Limes Inferior - Януш Зайдель страница 5.

Шрифт
Фон

Nerwy, do diabła! – stwierdził zły na siebie.

Policjant patrzył w głąb baru, gdzie przed automatami kręciły się dziewczyny – te same, które zawsze tu łażą w poszukiwaniu hojnych gości. Policjant stał tu zapewne po to, by wprawnym okiem odcedzić znane sobie stałe bywalczynie hotelowego baru od tych, które przyszły przypadkiem w poszukiwaniu kogoś, kto zapłaci za śniadanie.

Karl dostrzegł, jak zniknął na chwilę we wnętrzu lokalu i wyprowadził dwie, młodziutkie, pewnie małolatki. Wyszły potulnie, policjant rozejrzał się jeszcze wokoło, a potem powoli ruszył ku wyjściu.

Pewnie dostaje punkty od tutejszych panienek za tępienie nieuczciwej konkurencji – pomyślał Karl, wchodząc do baru. – Każdy orze, jak może.

Był zły na siebie, że pozwolił się wytrącić z równowagi widokiem jednego spokojnego gliny, w dodatku dorabiającego na boku w godzinach służby.

Czego się boisz, stary durniu! – strofował sam siebie. – Jeszcze nie ma powodów. Masz w kieszeni własny, legalny, najuczciwszy Klucz. W dodatku, z minimalną sumą punktów, co w tym społeczeństwie jest najlepszym dowodem twojej uczciwości!

Wstał z fotela i leniwie wkroczył do wnętrza baru. Dziewczyny, ubrane kolorowo jak manekiny z magazynu najlepszej konfekcji sprzedawanej tylko za żółte punkty, obsiadły wysokie stołki wokół ścian. Kilka z nich odwróciło twarze omiatając Karla bystrymi, taksującymi spojrzeniami, lecz widocznie nie wydał im się wystarczająco nadziany żółtymi.

Trzeba będzie ubrać się jakoś… drożej – pomyślał mimochodem – jeśli mam tu dłużej mieszkać…

Rozumiał, o co chodziło facetom, którzy mieli mu dać do wypróbowania swój fałszywy Klucz… Tutaj, w przyzwoitym, dość drogim hotelu, ludzie wydający znaczne sumy żółtych punktów nie budzili podejrzeń. Trudno byłoby sprawdzać nieograniczone możliwości Klucza w podrzędnych hotelach i tanich knajpach, gdzie większość automatów działała na zielone.

Karl rozejrzał się po barze. Oprócz pstrych

*

Jak zwykle przed południem w barze był tłok i hałas, ale prawie nikt nie przesiadywał tu dłużej niż potrzeba na wypicie kawy albo szklanki Piwa. Sneer zaczekał kilka minut, aż zwolni się jego stałe miejsce w kącie, wreszcie usiadł na wysokim stołku i zanurzył wąsy w pianie. Przełykając ten pierwszy dzisiaj łyk dobrego pilznera, uspokajał się powoli. Przyspieszone tętno wracało do normy. Odrobina alkoholu przywracała klarowność jego myślom. Tutaj właśnie, pośród szmeru wielu nakładających się rozmów, brzęku szklanek i gulgotu dozowników nalewających napoje, czuł się znakomicie. Tu był bezpieczny, dobrze ukryty pośród dziesiątków zmieniających się co chwila twarzy, w samym środku miasta Jak mały, mądry wąż w tropikalnej dżungli, wykorzystujący zdolność mimikry, prześlizgiwał się, nie dostrzegany ani przez wrogów, ani przez tych, dzięki którym mógł egzystować.

Zawsze wypijał tu swoje przedpołudniowe piwo, spokojny o to, że otrzymałby drugie i trzecie, a nawet czwarte, gdyby zechciał. Wypijał zresztą zwykle nie więcej niż dwa. Zbyt szanował swój jasny, bystry umysł (któremu zawdzięczał między innymi także to piwo), by mącić go sobie nadmierną dawką alkoholu. Jednak świadomość owej potencjalnej możliwości urżnięcia się w razie chęci, dawała mu szczególną satysfakcję. Świadomość ta była jednym z głównych elementów decydujących o poczuciu bezpieczeństwa w tym barze, w tym mieście i w ogóle na tej planecie.

Z doskonale odmierzoną powolnością odwracał czasem głowę na dźwięk brzęczyka oznajmiającego któremuś z klientów, że jego miesięczny limit – piwa czy czegoś tam innego – wyczerpał się na poprzedniej porcji. Czasem, gdy był w szczególnie dobrym nastroju, a gość podobał mu się na oko, Sneer zsuwał się powoli z wysokiego stołka w kącie (stałe miejsce w kącie też należało do elementów poczucia bezpieczeństwa: lubił mieć zabezpieczone tyły i jedną flankę); a więc złaził z tego stołka i odsuwał lekko na bok niedoszłego konsumenta, który zazwyczaj z głupawą miną gapił się w automat. Potem wkładał swój Klucz do otworu i dysponował dwa duże piwa. Otrzymywał je niezawodnie – w poniedziałek czy w sobotę, bez różnicy – i nonszalancko podsuwał jedno pod nos zaskoczonego gościa albo, trącając jednym kuflem o drugi, wznosił jakiś toast, ni w pięć, ni w dziewięć.

Dziś nie trzymały się go takie numery. Przy czwartym kuflu stwierdził, że nawet piwo mu nie smakuje. Czuł już w głowie lekki alkoholowy szmerek, a głosy wokół niego zaczynały zlewać się w jednorodny szum.

Odstawił nie dopitą szklankę i patrzył bezmyślnie poprzez witrynę na przelewający się potok przechodniów mijających bar. Był rozdrażniony, rozkojarzony i wściekły w najgorszy z możliwych sposobów, wściekły beznadziejnie, bo na siebie samego… O wiele łatwiej jest znieść największą nawet przykrość, gdy winą obciążyć można kogokolwiek oprócz siebie…

Jak ostatni kretyn! Jak skrajny szóstak! – myślał o sobie z obrzydzeniem. – Jak można było na to pozwolić, dać się podebrać w tak prymitywny sposób, złapać się na taki trick! Odkąd uprawiał swój zawód, a raczej proceder, wiedział dobrze, że od czasu do czasu ktoś tam, gdzieś tam wpada z tego czy innego powodu. Ale, jak dotychczas, były to przypadki sporadyczne. Wśród kolegów z branży krążyły o tym różne legendy i anegdoty. Taka wpadka to zawsze było coś, o czym opowiadało się długo potem. A tutaj – masz! Głupia, kretyńska sprawa…

Sneer jeszcze raz przebiegł pamięcią cały dzisiejszy ranek (jeśli tak można nazwać czas między dziesiątą, kiedy to wygrzebał się z łóżka, a dwunastą).

Dzień zaczął się normalnie. Obudził się w kabinie noclegowej średniej kategorii (przy jego zajęciu, posiadanie stałego mieszkania było niewskazane, a korzystanie z najlepszych hoteli mogło budzić podejrzenia); potem ruszył bez celu w kierunku śródmieścia, oglądając wystawy sklepów i nogi mijanych dziewczyn. Wstąpił do fryzjerni, ogolił się w automacie i wziął elektromasaż, by nadać swej czterdziestoletniej fizjonomii wygląd trzydziestolatka.

Nie miał dziś właściwie nic do roboty. Ostatni klient bardzo przyzwoicie wywiązał się ze swych płatności. Oznaczało to możliwość co najmniej miesięcznego nieróbstwa, ale Sneer nie lubił zbyt długo pauzować. Nie z chciwości bynajmniej, lecz z zamiłowania. Ten rodzaj zajęcia dawał mu – oprócz środków do wygodnego i w miarę dostatniego życia – pewien szczególny typ przeżyć emocjonalnych, autentyczny dreszczyk emocji, o który niełatwo w tym uporządkowanym i nieomal doskonale zorganizowanym świecie.

A więc, krótko mówiąc, wyszedł się przejść przed południem, wypić to swoje codzienne piwo na rogu Północnej i Ronda Saturna; potem miał jeszcze spotkać się z jednym, który był winien jakieś tam kilkadziesiąt punktów. Słowem, nic poważnego, żadnych niebezpiecznych operacji. Szedł rozluźniony, spokojny, czysty jak łza, i nagle, niespodziewanie, ten facet…

To była niewątpliwie wina Sneera. Po prostu, zbyt był rozluźniony, zbyt beztroski, zbyt przyjaźnie nastawiony do świata i ludzi – i na chwilę zapomniał, że wśród tych ludzi przyjaciół zawsze może się gdzieś tam wpasować jakaś menda, taki z cicha pęk kapuś, tajniaczek, inspektorek, tfu!

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке