Boś skarżył na mnie.
Wiaduch popatrzał nań.
Król na was skarżył przedemną, odparł obojętnie nie ja przed nim
Pan nie odpowiadał nic.
Czyńcie sobie co chcecie dodał Leksa wola wasza.
Neorża miał widać wielką ochotę inaczej się z kmieciem rozprawić lecz coś go wstrzymywało. Podniósł rękę do góry, pogroził.
Poznasz ty mnie! zawołał poznasz
I batem z całych sił skropiwszy konia, pobiegł dalej, a dwór i ludzie za nim się puścili.
Wiaduch nałożył czapkę na uszy, ręce powkładał w kieszenie, obejrzał się ku studni, a że na zrębie wiadro stało, poszedł się napić z niego, otarł usta i tak obojętny, jak przyszedł, do swojego pługa powrócił.
Ciarach myślał, że mu co powie.
Wiu hot! odezwał się na konie i orać począł
W chacie cicho było, ale w dni trzy urzędnik Neorży stóg siana z łąki Wiaducha w biały dzień zabrał do siebie. Na zapytanie odparł, że takie było przykazanie, że trzy miarki żyta miał zaraz przywieść Leksa i pół grzywny zapłacić.
Za co?
Włodarz powtórzył krótko, że takie było przykazanie.
Nazajutrz dwóch urzędników włodarskich wzięli gwałtem wóz i konie, niewiadomo dokąd i na jak długo. Ciarach, żeby mu chudoby nie zniszczono, siadł tam też i pojechał.
Zaczynało się prześladowanie.
Wiaduch cierpiał, lecz nie syknął, Garuśnica po całych dniach klęła.
Milczałabyś babo rzekł do niej nie pomoże to nic. Poczekamy mało, a jak się wilczysko nie nasyci rychło no to pociągniemy w świat. Ziemi jest dosyć Jam ci nie niewolnik, a człek z pradziadów swobodny
Garuśnicy starą chatę opuścić, było jak życie stracić płakała
Wóz z końmi spędzonemi ledwie powrócił, aż włodarz byczka z obory wziął. Takie było przykazanie. Na polu, w trzodzie owiec, psy jego szkodę zrządziły umyślną, kilka owiec było pokaleczonych. Gdy Wiaduch zagadywał go o to, odpowiadał mu: Przykazanie mam!
Czekaj nie koniec! będzie więcej.
Jeden z czeladzi włodarskiej przyszedł potem wieczór, niby z wielkiej przyjaźni podszepnąć, żeby Wiaduch z podarkiem do Neorży pojechał przebłagać, ukorzyć się i o przebaczenie prosić.
Kmieć nic na to nie odpowiedział, zmarszczył się i wkrótce go zbył w ostatku.
Idź, zkąd cię wysłali.
Baby rozpaczały, nie lepiej może było i Wiaduchowi ale on, im go co mocniej bolało, szczelniej usta zaciskał.
Wtem jednego dnia, gdy na południe do chaty przyszedł, słyszy wołanie w dziedzińcu i śmiech wesoły
Nim się do progu dostał ujrzał zbliżającego się do chaty króla, który parę psów z sobą wiodąc, konia zostawiwszy u wrót, wchodził już wołając.
Zdrów bywaj gospodarzu!
Wiaduch, jak panu należało, do nóg przypadł.
Wstawajże, stary odezwał się król bądź ze mną tak, jakeś był pierwszą razą. Na Zamku ja królem jestem, a tu jam prosty myśliwy
I siadł na ławie. Psy mu na kolanach głowy ogromne pokładły.
Wiaduch stał milczący.
Mówcie mi cóż tam u was? baby zdrowe? żyto wschodzi?
Kmieć się zupełnie opamiętał i ochłonął z pierwszego niepokoju.
Miłościwy królu rzekł, wyście dobrzy dla ludzi, ale co za wami chodzić, licha warto
Neorża mnie prześladuje za to, jakobym skarżył przed wami nań. Dalej nie strzymam!
Głos mu zadrżał.
Król oburzył się.
Niepoczciwy człek zawołał, mówcie co wam uczynił?
Wiaduch począł skargi rozwodzić, ale jak zawsze chłodno, z pomiarkowaniem, z szyderstwem.
Do sądu go pozwij rzekł król.
W sądzie siedzi albo brat, albo swat do sądu bez datku nie dostąpię nie stać mnie nań.
Królowi zapłonęła twarz.
Spokojny bądź odezwał się powstając z ławy, ja go zawezwę jutro na sąd przed się U mnie on nie wygra sprawy.
Wiaduch podbiegł do Kaźmirza ze złożonemi rękami.
Królu panie krzyknął, a nie czyńcież tego! Neorża mnie potem zje przez zemstę, a ja zawsze do was na skargę chodzić nie będę mógł Trudno. Wy macie całe królestwo, o którem musicie pamiętać, nie mnie jednego. Nie zawsze czas, nie zawsze wy tutaj Pojedziecie na Ruś na Węgry, Bóg wie dokąd w odwiedziny jakie do królów, na łowy. Was nie będzie, a Neorżę ja na karku zawsze będę miał.
Cóż ja ci uczynić mogę? zapytał smętnie król na pół przekonany.
Kmieć westchnął, myślał czas jakiś, niby nie śmiejąc powiedzieć, co mu się do ust cisnęło.
Mów! dodał król żywo
Nic wy dla mnie uczynić nie możecie z cicha odparł Wiaduch, a nietylko dla mnie, jak i dla nas wszystkich kmieci, ile nas jest. Panów ziemian jeden król nie upilnuje, ani strzyma Wy widzieć i wiedzieć nie możecie, co się z nami dzieje. Spytacie, powiedzą wam, że spełnili rozkaz, a nas będą dusili, jak duszą
E! dodał, ja z Neorżą moim powoli sobie radę dam.. jam nie wieczny, ani on
Posmutniał król.
Wierz mi gospodarzu rzekł, iżbym los wasz poprawić chciał, ale, masz ty słuszność król bezsilny przeciw nim
Ha! dodał szydersko, na to już chyba tę jedną macie radę. Krzesiwo u pasa, na polu się krzemień znajdzie, w lesie huba rośnie
Kmieć się uśmiechnął smutnie.
Tać! rzekł, nie jeden się tego sposobu chwycił, gdy innego nie było, ale to już chyba ostatni.
Zażądał król mleka.
Zasłali mu ręcznik czysty, przynieśli chleb świeży, na ławie siadł. Dwór miał rozkaz, aby na pana za wrotami czekał.
Gospodarstwo oboje pyszni tem, że pana przyjmowali, krzątali się, aby ugościć Garuśnica nawet psom mleka postawiła na misie u pieca
Król tymczasem rozpytywał starego o gospodarstwo, o życie, o zarobek, o ciężary
Ośmielający się coraz bardziej stary Leksa, tak w końcu poufale i swobodnie odpowiadał, jakby z prostym człowiekiem rozmawiał. Daleko mniej strasznym mu był król od Neorży.
Znowu tedy nazwisko to się nawinęło na usta kmieciowi.
A toś się powinien pocieszyć, mój stary rzekł król do niego, bo nie ciebie jednego odziera Neorża, próbował i mnie.
Miłościwy panie! a jakżeby się on ważył! zawołał kmieć.
Jak? tak jako na ciebie rozśmiał się Kaźmirz. Masz wiedzieć, że w Wieliczce przy soli konie moje żupnicy utrzymywać mają powinność Dobrze się tam szkapom dzieje Neorży się też zachciało swoich tam parę dać, aby mu je żywiono darmo Trukla i Lewko, gdy je przyprowadzono, nie śmieli odpędzić jadły więc moje obroki i spasły się
Wiaduch głową pokręcał.
Alem dobrze skarcił tego śmiałka dodał Kaźmirz, i zakazałem, aby mi się na oczy nie pokazywał
Ot, czego mu się zachciało! rozśmiał się gospodarz
Widzicie więc dokończył Kaźmirz, żem ja od was nie lepszy i mnie drą. A nie jeden Neorża, ale i drugich wielu
Trudno mi wszystko widzieć i być wszędzie
Tak się dalej przeciągnęła rozmowa, bo król o stan kmieci rozpytywał pilno. Gdy naostatek zabierał się do odjazdu, Wiaduch za połę sukni go ujął i całując ją szepnął.
Miłościwy panie dobrzy dla nas być chcecie, uczyńcież to dla mnie, a między Neorżę a mnie nie wkładajcie palca bo się mścić będzie. Ja sobie z nim poradzę.