Sponad wody wstawała subtelna mgiełka – delikatny woal dający miękkość zarysowi miasta, którego panorama wyglądała stąd jak wąska, szara wstążka, u góry postrzępiona w fantazyjne ząbki i rozpostarta wzdłuż granicy wody i nieba.
Łódź kołysała się lekko na małej fali uderzającej miarowo o burtę. Rytm kołysania i plusk wody działały rozleniwiająco.
Ludzie stanowczo zbyt wiele wymagają od życia – medytował Sneer, wyciągnięty na dziobie łodzi. – Prawie wszyscy, w pocie czoła i na ogół bezskutecznie, starają się osiągnąć to, co można zdobyć prościej i łatwiej. Szukają szczęścia i zadowolenia, nie próbując wcześniej dociec, co w istocie znaczą te pojęcia… Dla mnie, na przykład, zupełnie niezłą realizacją idei szczęścia jest taka chwila, kiedy się leży na wznak kołysany falami, ogrzewany promieniami słońca… Kiedy naprawdę czuje się płynący czas. Rytm fali daje złudzenie, że jedynym toczącym się wokół ciebie procesem jest bieg czasu; czystego, wyabstrahowanego czasu, nie wypełnionego niczym oprócz plusku fal o burtę. Jeśli możesz pozwolić sobie na to, by nie liczyć uderzeń fali i upływających chwil, jeśli upływ czasu nie wywołuje paniki w twoim umyśle – jesteś naprawdę szczęśliwy.
Uniósł powieki i nie poruszając głową powiódł spojrzeniem po jeziorze. Wyglądało na to, że tylko nieliczni spośród milionów mieszkańców Argolandu podzielali jego pogląd na zagadnienie szczęścia. W polu widzenia Sneera kołysało się tylko parę żagli i dwie motorówki, dryfujące leniwie bez napędu. Reszta łowców szczęścia kotłowała się w obszarze tamtego postrzępionego paska szarości, co oddziela ciemny błękit wód jeziora Tibigan od jasnego błękitu bezchmurnego nieba nad zachodnim horyzontem.
Szczęśliwi czasu nie liczą – przypomniał sobie stare porzekadło. – Coś w tym musi być, skoro już dawniej tak mówiono. Ale ja ująłbym to inaczej: szczęśliwi, którzy nie muszą liczyć czasu.
W sytuacji, gdy nie brak nikomu pożywienia, odzienia, mieszkania, a nawet rozrywek – czas staje się wartością samą w sobie i nie jest już tylko ruchomym tłem życia, pejzażem drugiego planu, umykającym bezpowrotnie za oknem pędzącego pociągu. Czas jest głównym elementem rzeczywistości, nieodzownym składnikiem istnienia, trwania… A jednak ludzie jak gdyby nie dostrzegają tego, nie doceniają znaczenia i wartości czasu. Żyje wciąż jeszcze starożytna maksyma: „czas to pieniądz". „Pieniądz" stał się pustym słowem, zmarł w procesie przemian społecznych, a owo bezmyślne, prymitywne podejście do zagadnienia czasu wciąż pokutuje w powszechnej świadomości.
Dlaczego? Dlatego zapewne – odpowiadał sobie Sneer w swych rozważaniach – że przytłaczająca większość ludzi, to w istocie rzeczy indywidua bezmyślne i prymitywne. Czyż bowiem tak trudno dociec oczywistej prawdy, którą on, Sneer, wykoncypował dawno temu, jeszcze jako student: przecież czas to po prostu życie. Życie jest skończonym kawałkiem czasu, który został ci podarowany jak czysta kartka do pokolorowania, zabazgrania albo zmięcia i wyrzucenia do kosza na śmieci. Czas to życie. A życie jest dla ludzkiej jednostki wartością tak cenną i unikalną, że głupotą byłoby przeliczanie go na jakiekolwiek inne dobra materialne…
Skoro zaś oba te pojęcia – czas i życie – sprzężone są tak nierozerwalnie, że w skali jednego ludzkiego bytu oznaczają wręcz to samo, wynika stąd, iż „wolny czas" oznacza „wolne życie".
Wolny czas to ten, którym możemy dysponować wedle własnego uznania. Największym bogactwem człowieka jest czas, który pozostaje z życia po odliczeniu wszystkich godzin wypełnionych obowiązkami wobec społeczeństwa i koniecznymi staraniami o zapewnienie sobie możliwości materialnego istnienia.
Ideałem wolności byłaby zatem sytuacja, w której człowiek rozporządza całym swym czasem. Sneer konsekwentnie zbliżał się do tego ideału: ze świadczeń na rzecz ogółu zwolniony był na mocy praw obowiązujących w Argolandzie. Jego klasa nie predysponowała go do otrzymania obowiązkowego zajęcia; osobista inwencja i talent natomiast pozwalały mu ograniczać do minimum krzątaninę przy zdobywaniu środków niezbędnych do przyjemnego spędzania czasu wolnego lub, inaczej mówiąc, wolnego życia.
Faktu, iż powodzi mu się w tym świecie lepiej i żyje znacznie wygodniej niż innym posiadaczom tejże klasy, Sneer nie uważał za rzecz zdrożną: wedle bowiem założeń systemu społecznego, w którym przyszło mu narodzić się i istnieć, idea „maksimum wygody i wolności przy minimum wysiłku i obowiązków" była perspektywicznym celem, stanem przewidywanym na przyszłość dla obywateli wszystkich klas.
Sneer uważał, że jedynie o krok… no, może o dwa wyprzedza rozwój sytuacji społecznej, dystansując nieco przeciętnego statystycznie czwartaka, zdążającego – aczkolwiek wolniej, lecz w tym samym kierunku. A przecież, jak wiadomo, historia szanuje prekursorów wyprzedzających własną epokę, choćby nawet nie cieszyli się oni uznaniem współczesnych.
Boczny podmuch silniej zakołysał łodzią. Sneer, leżąc na wznak, odruchowo rozpostarł ramiona, by nie znaleźć się w chłodnej wodzie jeziora. Dłoń natrafiła na rozgrzane słońcem ciało dziewczyny, o której prawie zapomniał, snując swoje rozważania.
W ogóle to dziewczyna była zbędnym rekwizytem na jachcie. Sneer nie zamierzał nikogo zabierać na dzisiejszą przejażdżkę. Upływu szczęśliwego czasu pragnie się niekiedy doświadczać w samotności.
Towarzystwa ludzi, a zwłaszcza dziewczyn, Sneer miał dosyć – tam, na lądzie, w kolorowo-krzykliwej dżungli Argolandu, w zatłoczonych barach, na ulicach, w kabinach hotelowych…
Tylko z nawyku skinął był dłonią, widząc łakome spojrzenia dziewczyny śledzącej jego ruchy, gdy dziś w południe odcumowywał łódź od boi w basenie jachtowym.
Już po chwili żałował tego gestu, lecz było za późno: dziewczyna w pośpiechu upchnęła swą plażową torbę w skrytce bagażowej, pięknym skokiem z nabrzeża szurnęła do wody i po kilku sekundach wynurzyła się przy burcie jachtu.
Była dość atrakcyjnym egzemplarzem – młoda, najwyżej dwudziestoletnia, o pięknie opalonej skórze i w miarę pełnych kształtach – ale Sneer znał zbyt wiele podobnych, by specjalnie zapalać się do tej właśnie, samotnie przechadzającej się po przystani. Na szczęście, nie okazała się uciążliwą pasażerką. Wprawdzie bez żadnej zachęty ze strony Sneera ściągnęła górną część kostiumu, gdy tylko łódź znalazła się za falochronem – traktując to zapewne jako minimum rewanżu należnego fundatorowi przejażdżki – ale potem, opalając się na dziobie jachtu, tuż Obok Sneera, niczym nie zakłócała toku jego myśli, może tylko interesującym kształtem swego dużego biustu, gdy wkraczał w pole jego widzenia przy większych przechyłach.
Z niewielu zdań, jakie zamienili w czasie kilku godzin leniwego kołysania się na wodzie, Sneer dowiedział się, że dziewczyna ma na imię Gracja, że studiuje nauki historyczne i specjalizuje się w historii myśli etycznej ery nowożytnej.
Prezentowanie własnych, dość oryginalnych i śmiałych poglądów etycznych dwakroć młodszej od niego studentce wydawało się Sneerowi rzeczą nieodpowiednią. Rozmowa na inne tematy nie kleiła się jakoś i wkrótce Sneer zatonął w swoich rozważaniach. Kontemplacja czystego, nie skażonego niczym czasu pochłonęła go tak dalece, że dopiero przypadkowe dotknięcie ramienia dziewczyny uświadomiło mu, iż nie jest sam na łodzi.
Dziewczyna potraktowała to dotkniecie jako rodzaj wstępu do dalszych poufałości i odpowiedziała uściskiem dłoni, jednakże Sneer nie podjął dalszej gry.
– Wracamy – powiedział chłodno. – Zgłodniałem trochę.
Już w następnej chwili pożałował tego wyznania, bo dziewczyna – zupełnie bez skrępowania – spytała, dokąd pójdą na kolację.
Sneer nie był skąpy, lubił nawet czasem słono płacić w dobrej restauracji za kolację z atrakcyjną młodą dziewczyną – to dodawało mu blasku w oczach kolegów z jego środowiska i należało do kosztów reklamy. Wiedział jednak, czym to się skończy: dziewczyna najwyraźniej zwykła stosować fair play i aż paliła się do rewanżu, przy czym – z uwagi na jej studenckie dochody – rewanż ów mógł wyrazić się tylko w jeden ściśle określony sposób. A właśnie dziś Sneer nie miał specjalnej ochoty na damskie towarzystwo w hotelowej kabinie.
– Cóż… – mruknął, obracając w dłoni Klucz, niby przypadkiem w taki sposób, by mogła dostrzec symbol klasy. – Wstąpimy gdzieś, na bulwarze…
Nie zraziła się jego czwórką. Wręcz przeciwnie.
– Myślałam, że jesteś co najmniej dwojakiem. W życiu nie widziałam czwartaka, który wynajmuje jacht na sześć godzin – powiedziała z uśmiechem, a Sneer teraz dopiero spostrzegł, że dziewczyna ma wspaniałe, szarozielone oczy. – Musisz być bardzo zaradnym czwartakiem, jeśli cię stać na takie wydatki!
Była widać przygotowana na wszelkie warianty rozwoju znajomości z przypadkowo poznanym mężczyzną, bo gdy na brzegu wyciągała ze swej plażowej torby wytarte dżinsy i skąpą trykotową bluzkę, z wnętrza wypadła szczoteczka do zębów.
– Dla mnie – mówiła, ubierając się na nabrzeżu – klasa nie ma znaczenia. Przy mojej specjalności, mogłabym zostać nauczycielką… No, może dziennikarką telewizyjną, ale to już wymagałoby bardzo wysokiej klasy… Więc najchętniej… chciałabym dostać czwórkę i mieć dużo czasu…
– Uhm… – mruknął Sneer kpiąco. – Kiedy się jest ładną i młodą dziewczyną, wystarczy czwórka i trochę tupetu.
– Nigdy nie miałam wielkich aspiracji – powiedziała ze wzruszeniem ramion, a potem, przyglądając się uważnie twarzy Sneera dodała: – Coś mi się zdaje, że nie bardzo ci się podobam? Wolisz pewnie intelektualistki.
Sneer wyczuł w jej głosie nutę zawodu, a ponieważ miał miękkie serce, objął dziewczynę i poszli razem w stronę centrum. Wiedział od początku, że tak się to skończy. Jako czwartak, nie mógłby nawet tłumaczyć się koniecznością wczesnego wstawania do pracy… Dziewczyna była w sumie zupełnie niezła i być może naprawdę nie miała punktów na kolację. Sneer dobrze pamiętał własne problemy finansowe z czasów studenckich, a do młodzieży – zwłaszcza płci żeńskiej – miał zawsze bardzo przychylny stosunek.