Małżonkowie nie powitali się pocałunkami, ani głośną rozmową, tylko pani Aniela uśmiechnęła się do męża, zwykłym sobie uśmiechem szerokim, lecz świeżym; on zaś, na odpowiedź, suchą swą, bladą dłonią pogłaskał z lekka złoty jéj warkocz.
Idź-że! rozbieraj się, rzekła a ja zaraz przyjdę z gazetą.
Z gazetą! cóż ich znowu obchodzić mogły gazety, owe posłanniczki dalekich światów, opowiadające o przestrzeniach szerokich, wypadkach wielkich, ludziach sławnych, nadziejach i trwogach ogromnéj ludzkości, ich, którzy żyli w ciasném żółtém gnieździe, pod samém prawie niebem umieszczoném, wśród drobiazgów i pospolitości ubogiego bytu? ich, nieznanych nikomu i wzajem nic prawie nie znających! Obchodziły one jednak pana Marcellego bardzo gorąco i musiało to być zamiłowanie wielkie, skoro i on i pani Aniela decydowali się corocznie na wielki dla nich wydatek prenumerowania gazety. Decydowali się jednak, i jedyne te, znajdujące się w domu ich druki (oprócz książek do nauki Julka), zamknięte w szufladzie komody, zostawały, jak wszystko zresztą w domu, pod pilną strażą pani Anieli. Z gazetą tedy w ręku pani Aniela weszła do sypialnego pokoiku i, usiadłszy pomiędzy dwoma łóżkami, głośno czytać zaczęła o dokonywających się we Francyi wyborach do parlamentu, o rozprawach w austryackiéj radzie państwa, o angielskich wigach, irlandzkich Fenianach, Kedywie egipskim, Szachu perskim, o Afganistanie, Abissynii, Mexyku, Rzeczypospolitéj Argentyńskiéj i t. p. Z całego usposobienia pani Anieli z łatwością wnieść było można, że wszystkie rady i parlamenty, i wszyscy kanclerze państw wszystkich, że wszyscy Kedywi, Emirowie i wszystkie formy rządów, i plany dyplomacyi, stanowiły dla niéj tylko chaos imion i wyrazów, obojętny, nudny, niezrozumiały i ochoty do zrozumienia nie budzący. Była bardzo zmęczoną dniem przepracowanym, była téż znudzoną czytaniem śmiertelnie; lecz najbystrzejsze oko daremnieby w całéj powierzchowności jéj szukało najlżejszego objawu zmęczenia i znudzenia. Czytała głośno, równo, wyraźnie, uśmiechniętemi usty; a kiedy poziewanie dławić ją zaczynało w sposób nieprzezwyciężony i powieki opadały na oczy tak ciężko, jakby były przepojone ołowiem, z nad wielkiego arkusza gazety rzucała parę szybkich spojrzeń na męża Pan Marcelli, leżąc nawznak i paląc cygaro, wydawał się skąpanym w jakichś życiodawczych, odmładzających wodach. Oczy jego błyszczały, twarz mieniła się grą uczuć różnych: zadowolenia, zmartwienia, wesołości, obawy. Niekiedy z energicznemi gestami wydawał głośne okrzyki:
A niech-że go! tego Bismarcka! wołał zawsze wynajdzie on sposób jaki, aby postawić na swojém!
Albo z szerokim, serdecznym śmiechem:
Liberalni zwyciężyli! tegom się spodziewał! O! nie zduszą ich już we Francyi, nie zdławią! Ot kraj niebo!
To znowu, zamyślając się, poważnie mówił:
Ktoby się to mógł spodziewać, aby systemat federacyjny raz jeszcze upadł w Austryi! Czy oni nie widzą, że jest to dla państwa jedyna deska zbawienia!