– Albo powiedz mi, Pentuerze – ciągnął minister – i zbadaj: skąd następca weźmie dwadzieścia talentów na dotrzymanie wojsku obietnicy, którą dziś tak nieopatrznie uczynił? Zresztą skądkolwiek weźmie pieniądze, wydaje mi się, a zapewne i tobie, rzeczą niebezpieczną, ażeby następca robił podarunki armii, właśnie w tym dniu, kiedy jego świątobliwość nie ma czym zapłacić żołdu wracającym ze Wschodu pułkom Nitagera. Nie pytam cię o zdanie o tej rzeczy, bo je znam, jak i ty znasz moje najtajniejsze myśli. Proszę cię tylko, ażebyś zapamiętał, co widziałeś, dla opowiedzenia tego w kolegium kapłańskim.
– Czy prędko będzie zwołane? – spytał Pentuer.
– Nie ma jeszcze powodu. Spróbuję pierwej uspokoić rozhukanego byczka za pomocą ojcowskiej ręki jego świątobliwości… A szkoda byłaby chłopca, bo ma duże zdolności i energię południowego wichru. Tylko jeżeli wicher, zamiast zdmuchiwać nieprzyjaciół Egiptu, zacznie kłaść jego pszenicę i wyrywać palmy!…
Minister umilkł, a jego orszak utonął w ciemnej alei drzew prowadzącej do Memfisu.
W tym czasie Ramzes dojeżdżał do pałacu faraona.
Gmach ten stał na wzgórzu za miastem, wśród parku. Rosły tu osobliwe drzewa: baobaby z południa, cedry, sosny i dęby z północy. Dzięki sztuce ogrodniczej żyły one po kilkadziesiąt lat i dosięgały znacznej wysokości.
Cienista aleja prowadziła z dołu do bramy, która miała wysokość trzypiętrowej kamienicy. Z każdej strony bramy wznosiła się potężna budowla niby wieża, w formie ściętej piramidy, szeroka na czterdzieści kroków, wysoka na pięć piętr64. Wśród nocy wyglądało to jak dwa olbrzymie namioty z piaskowca. Dziwne te gmachy miały na parterze i piętrach kwadratowe okienka, a dachy płaskie. Ze szczytu jednej takiej piramidy warta śledziła ziemię, z drugiej – dyżurny kapłan patrzył w gwiazdy.
Na prawo i na lewo od wież, zwanych pylonami, ciągnęły się mury, a raczej długie, piętrowe budynki z wąskimi oknami i płaskim dachem, po którym chodziły warty. Po obu stronach bramy głównej siedziały dwa posągi, dosięgające głowami pierwszego piętra; u stóp posągów znowu chodziły warty.
Kiedy książę w towarzystwie kilku jeźdźców zbliżył się do pałacu, wartownik, pomimo ciemności, poznał go. Za chwilę wybiegł z pylonu urzędnik dworski, ubrany w białą spódnicę, ciemną narzutkę i perukę, z wielkości podobną do kaptura.
– Pałac już zamknięty? – spytał książę.
– Prawdę rzekłeś, dostojny panie – odparł urzędnik. – Jego świątobliwość ubiera bogów do snu.
– A potem co będzie robił?
– Raczy przyjąć ministra wojny, Herhora.
– No?…
– Później jego świątobliwość popatrzy się w wielkiej sali na balet, a następnie przyjmie kąpiel i odprawi modlitwy wieczorne.
– Mnie nie kazano przyjąć? – pytał następca.
– Jutro po radzie wojennej.
– A królowe co robią?
– Pierwsza królowa modli się w pokoju zmarłego syna, a wasza dostojna matka przyjmuje posła fenickiego, który przywiózł jej dary od kobiet z Tyru65.
– Są i dziewczęta?
– Podobno jest kilka. Każda ma na sobie kosztowności za dziesięć talentów.
– A któż się tam włóczy z pochodniami? – rzekł książę, wskazując ręką na dół parku.
– Zdejmują z drzewa brata waszej dostojności, który tam siedzi od południa.
– I nie chce zejść?
– Owszem, teraz zejdzie, bo poszedł po niego błazen pierwszej królowej i obiecał, że zaprowadzi go do karczmy, gdzie piją paraszytowie66, otwieracze ciał zmarłych.
– A o manewrach dzisiejszych już słyszeliście co?
– Mówili w ministerium, że sztab został odcięty od korpusu.
– I jeszcze co?
Urzędnik wahał się.
– Mów, co słyszałeś.
– I jeszcze słyszeliśmy, że z tego powodu wasza dostojność kazałeś odliczyć pewnemu oficerowi pięćset kijów, a przewodnika powiesić.
– Wszystko kłamstwo!… – odezwał się półgłosem jeden z adiutantów następcy.
– Żołnierze też mówią między sobą, że to musi być kłamstwo – odparł śmielej urzędnik.
Następca zwrócił konia i pojechał do dolnej części parku, gdzie znajdował się jego pałacyk. Była to właściwie jednopiętrowa altana, wzniesiona z drzewa. Miała formę ogromnego sześcianu z dwoma werandami: dolną i górną, które wkoło otaczały budynek i wspierały się na mnóstwie słupów. Wewnątrz płonęły kagańce, więc można było widzieć, że ściany składają się z desek rzeźbionych jak koronka i że są zabezpieczone od wiatru zasłonami z różnobarwnych tkanin. Dach budowli tej był płaski, otoczony balustradą; na nim stało parę namiotów.
Serdecznie powitany przez półnagich służących, z których jedni wybiegli z pochodniami, drudzy padli przed nim na twarz, następca wszedł do domu. W mieszkaniu na parterze zdjął zakurzoną odzież, wykąpał się w kamiennej wannie i narzucił na siebie białą togę, rodzaj wielkiego prześcieradła, które zapiął pod szyją, a w pasie przewiązał sznurem. Na pierwszym piętrze zjadł kolację złożoną z pszennego placka, garstki daktylów i kielicha lekkiego piwa. Potem wszedł na taras budowli i położywszy się na kanapie okrytej lwią skórą kazał służbie odejść i natychmiast przysłać na górę Tutmozisa, gdy przyjedzie.
Około północy stanęła przed domem lektyka i wysiadł z niej adiutant Tutmozis. Gdy ciężko wszedł na taras ziewając, książę zerwał się z kanapy.
– Jesteś?… I cóż?… – zawołał Ramzes.
– Więc ty jeszcze nie śpisz?… – odparł Tutmozis. – O bogowie, po tyludniowej mordędze!… Myślałem, że będę się mógł przedrzemać choćby do wschodu słońca.
– Cóż Sara?…
– Będzie tu pojutrze albo ty u niej na folwarku, z tamtej strony rzeki.
– Dopiero pojutrze!…
– Dopiero?… Proszę cię, Ramzesie, ażebyś się wyspał. Zbyt wiele zebrało ci się w sercu czarnej krwi, skutkiem czego do głowy uderza ci ogień.
– Cóż jej ojciec?…
– To jakiś uczciwy człowiek i rozumny. Nazywa się Gedeon. Kiedy mu powiedziałem, że chcesz wziąć jego córkę, upadł na ziemię i zaczął wydzierać sobie włosy. Rozumie się, przeczekałem ten wylew ojcowskiej boleści, trochę zjadłem, wypiłem wina i – przystąpiliśmy nareszcie do układów. Zapłakany Gedeon najpierwej przysiągł, że woli widzieć córkę swoją trupem aniżeli czyjąkolwiek kochanką. Wówczas powiedziałem, że pod Memfis, nad Nilem, dostanie folwark, który przynosi dwa talenty rocznego dochodu i nie płaci podatków. Oburzył się. Wtedy oświadczyłem, że może jeszcze dostać co roku talent złotem i srebrem. Westchnął i wspomniał, że jego córka przez trzy lata kształciła się w Pi-Bailos. Postąpiłem jeszcze talent. Teraz Gedeon, wciąż niepocieszony, nadmienił, że traci bardzo dobre miejsce rządcy u pana Sezofrisa. Powiedziałem, że tej posady rzucać nie potrzebuje, i dorzuciłem mu dziesięć krów dojnych z twoich obór. Czoło wyjaśniło mu się trochę, więc wyznał mi, pod największym sekretem, że na jego Sarę zwrócił już uwagę pewien strasznie wielki pan, Chaires, który nosi wachlarz nad nomarchą Memfisu. Ja zaś obiecałem mu dodać byczka, mniejszy łańcuch złoty i większą bransoletę. Tym sposobem twoja Sara będzie cię kosztowała: folwark i dwa talenty rocznie gotowizną, a dziesięć krów, byczka, łańcuch i bransoletę złotą jednorazowo. To dasz jej ojcu, zacnemu Gedeonowi; jej zaś samej – co ci się podoba.
– Cóż na to Sara? – spytał książę.
– Przez czas układów chodziła między drzewami. A gdyśmy zakończyli sprawę i zapili dobrym winem żydowskim, powiedziała ojcu… – wiesz co?… Że gdyby jej nie oddał tobie, weszłaby na skałę i rzuciłaby się głową na dół. Teraz chyba będziesz spał spokojnie – zakończył Tutmozis.
– Wątpię – rzekł następca, opierając się o balustradę i patrząc w najpustszą stronę parku. – Czy wiesz, że w drodze spotkaliśmy powieszonego chłopa…
– O!… to gorsze od skarabeuszów – syknął Tutmozis.
– Powiesił się sam z rozpaczy, że wojsko zasypało mu kanał, który przez dziesięć lat kopał w pustyni.