Dlaczego? Gdyż jest dotknięta. Gdyż nie jest idealna, taka jak on. Bo wstyd mu z jej przyczyny.

Gwen zamilkła. Poczuła ucisk w żołądku na widok owej dziewczyny, tak żałosnej, iż miała ochotę jej jakoś pomóc. Zaczęła zastanawiać się nad osobą króla, oraz nad tym, czy w słowach Kristofa kryje się prawda.

- Eldof ceni sobie rodzinę – kontynuował Kristof. – Nigdy nie porzuciłby nikogo ze swoich. Ceni sobie nasze prawdziwe oblicze. Nikogo tu nie spotyka odmowa z powodu wstydu. To skaza na majestacie dumy. Ci zaś, którzy zostali dotknięci, znajdują się najbliżej swego prawdziwego ja.

Kristof westchnął.

- Kiedy spotkasz Eldofa – powiedział – pojmiesz to. Nie ma drugiej takiej osoby, i nigdy nie będzie.

Gwen dostrzegła fanatyzm w jego oczach, widziała, jak pogrążył się tu w tym miejscu, w tym kulcie. Dotarło do niej, iż zaszedł zbyt daleko, by kiedykolwiek powrócić do króla. Obejrzała się i zobaczyła siedzącą nieopodal córkę króla. Poczuła przytłaczający smutek, żal z powodu jej położenia, tego miejsca, z powodu ich rozbitej rodziny. Jej idealny obraz Grani, idealnej rodziny królewskiej popadał w ruinę. To miejsce, jak każde inne, miało swój własny mroczny punkt newralgiczny. Toczyła się tu cicha bitwa, bój przekonań.

I była to bitwa, której Gwen nie mogła wygrać. Dobrze o tym wiedziała. Nie miała zresztą na to czasu. Pomyślała o własnej opuszczonej rodzinie i poczuła naglącą potrzebę pospieszenia na ratunek swemu mężowi i synowi. W głowie kręciło się jej od tego miejsca, od ostrej woni kadzidła w powietrzu i dezorientującego braku okien. Pragnęła uzyskać to, po co tu przybyła i odejść. Starała się przypomnieć sobie, po co tu tak naprawdę przyszła − i wówczas dotarło to do niej: by ocalić Grań, tak, jak przysięgła królowi.

- Twój ojciec żywi przekonanie, iż ta wieża skrywa tajemnicę – powiedziała Gwen, przechodząc do sedna sprawy – tajemnicę, która może ocalić Grań, uratować wasz lud.

Kristof uśmiechnął się i skrzyżował palce.

- Mój ojciec i jego przesądy – odparł.

Gwen zmarszczyła brwi.

- Twierdzisz, że to nieprawda? – spytała. – Że nie istnieje starożytna księga?

Zawahał się, odwrócił wzrok, po czym westchnął i zamilkł na długą chwilę. W końcu, przemówił.

- Co zostanie ci ujawnione i kiedy – powiedział – nie leży w mej gestii. Tylko Eldof może udzielić ci odpowiedzi.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора