W milczeniu słuchano, aż przerwał biskup Tarło.
Króla mi i pana mojego żal rzekł boć w nim wielki mąż był i monarcha wielki.
Bez wątpienia potwierdził Maciejowski. Nadszedł wiek, sędziwe lata, choroba uczyniły swoje. Nie tym jest, jakim był w początkach. Widzi jasno, poczynać nie ma siły; ratuje się więc w sumieniu swem, tem com wskazał wiarą w Opatrzność. A jabym ją, taką jaka ona jest, rychlej fatalizmem nazwać mógł. Dobre jest zdanie się na wolę Bożą, bo bez niej nic się nie dzieje, aliści i człowiekowi dana wola w pewnej mierze, której zażyć ma obowiązek.
Qiud sine viribus ira! szepnął Tarło wzdychając. Tem też nasza Polska wdzięczniejszą być wam powinna bracie Samuelu, żeście z panem hetmanem przy małżeństwie młodego króla obstali i przyszłość niem ocalili.
Utinam! westchnął Maciejowski. Uczyniono co było można, ale nie łudźmy się, powtarzam. Stanęliśmy do walki, jeden Bóg wie przy kim będzie zwycięztwo.
Przy dobrej sprawie zawołał p. Andrzej z Górki.
Tak, ale my, co walczymy za nią, garstką jesteśmy, a złych co przeciw stoją, ćmy i legiony rzekł gospodarz.
Jakże Włoszka przyjęła porażkę? odezwał się p. Seweryn Boner, żupnik, mężczyzna rozumnej twarzy, choć niepięknego oblicza kwadratowego i rysów dość pospolitych.
Złość swą musiała wywrzeć za kurtyną na karlicach i sługach, na tych co jej służyli a zawiedli lecz gdy raz uchwała stanęła mówił Maciejowski co począć miała? Uśmiechnęła się ironicznie, wyzywająco, jakby mówiła: nie otrąbiajcie zwycięztwa, pókiście go niepewni.
A cóż pocznie? spytał Tarło.
Mój Boże! mówił Maciejowski spytajcie raczej czego nie pocznie? azali włoskich sztuk nie znacie? Pewna rzecz, że tam w tym kraju i wszelkiego dobra i siła złego się nauczyć można. Krew u nich żywiej płynie a ludźmi miota.
Nie wiecież co tam może trucizna, sztylet i straszniejsza nad nie przewrotność? Wszystkiego tego zażyć przeciwko nam mogą, przeciw tej niewinnej ofierze.
Zamilkł urywając nagle.
Grzesznymbym był dodał gdybym bez dowodów, iż się to stać może, tak srodze obwiniał lecz patrzyłem, widziałem i wiem wiele. Dałby Bóg, byśmy pokonali tę potworę, która w herbie Sforziów dziecko pożera! Omen to jest!
Wzdrygnął się Tarło i rękę podniósł jedną do góry.
Młody król przecież żonę umiłować musi; godzi się na niego rachować, że jej przeciwko matce bronić będzie.
Wstał pan Boner potrząsając głową.
Przeciwko miłości dla żony, jest tu miłostek bez miary, coraz świeżych, a coraz poważniejszych, są dawne ulubienice a ona matka, Boże mi przebacz porównanie, jak ona Neronowa Agryppina nad umysłem syna potęgę ma wielką.
Tak jest potwierdził biskup Samuel Patrzaliśmy na wychowanie królewicza, które na to jedynie obrachowanem było, aby władzę wielką nad umysłem jego osięgnąć.
Domagali się głośno a mocno panowie wszyscy, aby młody pan wychowanie odebrał męzkie, rycerskie, bo choć chwilami pokój mamy, nigdy bezpiecznemi od sąsiadów nazwać się nie możemy. Wojna jest przeznaczeniem naszem, wojna rzemiosłem. Nie dała Bona uczynić syna wojownikiem, odebrała i w fraucymerze zawarła, pieszcząc go aby zmięknął od ojca go trzyma daleko, od ludzi oddziela, od świata zasłania podwiką czegóż się po nim spodziewać?
Wtem pan Seweryn Boner przerwał.
Tak ci ostatecznie źle może nie jest, jakby być mogło rzekł. Znam ja młodego króla od dziecinnych lat jego. Pan niepospolitych umysłu przymiotów, a i serca wielkiego, szlachetności wielkiej.
Co po tem, jeśli zniewieściał? spytał Tarło. Słabość w mężczyznie przywarą wielką sprężyny nie ma, półzegarze nie idzie cóż dopiero w panującym, który wolę winien mieć za tysiące?
No odezwał się pan Andrzej z Górki przyszłością się nie trapmy do zbytku, gotówem i ja ze starym królem zostać fatalistą! Bóg się ulituje nad nami. Tymczasem myśleć potrzeba jako tej młodej pani, która tu przybyć ma, zastęp utworzyć, obrońców zjednać, czuwanie zapewnić.
Ja rzekł po małem milczeniu Maciejowski najwięcej liczę na starego króla. Szczególną bowiem w nim zawsze upatrywałem miłość dla tej narzeczonej syna, a tak blizkiej powinowatej.
Krew ci to nasza, wnuczka Władysława czeskiego, i czy temu, czy jej młodości, czy myśli zawcześnie powziętej a długo piastowanej, winna Elżbieta, że ją już dziś Zygmunt jak własne dziecko miłuje.
Żadnej ze swych córek, nawet Izabelli, ulubionej Bony, nie kochał tak, a Dantyszek i Lutalski, co ją widzieli, twierdzą, że miłość ta jest całkiem usprawiedliwioną.
Śliczne ma być dziecię, skromne, miłe, obyczaju pięknego, wychowane w bojaźni bożej, serca przedziwnego, umysłu rozbudzającego się; a że wcześnie ją naszemu Augustowi przeznaczano, że listy nawet pisywali do siebie, więc w młodem sercu już jest uczucie dla przyszłego męża.
I ta to gołąbka niewinna zamruczał głową potrząsając Andrzej z Górki ma paść ofiarą sępów!
Znajdzie obrońców! w Bogu nadzieja dodał Maciejowski.
Czasu tej rozmowy, jak pospolicie u biskupa Samuela wieczorami, gdy widziano światło, ten i ów z przyjaciół jego wchodził. Znaleźli się Bojanowski rozumny, Lupa Podlodowski i kilku innych. Ale na nich nie zważając, bo wszyscy swoi byli, rozprawiano dalej, a nikt się z myślą swą nie ukrywał.
Wtem u drzwi szelest powstał i niektórzy głowy zwrócili ku nim, bo się ktoś śmiałym, posuwistym krokiem zbliżał ku rozmówcom a był człowiek, dla nieznajomych wielce oczy ściągający i niepospolitej powierzchowności.
Takiego się najmniej na pokojach biskupa Samuela spodziewać było można, bo tu wszyscy pańsko i bardzo ochędożnie wyglądali, a przybywający, choć mu na fantazyi nie zbywało, bardzo z prosta i zaniedbanie był odziany.
Strojów onego czasu dziwnych nie brakło, a co człek, można było niemal coraz inną modę widzieć na nim, ale po wchodzącym trudno było poznać, do jakiego należał narodu.
Buty miał długie jakie w Polsce pospolicie noszono, spodem suknię jak sajanik skrojoną, ale wytartą i wyblakłą, choć materya na niej była niegdyś kosztowna i piękna. Wierzchem zaś na niej, wyszarzanym aksamitem okryte miał futerko z popieliczych wiewiórek, jakieby ledwie staremu słudze na powszedni dzień przystało. W ręku zaś trzymał kołpaczek futrzany, tak dobrze stary jak odzież cała. Za paskiem na sajaniku zatknięta była para rękawic wyszywanych, zużyta u boku ani miecza ani szabli, tylko pod pachą laskę kutą niósł.
Niepozorny ten człek, średnich lat, przed czasem postarzały, głowę miał ogromną, nad którą czoło wypełzłe jak bania sterczało; twarz chuda, długa kończyła się spiczasto. Brzydki był, ale w oczach tyle rozumu miał, a w tej twarzy życia tyle, iż poszanowanie jakieś wzbudzał. A musiał się mieć za niepośledniego sam on, gdyż owi dostojni mężowie, owe bławaty, szaty i łańcuchy, między które poufale tak wchodził, bynajmniej go nie onieśmielały.
Ci co na drodze mu stali, ustępowali z ukłonem, zdala będący witali go z uprzejmością wielką, a ks. Samuel ręką wcześnie go pozdrawiając, życzliwie się uśmiechał.
Zbliżywszy się do stołu nowy gość, z tą śmiałością z jaką wszedł, dokoła się pokłonił i stanął.