Морган Райс - Złoczyńca, Więźniarka, Królewna стр 3.

Шрифт
Фон

Na arenę ciężko stąpając wsyzedł większy od człowieka, porośnięty gęstym futrem stwór. Z niby niedźwiedziej mordy wystawały mu kły, a na grzbiecie sterczały kolczaste wypustki. Jego łapy zakończone były szponiskami długości sztyletów. Ceres nie wiedziała, co to za zwierz, lecz nie musiała wiedzieć, jak go nazywają, by wiedzieć, że może ją ukatrupić.

Przypominający niedźwiedzia stwór opadł na cztery łapy i ruszył naprzód, a Ceres uniosła miecz.

Dopadł wpierw leżącego mistrza boju i Ceres odwróciłaby wzrok, gdyby starczyło jej na to odwagi. Mężczyzna krzyknął, gdy stwór skoczył na niego, lecz nie zdążył odsunąć się w czas. Ogromne łapy opadły z łoskotem w dół i Ceres usłyszała trzask ustępującego napierśnika. Bestia rycząc rozszarpywała jej przeciwnika.

Gdy podniosła łeb, jej kły były mokre od krwi. Spojrzała na Ceres, obnażyła zębiska i ruszyła naprzód.

Dziewczyna ledwie zdołała odsunąć się na czas, tnąc mieczem w stronę biegnącej bestii. Stwór zawył z bólu.

Siła rozpędu jednakże porwała jej broń z rąk, aż miała wrażenie, że wyrwie jej rękę, jeśli jej nie wypuści. Patrzyła z przerażeniem, jak miecz ślizga się po piasku i wpada do jednego z dołów.

Bestia zbliżała się i Ceres rzuciła rozpaczliwe spojrzenie na miejsce, w którym na piasku leżały dwie części włóczni. Rzuciła się ku nim, chwyciła jedną z nich i przetoczyła się po ziemi.

Gdy podniosła się na jedno kolano, bestia już szarżowała. Nie może uciekać, rzekła sobie. To była jej jedyna szansa.

Bestia uderzyła w nią z impetem i jej ciężar i prędkość poderwały Ceres z ziemi. Nie było czasu na rozmyślanie, nie było czasu na lęk. Pchnęła odłamaną częścią włóczni, uderzając raz po raz, gdy łapy przypominającej niedźwiedzia bestii zaciskały się na niej.

Jej siła była ogromna, zbyt wielka, by Ceres mogła się z nią równać. Ceres miała wrażenie, że żebra jej pękną. Jej napierśnik trzeszczał pod naporem bestii. Czuła jej szpony przecinające skórę na jej plecach i nogach i rozlewający się po ciele ból.

Skóra stwora była zbyt gruba. Ceres uderzała raz za razem, lecz czuła, że grot włóczni jedynie nakłuwa jego ciało, podczas gdy ten rozszarpywał ją, jego szpony rozrywały każdy kawałek odsłoniętej skóry.

Ceres zamknęła oczy. Zebrawszy wszystkie siły, sięgnęła do kryjącej się w niej mocy, nie wiedząc nawet, czy jej się powiedzie.

Poczuła, jak nagle wypełnia ją kula energii. Całą tę siłę przeniosła w swą włócznię i pchnęła broń w miejsce, gdzie – jak miała nadzieję – znajdowało się serce stwora.

Bestia wrzasnęła i odsunęła się.

Ciżba zawyła.

Obolała po ranach zadanych przez bestię Ceres wydostała się spod jej cielska i niepewnie wstała. Spojrzała na stwora, który z zatopioną w piersi włócznią przetaczał się po ziemi i rzęził, wydając odgłosy, które zdawały się zdecydowanie zbyt nikłe jak na tak ogromne stworzenie.

Wtem zesztywniał i zdechł.

- Ceres! Ceres! Ceres!

Stade ponownie wypełniło się radosnymi okrzykami. Gdziekolwiek Ceres się obróciła, ludzie wykrzykiwali jej imię. Możnowładcy wespół z prostym ludem przyłączali się do skandowania, zapominając się w tej jednej chwili jej zwycięstwa.

- Ceres! Ceres! Ceres!

Spostrzegła, że zaczęła się tym napawać. Nie sposób było nie dać się porwać uczuciu uwielbienia. Całe jej ciało zdawało się pulsować w rytmie rozlegających się dokoła krzyków i Ceres rozłożyła ręce, jak gdyby pragnęła zagarnąć je wszystkie. Obróciła się powoli dookoła, przypatrując się twarzom tych, którzy dzień wcześniej nawet o niej nie słyszeli, a którzy teraz odnosili się do niej tak, jak gdyby była najznaczniejszą osobą na świecie.

Ceres tak bardzo pochłonęła ta chwila, że niemal nie czuła już bólu zadanych ran. Teraz rozbolało ją ramię, więc przyłożyła do niego dłoń. Była mokra. Krew w promieniach słońca miała barwę żywej czerwieni.

Ceres wpatrywała się w tę plamę przez kilka sekund. Ciżba nadal skandowała jej imię, lecz naraz znacznie głośniej słyszała łomotanie swego serca. Podniosła wzrok na ciżbę i minęła chwila, nim zorientowała się, że klęczy. Nie pamiętała, by osuwała się na kolana.

Kątem oka Ceres dojrzała Paulo spieszącego w jej stronę, lecz zdał jej się zbyt odległy, jak gdyby nie miało to z nią żadnego związku. Krew ściekała z jej palców na piasek, znacząc go czerwienią. Ceres nigdy nie kręciło się w głowie tak silnie, jak w tej chwili.

Spostrzegła się jeszcze tylko, iż upada twarzą na ziemię areny, czując, że już nigdy się nie poruszy.

ROZDZIAŁ DRUGI

Thanos powoli otworzył oczy, z zaskoczeniem czując fale omywające przeguby jego dłoni i kostki. Pod sobą czuł twardy biały piasek plaży Haylonu. Słona mgiełka wodna od czasu do czasu wciskała mu się do ust, utrudniając oddychanie.

Rozejrzał się na boki, nie będąc w stanie zrobić nic więcej. Nawet to uczynił z trudem, gdyż na przemian tracił przytomność i ją odzyskiwał. Zdawało mu się, że w oddali dostrzega płomienie i słyszy odgłosy walki. Dobiegły go krzyki i szczęk stali uderzającej o stal.

Wyspa, przypomniał sobie. Haylon. Ich atak się rozpoczął.

Dlaczego więc leżał na piasku?

Minęła chwila, nim ból w ramieniu dał mu odpowiedź na to pytanie. Przypomniał sobie, co się stało i wzdrygnął się na samo wspomnienie. Pamiętał chwilę, w której ostrze zatopiło się w nim, przebiło jego plecy od tyłu. Pamiętał szok, który poczuł, gdy Tajfun go zdradził.

Ciałem Thanosa zawładnął ból, promieniując jak rozwijający się pąk kwiatu od rany na jego plecach. Bolało go przy każdym oddechu. Próbował unieść głowę – lecz osunął się jedynie bez przytomności.

Gdy ocknął się kolejny raz, leżał znów twarzą w piasku i spostrzegł upływ czasu jedynie po tym, że rozpoczął się przypływ i woda omywała jego pas, a nie tylko kostki. Zdołał wreszcie unieść głowę na tyle wysoko, by dostrzec inne ciała na plaży. Trupy zdawały się okrywać powierzchnię ziemi, rozciągając się na białym piasku daleko jak mógł sięgnąć okiem. Ujrzał mężczyzn w zbrojach Imperium, leżących w miejscach, w których polegli, pośród obrońców, którzy oddali życie za swój dom.

Odór śmierci wypełnił jego nozdrza i Thanos ledwie powstrzymał się przed tym, by nie zwymiotować. Nikt nie rozdzielił jeszcze poległych na przyjaciół i wrogów. Takimi drobnostkami zajmą się, gdy bitwa się zakończy. Być może Imperium pozostawi ich przypływowi; obejrzawszy się za siebie Thanos spostrzegł krew w wodzie i wynurzające się spośród fal płetwy. Nie były to jeszcze wielkie rekiny, raczej padlinożercy niż drapieżcy – ale czy musiały być wielkie, by pożreć go, gdy nadejdzie przypływ?

Thanos poczuł, że ogarnia go panika. Spróbował przesunąć się po plaży, przyciągając się rękoma, jakby czołgając się po piasku. Wykrzyknął z bólu, podciągając się przed siebie może o jakieś pół długości swego ciała.

Znów pociemniało mu przed oczyma.

Gdy odzyskał przytomność, leżał na boku i patrzył na postaci, które się nad nim pochylały. Były wystarczająco blisko, by mógł ich dotknąć, gdyby miał na to siłę. Nie wyglądali na żołnierzy Imperium – nie wyglądali wcale na żołnierzy – a Thanos spędził wystarczająco dużo czasu pośród wojowników, by poznać różnicę. Ci tutaj, młodszy mężczyzna i starszy, wyglądali bardziej na rolników, prostych ludzi, którzy pewnie uciekli z własnych chat, by uniknąć rzezi. To nie oznaczało jednak, że byli mniej niebezpieczni. Obaj trzymali w dłoniach noże i Thanos zaczął się zastanawiać, czy też zbierają to, co pozostało, jak rekiny. Wiedział, że po bitwach zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli obrabować zmarłych.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора