Każdy obiad hetmański był można powiedzieć poematem wielkiego stylu, w którym prolog, wszystkie akta aż do słodkiego epilogu splatały się w całość tak zajmującą, iż dopiero wstając od stołu, czuł biesiadnik jak nieznacznie nad miarę i siły się przeładował. Następstwo potraw, prawo kontrastów i prawo sympatji, środki obudzające, wypoczynki. wszystko to z umiejętną było obmyślane rachubą i nikt też panu Jolemu, sławy wielkiego mistrza nie zaprzeczał. W sosach celował.
Jeżeli okoliczności przedsejmikowe wymagały, ażeby stół zastosowany do barbarzyńskich podniebień, wrócił do tradycyjnych mocnych przypraw, kapust, kiełbas, bigosów, flaków i barszczu, pan Joli nie zmazał rąk nigdy zajmując się nim, i otrząsając pył z nóg wychodził ze sprofanowanej kuchni, oddając ją w zarząd niejakiemu Pampolińskiemu, który na to tylko był trzymany, aby dla szlachty gotował. Zwykła kuchnia hetmana, do której on wielką przywiązywał wagę, słynęła wykończeniem swem i delikatnością Sprowadzano niektóre niezbędne materjały z za granicy kurjerami, jeśli przedmiot mógł uledz zepsuciu.
Obiad trwał zwykle dwie a nawet więcej godzin, gdyż hetman pośpiechu nie cierpiał i lubił czuć a wiedzieć co je Niekiedy zachodził spór między nim a panem Jolim, który przychodził się tłómaczyć; zawiązywała się dyskussja kulinarna, i hetman z wielką pociechą swą, uznawał zawsze Jolego zwycięzcą. Cest un homme rare, powiadał o nim. Joli brał pięćdziesiąt dukatów miesięcznie, oprócz prezentów; ale takiego artysty dość drogo nie można było opłacić.
Po obiedzie, czarnej kawie, wypoczynku, ku wieczorowi, zawsze grywała muzyka pod dyrekcją Ciprianiego niekiedy hetman wirtuozował na flecie i wzbudzał entuzjazm nadzwyczajny. Miał też solistę skrzypka, a niekiedy jedna z pań należących do teatru mniejszą jaką aryjkę odśpiewała. W inne dni koncerta zastępował teatr, trwający do wieczerzy
Ta była lekka, ale złożona z potraw, które snu nie odbierając, przyjemnemi marzeniami kołysać mogły Przy lub po wieczerzy czytywano coś po francuzku, zawiązywały się rozprawy, dzienniki przynosiły wiadomości; towarzystwo zabawiało się do późna, a choćby hetman wcześniej zniknął, nie przeszkadzało to gościom kończyć dzień przyjemnie.
W ogóle swoboda panowała tu wielka, i przybyli mogli dzień spędzać jak im się podobało, mając się i czem i z kim zabawiać. Niektórzy z nich odwiedzali dworki, często marszałek dworu u siebie szlachtę przyjmował, młodzież ugaszczał Chevalier Georges, a przyjęcia szły naturalnie na koszt pański. Wydatki też były ogromne; hetman nieraz na nie utyskiwał, a zmniejszyć i na złamany szeląg nie było podobna, jak dowodził plenipotent pan Zygmunt Borawski, człek bardzo zacny, powszechnie lubiony, nieposzlakowanej uczciwości, przywiązany bałwochwalczo do hetmana. Na jego to głowie i barkach cała dóbr administracja, skomplikowane interesa pieniężne i prawne spoczywały. Borawski był człek co się zowie z głową; nie dość bowiem, że mu czasu na olbrzymią tę pracę starczyło, zarządzał jeszcze znacznemi dobrami własnemi, które przed kilku laty zakupił, a na nich miał gospodarstwo wzorowe. Ubolewał on nad stanem często bardzo trudnych interesów pryncypała swojego, lecz cóż miał począć? Nie był winien, nie mogąc szafunku grosza powstrzymać. Czasem przedstawiał hetmanowi, że czasy są ciężkie, że wydatki ogromne, że pieniędzy nie ma; hetman go ściskał, całował i odpowiadał: Borasiu! pożycz a zresztą masz głowę i sumienie, spuszczam się na ciebie, nic i o niczem wiedzieć nie chcę.
To rzekłszy, najczęściej wcale nie patrząc, podpisywał hetman i spał spokojny, a Borawski wzdychał, narzekał na niego, tył, majątki kupował i prorokował, że to się źle skończy. Nie było dla takiego człowieka jak hetman, rozmiłowanego w sztukach, delikatnego smaku, wyższych zdolności umysłu, nic przykrzejszego nad stykanie się ze sprawami pieniężnemi, z rachunkami, papierami urzędowemi i wszystkiem co realizmem grubym trąciło. Starał się to usuwać od siebie mając wyższe posłannictwo. Żył sztuką i duchem, a rodzaj ten życia wymaga, aby mu nie przeszkadzano nieustannem powszednich, ordynaryjnych przedmiotów narzucaniem. Sam to zwykł był mówić, iż nie był do nich stworzony. Unikał też wszystkiego, co mogło martwić i pogodę umysłu tak potrzebną miłośnikom rzeczy wyższych zakłócać. Gotów był największemi ofiary pokój okupić i być może bardzo, iż ze słabości tej, znając ją, korzystano; a choć się nie godzi posądzać czcigodnego Borawskiego, ten także przychodził czasem męczyć hetmana w ten sposób, iż dla odkupienia się od niego, dawał mu czego zażądał.
Znakomite wykształcenie, talenta, dobroć serca, słodycz charakteru, zjednały panu hetmanowi sławę nietylko w kraju, ale daleko po za nim, w najlepszem towarzystwie europejskiem. Wszędzie gdziekolwiek się pokazał, przyjmowano go z oznakami sympatji i szacunku. Muzycy przypisywali mu swe utwory, literaci przysyłali w safian czerwony oprawne dzieła, pod światły je sąd jego poddając; miał kilku we Włoszech agentów, którzy dlań na arcydzieła i rzadkości czyhali, pakami całemi mu je nasyłając
W galerji jego były Rafaele i Tycyany, jakich nie miał król Stanisław, a nad zbiór jego kamei i intaglij, bogatszego nie znano. Słowem, byłby to i sławny i najszczęśliwszy z ludzi, gdyby mu we wszystkiem ten nędzny pieniądz nie stawał na przeszkodzie do spełnienia najpiękniejszych pomysłów
Nie dziw też, że sam widok twarzy poczciwego Borawskiego, zwłaszcza jeśli obok niej ukazywały się z za kontusza wyglądające papiery, wprawiał hetmana w najgorszy humor, w rodzaj niecierpliwości, z której nie wychodził, dopóki popodpisywawszy co chciał, nie pozbył się natręta, posuwającego nudziarską regularność i drobnostkowość do ostatecznych granic. Słynął z tego Borawski, że u niego regestra były utrzymywane jak nigdzie, ale co potem, kiedy we wszystkich w końcu okazywał się deficyt. Hetman nigdy w nie nawet nie zaglądał.
W tym roku jednak pieniężne sprawy emilopolskie poszły były dosyć szczęśliwie, piętnaście tysięcy czerwonych złotych wpłynęło z odzyskanego spadku. Borawski chciał niemi oczyścić długi, na co jednak hetman nie dozwolił, słusznie reklamując je jako swą osobistą kieszonkową własność, którą chciał raz wedle fantazji swej rozporządzić.
Przypływ ten bardzo pożądany, ożywił nietylko zacnego pana, dając mu rzadki humor i pogodę umysłu, która dozwoliła napisać dwie komedje i jedne warjacje na flet z towarzyszeniem orkiestry, w czem mu nieco pomógł Cipriani, lecz cały dwór hetmański rozpromieniała. Każdy prawie z cudzoziemców dostał jakiś dar w pieniądzach lub kosztowności. Borawskiemu, aby nie dokuczał, dostało się pięćset dukatów tytułem gratyfikacji. Hetman w tym roku przedsięwziął kilka pięknych budowli i sprowadził architekta Włocha San Lukkę, z którego nadzwyczaj był zadowolony. O dobre pól mili od Emilopola, w stronie gdzie się park kończył, na gościńcu do Warszawy wiodącym, stało obrzydliwe stare karczmisko z wysokim dachem, odrapane, szare, o jednym kominie sterczącym nad niem, na które patrząc z wystawionego belwederu w końcu ogrodu hetman wzdychał zawsze, niesłychanie się martwiąc niem, chociaż mu piękny dochód przynosiło. Park wymagał niezbędnie w tem miejscu budowli okazałej i oryginalnej dla widoku. Hetman chciał tu mieć angielski kastel z wieżami, jakie w podróży swej po Szkocji oglądał. W tym roku z pomocą San Lukki, wedle rysunku samego hetmana, przedsięwzięto nakoniec wzniesienie austerji w kształcie kastelu.