Spóźniłyście się z robotą poraby już do chaty wracać i wieczerzać
Bez zadziwienia, śmiało, trochę szepleniąc i głową trzęsąc, baba odpowiedziała:
Nie można jeszcze, pani drogieńka, oj, nie można. trzeba dziś pół morga skończyć, żeby tam niewiadomo co, trzeba, bo tak kazali
Kto kazał?
Głową na dwór wskazała.
A wakomon!
Czy to nie na swojem żniecie?
Na swojem! zadziwiły się, oj, Bożeż mój, Boże, gdzież te swoje? Niema, pani drogieńka, niema ani kawałeczka Ze dworu pod kartofle i pod len troszkę dali, na odrobotek. Pszenicę my już pleli, a teraz żniemy. Pół morga zżąć kazali. nie tak to na trzy i wiele, tylko, że jedna stara, druga mała, z trzeciej tak samo robotnica nie tęga. to ot tak, i nocka na polu zastała
A dlaczegóż z mołodycy robotnica nie tęga? zapytałyśmy żartobliwie.
Kobieta z pomarszczeniem czołem i płomiennemi oczami, trochę z zawstydzeniem, trochę z niechęcią twarz odwróciła. Baba za to, z sierpem u piersi i brodą na dłoni, natychmiast zagadała:
Oj, pani drogieńka, nieszczęśliwa ona! taka nieszczęśliwa, że już niewiadomo, za co Pan Bóg najwyższy takie jej dał nieszczęście! Dziewka z niej pracowita była, każda robota, bywało, pali się jej w rękach Ale teraz ochoty do niczego nie ma. jak o swojem nieszczęściu zamyśli się, tak ze spuszczonemi rękami nad robotą stoi
Ta, o której mówiła, z ponurem wejrzeniem, niecierpliwie, za rękaw koszuli ją pociągnęła.
Chadźmo, mamo, chadźmo! już nie rano! Baba trąciła ją łokciem.
A cicho-że! zaszepleniła z takim gniewem, że aż jej małe oczy, wśród niezliczonych zmarszczek, zielonawo błyskały. Co ty mnie z panią gadać przeszkadzasz! Widzisz, jaka znalazła się! Chadźmo! chadźmo! Idzi siabie do wszystkich czartów!
O, nie była wcale słodką ta staruszka!
Czy to wasza córka?
A córka! Żeby świat takich pahanych córek nie widział! Dwa razy już szła ode mnie i dwa razy powracała Rok i dwanaście niedziel z każdym mężem przeżyła i czart jego duszę brał
Niezrażona, młoda kobieta zaszeptała znowu:
Chadźmo, mamo, chadźmo kończyć!
Idzi ze wszystkiej głowy.
Jak nazywacie się?
Słaboszycha, pani drogieńka, Maksyma Słabosza, co kiedyś we dworze za lokaja służył, żonka
Z temi słowy żywo posunęła się ku nam i z przykrą uniżonością, z rodzajem umizgów na zgrzybiałej twarzy, które i płacz i śmiech udawać usiłowały, w ręce całować nas zaczęła. Wzamian córka jej stała wyprostowana, ponura, na wszystko obojętna.
Chadźmo, mamo! raz jeszcze powtórzyła, a to tatko z miasteczka powróci i nie będzie miał czem powieczerzać!
Uwaga ta wywołała na starą wpływ niespodziany. Aż zatrzęsła się cała od niej i, szybko na zagon wracając, mówiła: