Żyd, który karczmę utrzymywał, niezmiernie nad tem utyskiwał; musiano jednak piękną myśl pańską wykonać, w części mury dźwigać się zaczęły. Hetman był tak niecierpliwy oglądania effektu, jaki sprawi owa budowa widziana z parku, iż niemal codzień w towarzystwie San Lukki i Chevaliera Georgesa jeździł tam dla śledzenia postępu robót.
Do takich blizkich przejażdżek miał niziuchno zawieszony mały powozik odkryty, do którego zaprzęgano dwa wielkie konie w srebrem kutych chomątach. Siadało w nim osób dwie, reszta konno lub na wózkach towarzyszyła. Rzadko bowiem bez kilku najmniej osób mógł się dostojny pan obejść i wszędzie mniej więcej liczny dwór ciągnął za sobą.
Wiosennego dnia właśnie był po dobrym obiedzie, za który szczególną pochwałę odebrał Joli gdy się w nim obudziła chęć przejechania się do fabryki, jak pospolicie tam zwano. Karczma właściwie od niepamiętnych czasów nazywała się Zastójka; lecz razem z murami musiano jej dać imię nowe, które było przedmiotem długich rozpraw przez parę wieczorów. Różne wnoszono: Włoch utrzymał się przy wdzięcznie i pięknie brzmiącem Castel bianco Na nieszczęście w kraju barbarzyńskim zaraz to ludzie po swojemu grubijańsko przerobili na niewiedzieć już jaką Kościurbinkę. Niepodobna ich było odzwyczaić Castel bianco zwał się u ludu Kościurbinka. Hetman sam nieraz w przejażdżkach swych (bo był niezmiernie popularnym i do prostych wieśniaków mówił tak chętnie, że się jego otoczenie tej dobroci wydziwić nic mogło,) sam hetman zatrzymywał faetonik, pytał o nowe nazwisko i troskliwie wymawiania go uczył nieokrzesany lud upierał się albo przy Zastójce, albo przy Kościurbince. Z czasem spodziewano się jednak pomyślniejszych wytrwałości owoców, bo dworscy mieli surowe rozkazy, aby prawdziwe wymawianie imienia wpajali nieoświeconemu ludowi. Trafiało się nawet, że hajducy hetmana źle zrozumiawszy polecenie, naukę popierali boćkowskim instrumentem, z czego się nieraz śmiano na wieczorach.
Tego dnia hetman był w usposobieniu nader błogiem, twarz mu się uśmiechała wdzięcznie, obiad ozdobił ją świeżym rumieńcem, maleńki ruch miał posiłkować dygestji i uwolnić od mozolnych jej trudów przed wieczerzą. Na wieczerzę zapowiedziane były raki tuczone olbrzymie.
Wyjechał pan hetman parą swych karych koni, tym razem sam jeden, w towarzystwie tylko kamerdynera Francuza, niejakiego Saint-Alona, człowieka, który miał całe jego zaufanie, i kawalera Georgesa towarzyszącego konno Zaraz za miasteczkiem droga szeroka, wysadzana prowadziła do niezbyt oddalonego Castel-bianco Fabryka około nowej budowy prowadzona była w ten sposób, iż stara karczma w Zastójce do czasu była pozostawiona i Żyd mógł przejezdnych w obszernej szopie i parze izb mieścić, nimby mu zamek dokończono Zwykle powóz hetmana zatrzymywał się przed starą karczmą, pan wysiadał z niego i o lasce, którą dlań miał przygotowaną Saint-Alon, powoli szedł ku fabryce. Tu rozpatrywał się w robotach, czynił uwagi, naglił o pośpiech, obchodził mury do koła, zasznurowany wykupywał się dukatem mularzom i używszy świeżego powietrza, powracał.
Wieczór był tak piękny dnia tego, po porannym deszczyku brzozy tak sielankowo pachniały, iż hetman nie dojeżdżając do Zastójki, objawił życzenie odbycia kawałka drogi pieszo Saint-Alon podał laskę, kawaler Georges zsiadł z konia, i powoli tak hetman przodem, za nim młodzieniec i kamerdyner poszli ku karczmie W tej samej chwili z przeciwnej strony nadjechał młody człowiek na siwym koniu, tak pięknej postawy i lica, tak szykowny i zręczny, iż pan hetman stanął niezmiernie zdziwiony, zkąd takie zjawisko w okolicy mu znanej, a kraju barbarzyńskim, mogło się wśród gościńca znaleźć.
Po trokach u konika łatwo było poznać, iż młodzieniec przybywał ze stron dalszych; na koniu też, zresztą ładnym, znać było znużenie. Młodzieniec zsiadłszy z niego, ocierał go starannie, gładził i pieścił z dziwną czułością, co także ujęło za serce pana hetmana. Twarzyczka też wędrowca bujnemi otoczona włosami, jakie mało kto nosił naówczas, strój piękny choć skromny, a nadewszystko wyraz oblicza roztropny, energiczny, życia pełny i ognia, niezmiernie się podobały panu hetmanowi. Podobały się i zastanowiły tak dalece, iż oprzeć się nie mógł chęci dowiedzenia się, ktoby był ten nieznajomy a tak dystyngowany młodzieniec.
Saint-Alon chciał się zaraz pójść sam dowiedzieć, lecz hetman stosowniejszem znajdował wyprawić kawalera Georgesa ku niemu, zalecając mu wielką delikatność, gdyż z powierzchowności wnosił, iż podróżny nie był pospolitym człowiekiem, a nawet mógł być cudzoziemcem. U nas cześć dla obcych i gościnność dla nich była zawsze aż do przesady posuwanym obowiązkiem, za co zapewne ci sami cudzoziemcy u siebie w domu nieraz traktowali nas później lekceważeniem i pogardą. Kawaler Georges, wychowany częścią w Paryżu, częścią w kraju, chłopak miły, uprzejmy, grzeczny, najpiękniejszej maniery w świecie, a dość na jego pochwałę przypomnieć, że do pana hetmana podobny, zbliżył się niby od niechcenia do podróżnego, pozdrowił go i grzeczny ukłon w zamian otrzymał. Na nieszczęście nie dosyć dobrze mówił po polsku, do rozmowy więc w tym języku nie był zbyt skłonnym.
Cóż to za ładnego ma pan konia! rzekł obchodząc go Georges.
Ładnego! to nic, ale jak dobrego i poczciwego! harmonijnym miłym głosem odpowiedział młody podróżny.
Z daleka pan jedzie? podchwycił wychowaniec hetmana.
Ja? a, tak o! z daleka rumieniąc się i poprawiając coś około konia, odpowiedział podróżny, dosyć z daleka.
Tak sam jeden?
Chłopak mi zachorował w drodze i pozostał, co mnie w niemały wprawia ambaras rzekł podróżny spoglądając nieśmiało na pytającego.
Chevalier Georges spojrzał też ciekawie na niego i zdziwił się sam sobie, że twarzyczka nieznajomego dziwne na nim robiła ważenie Rzucił okiem badawczem i zdumiał się niezmiernie, postrzegłszy rękę, z której tylko co zrzucił rękawiczkę wędrowiec, nadzwyczaj białą i dziwnie kształtną. Nóżka też w buciku wyglądała cudownie.
Coś tak szlachetnego jest w tym chłopaku! rzekł sam do siebie Georges, taki wdzięk! Jakiż on ładny mój Boże! jaki ładny!
Z podbudzoną ciekawością i szczerze zajęty tem zjawiskiem, zwrócił się ku niemu Georges.
Jest to z mej strony niedyskrecją, rzekł, że badam tak natrętnie; lecz czy droga daleka? a jeśli służący jego chory i sam jeden masz ruszać dalej, czybyśmy mu pomocą być nie mogli?
Chłopiec zarumienił się mocno.
O! bardzo dziękuję! odpowiedział cicho i nieśmiało: jestem w istocie w położeniu niezwyczajnem i nadzwyczaj drażliwem lecz nieśmiałbym niczyjej pomocy prosić właśnie z powodu, że nawet istotnego mojego nazwiska wyjawić nie mogę.
Na te słowa dosłyszane nadsunął się sam hetman, mocno zaintrygowany i uradowany razem romansową przygodą, po raz pierwszy w dzikim tym kraju przytrafiającą mu się. Poetyczna jego wyobraźnia uderzona była i twarzą i postawą i ostatniemi słowy młodego chłopaka. Bał się, żeby mu nie uciekł, żeby Emilopola nie pominął!
Żywo więc zbliżył się pan hetman, uchylając nieco kapelusza przed stojącym ciągle przy koniu chłopcem.
Muszę się panu zaprezentować sam, odezwał się; jestem dziedzicem tego kawałeczka kraju, stoisz pan na mojej ziemi Słyszę, żeś zakłopotany, widzę z twarzy i postawy, że należysz do dystyngowanej rodziny kładnę na waćpana areszt nie puszczę go dalej, prosząc najusilniej, ażebyś przyjął u mnie gościnę, wypoczynek, a jeśli w czem mogę być mu użytecznym