Stary żyd z dwoma płatami śniegu starości podniósł głowę, wydęte od skupienia wargi jego rozciągnęły się w błogim uśmiechu, spojrzeniem pełnem zadowolenia powiódł dokoła i spotkał się niem z twarzą przybysza, na której także rozlewał się uśmiech. Powstał nieco ze stołka, jarmułki palcami dotknął i zaczął:
Czego wielmożny pan
Spostrzegłszy wszakże futro kosztowne, złotą oprawę okularów, postawę przygarbioną, lecz jeszcze wyniosłą, poprawił się:
Czego jasny pan żąda?
Ale jasny pan, zamiast odpowiedzieć, szedł wprost ku ścianie z szemrzącymi zegarami i stanął przed tym, który wydał był z siebie głos kukułki.
Zkąd masz ten zegar? Staroświecki! cyferblat osobliwy! Zkąd go masz? Czyj on jest?
Żyda jakby sprężyna podrzuciła z nad stołka, zerwał się i dwoma spiesznymi krokami stanął obok starego pana przed szafką hebanową, wysoką; przez otwór jej wyglądało na świat oblicze zegara z kukułką.
Czyj ten zegar? A czyj ma być? On mój! Jak syn swego ojca, jak przyjaciel jest swego przyjaciela, tak on mój! A jasny pan myślał, że może ten zegar jest u mnie w reperacyi? że zaraz kto przyjdzie i jego ztąd zabierze? Aj, aj! Ja-by kijem tego, ktoby mnie ten zegar zabrać chciał! żeby mnie kto jego zabierał, to ja-by takiego hałasu narobił, że ludzie-by zbiegli się i musieli przepędzić tego, kto-by mnie ten zegar zabierał bo on jest mój
Mówił z żywością ogromną, z zapałem i razem ze śmiechem filuternym, lecz nagle umilkł i uważnie wpatrzył się w gościa, który na niego uwagi nie zwracając, z głową podniesioną, przypatrywał się zegarowi, aż zawołał:
Daj-no stołek i lampę, bo nie mogę dojrzeć pejzażu na cyferblacie. Widzę, że jest, ale nie mogę dojrzeć, jaki
Przy ostatnich wyrazach wstąpił na stołek, podsunięty mu przez żyda, a uczynił to tak sprężyście, jakgdyby nigdy dotąd nie powłóczył nogami.
Dawaj lampę! zawołał.
Zaraz, zaraz, jasny panie!
I, słowa te mówiąc, stary żyd z lampą w ręku znalazł się obok gościa na drugim przysuniętym stołku.
Genewa! zawołał stary pan tak, tak! fabryka szwajcarska; nie wiesz, jaka?
Dlaczego nie mam wiedzieć? czy ja mogę czego o nim nie wiedzieć?
Z tryumfem wymienił nazwę fabryki, już oddawna nieistniejącej.
To była taka fabryka, jakiej już na świecie niema!
To prawda, ach, jaka to prawda, że takiej fabryki już na świecie niema! A jak on się nakręca?
Stary żyd, jakby z rękawa klucz wytrząsł, już go trzymał w palcach. W rzeczy samej wyjął go ze skrytki znajdującej się w szafce.
Ot, jak on się nakręca! widzi jasny pan! A jak to dobrze, że ja go dziś jeszcze nie nakręcał, to mogę jasnemu panu pokazać. Aj, fajn! taki stary klucz, a jak po oliwie chodzi!
Tak! Aha! A ja myślałem, że on się nakręca z tamtej strony, bo takie zegarki
Jasny pan ma omyłkę takie zegarki nie nakręcają się nigdy z tamtej strony to są wcale inne, które się nakręcają z tamtej strony A teraz ja pokażę jasnemu panu te gzymsiki Widzi jasny pan, jaka to delikatna robota jest i jakie to rzeźbienie i złocenie fajn
Empire! szepnął stary pan.
Ampir! cha, cha, cha! Na moje sumienie, jasny pan zna się na zegarkach, jak, za pozwoleniem, zegarmistrz! Czysty Ampir! Już blizko sto lat ma
Poczekaj! poczekaj! a toż co za sprężyna?
Nu, to jest taka sprężyna, że jak ja ją pocisnę, to zaraz z zegaru wyleci ptak, skrzydłami załopoce i krzyczeć zacznie.
Aha! prawda! widziałem raz taką maszyneryę
Kiedy jasny pan raz widział, to ja jaśnie panu drugi raz pokażę
Stali na stołkach obok siebie, postawą różni, bo gospodarz był szczuplejszym i niższym od gościa. Światło lampy, którą żyd trzymał w wysoko podniesionej ręce, padało na dwie twarze z rysami niepodobnymi, ale okryte jednostajnie wielką ilością zmarszczek. Obaj mieli okulary na oczach, wlepionych w zegar z błogością jednostajną. Wtem nad ich głowami siwemi i twarzami pomarszczonemi, wysadzony z wnętrza zegara przez sprężynę naciśniętą, wyleciał ptak metalowy, załopotał skrzydłami i dźwięcznie, świeżo, na całą izbę wołać zaczął: ku ku, ku ku. Żyd pierwszy zstąpił ze stołka na ziemię i pomógł gościowi to samo uczynić, poczem, zapominając o postawieniu lampy na stole, znowu na niego patrzał.