Choć ja jeść nie chcę, to nie przeszkadza rzekł Iwo, abyście wy swej postnej wieczerzy podać sobie nie kazali będę miał tem większą zasługę gdy mi uczyni pokusę, którą zwyciężę
Jam już jadł i syt jestem rzekł Waligóra
Siadajże przy mnie, niech na ciebie patrzę, mów, niech cię słucham, tłumacz się, niech cię zrozumiem Policzno lata, ile ich upłynęło od czasu gdy cię ten giez ukąsił, bo ja tego inaczej nazwać nie mogę i tyś bez żadnego powodu ze światem zerwał i z rodziną
Waligóra uśmiechnął się ale tak boleśnie, patrząc na brata i takie mu się wyrwało westchnienie ciężkie z piersi, iż Biskup rękę mu na ramieniu położył, widząc że cierpi
Dobrześ, rzekł bracie, giez mnie ukąsił, giez a rana od tego gza do dziś boli. Ino choć ty jesteś duchowny i brat nie pytaj mnie jak się on zwał i kędy mi ranę zadał nie czas mówić nie czas!
Zerwałem z światem i z rodziną a! tak bom tam ja nie miał co robić
Bracie! bracie przerwał Biskup, jam tu właśnie przybył cię nawracać. Nie pytam co zabolało choćbym może, za pomocą i łaską Bożą ranę zagoił, lub ból zmniejszył gwałtu choremu zadawać taki lekarz jak ja nie może chory doń sam przyjść musi, aby leki były skuteczne. Tylko mi ciebie żal bracie mój, i tęskno mi po tobie, a ta rodzina którejeś się ty wyrzekł, opuścił ją, potrzebuje ciebie
Waligóra słysząc to wyprężył żylastą swą ogromną silną prawicę z pięścią ściśniętą i mruknął.
Ręki wam trzeba ha! już ona nie ta co dąbczaki z korzeniem rwała z ziemi nie ta!
I pięśćby się przydała może, odparł Biskup, więcej serce.
A i ono zamarło i zamarzło! westchnął Waligóra co wam już po niem i po mnie.
Słuchaj, miły mój! odezwał się Biskup. Chrystusowi słudzy, jakim ja jestem, gwałtu nikomu nie zadają; ich orężem słowo i miłość, innego nie mają. Więc słuchaj ty słów moich, które czasem Duch święty i ubożuchnym natchnąć może Dobrzeć jest w tej pustelni, spokojnie? nie widzisz złości ludzkich, nie potrzebujesz się borykać z niemi. Tobie błogo, ale rzecz mi z sumienia twego, czyś ty stworzony był na to, i ochrzczony dziecięciem społeczności Chrystusowej abyś sobie tylko służył, czy byś dzielił losy braci i ludu twojego?? Powiedz mi? Cóż to jest ten chrzest święty jeżeli nie zaciąg na wiekuiste żołnierstwo, które ucieczkę czyni sromotną?
Król nasz Bolesław tchórzom co mu zbiegali z wojny, słał kądziele i skórki zajęcze! cóż Chrystus pośle wam którzyście z jego szeregów wystąpili?
Przecież się ja Chrystusa Pana nie zaparłem! odparł żywo Mszczuj, przecież modlę się i księdza trzymam, spowiedź odprawiam, postów nie łamię
Albo myślisz że na tem dosyć! rzekł Biskup łagodnie. Hetmana się nie zapierasz ani chorągwi, cóż gdy cię w boju niema, a poszedłeś bezpieczny pod krzak i szukasz pod nim schronienia
Waligóra się zżymnął
Ja z tobą na słowa walczyć nie potrafię, odparł pobijesz mnie niemi lecz, bracie, posłuchaj i ty mnie! posłuchaj przez miłosierdzie nie potępiaj!
Siądź przy mnie szepnął Biskup, słuchać cię będę owszem, bylebyś ty potem mnie dał ucho. Mów siadaj.
Nie każ mi siedzieć odezwał się Waligóra krew mi nie da na miejscu pozostać, ruszać się muszę
Tchnął mocno i widząc że ogień na kominie przygasa, poszedł nań parę szczap przyrzucić. Biskup siedział milczący, on czoło tarł i włosy rozrzucał, oczy mu się paliły
Mówisz żem ja zbieg wojenny, rzekł a! gdyby życie dając można zwycięstwo zdobyć nie wahałbym się. Nie o życie mi idzie, ino bym się nie zbrukał i nie zabłocił na duszy, abym patrząc na to co się dzieje nie rzekł nareście obłąkany iż tak się dziać powinno
A cóż tak złego dzieje się lub stało? przerwał Biskup składając ręce. Bogu najwyższemu dzięki, błogosławieństwo nad krajem, wiara się mnoży, kościoły budują, lud z pogaństwa obmywa światło przychodzi!
Patrzając tylko w niebo zawołał Mszczuj, pewno więcej nie widać, a na ziemi? co?
Zamilkł chwileczkę
Nasza ziemia na kawałki się popadała, o kawałki biją się bracia, mało tego kto nam panuje? Ty powiesz chrześciańscy panowie pewnie, tylko nie naszej już krwi, języka, obyczaju
Biskup drgnął.
Co mówisz? zapytał.
Wszakżem ci ja na dwór i na osobę Laskonogiego patrzał, na ślązkie książęta, na innych, na ich dwory, na ich czeladź na ich zabawy i rządy Wszystko to Niemcy, a Niemców u nas liczba rośnie, rośnie i my w domu sługami ich Wasze klasztory niemieckie, wasze kościoły co mają z Niemiec wzięły, zbroi niema lepszej jak z za granic, miecza dobrego tylko od nich Sukno wam tkają Niemcy, klejnoty kują, dobrze że chleba nie pieką. Miałem się ja na to patrzeć z założonemi rękami a dziękować że mi serce wyjadali!
Biskup popatrzał nań łagodnie
To ci żółć zburzyło? spytał, więc pociesz się bracie boś nie dobrze widział i zawczasu zrozpaczył. I ja na to patrzę ale okiem wesołem, nie lękając się Cóż szkodzi że oni nam służą? Posiedziawszy z nami Niemiec się przerodzi a co przyniósł z sobą, zostanie Wiedzieć musisz co mi Bóg dał za świętych ludzi uczynić ze dwu naszych bratanków z Jacka i Cesława? Ci przecie w Rzymie Niemcami nie zostali klasztory też nie wszystkie niemieckie a i te co są aby żyć, muszą się stać naszemi
A książęta? książęta! przerwał Mszczuj alboż to nie wiesz co z ich dworu płynie jak ze źródła i że gdy oni czarni, wszyscy dla nich mazać się muszą? Pokażże ty mi dwór a pana coby do Niemców nie lgnął, coby się obchodził bez nich.
Ślązko sąsiednie zalali już niemiaszki, siedlą się w niem, miasta budują, prawo swoje przywożą aby naszego nie słuchali, krzyżem się zasłaniają aby się im nic nie stało
Bracie miły, westchnął Biskup rozżalon jesteś, a w Bożą opiekę nie wierzysz Bóg i takich narzędzi używa do nawracania.
Jam spokojny, nas tu więcej jest, co mi przybysze szkodzą, gdy je życie nasze obejmie i przerobić musi?
Niemca! Niemca aby nasze siły ze skóry jego wywlokły i nową mu dały? zawołał Mszczuj. Zaprawdę widziałem dużo naszych co się poniemczyli, ani jednego Niemca coby się znaszył Gdyby się i mowy nauczył i strój wdział, i przygłaskać dał, siedzi w nim zawsze coś co mi śmierdzi.
A wszyscy chrześcianie braćmi są rzekł Biskup o tem zapomniałeś.
Nie, ino chcę aby brat każdy u siebie siedział a do zagrody mi się nie wpierał rzekł Mszczuj. Im się chce naszej ziemi! Nie mogli jej zawojować orężem, chcą ją posiąść bez krwi rozlewu przebierając się za czeladź i służąc nam Ano bieda temu żupanowi co na gród puszcza przekupniów nie znając ich Nocą mu wrota nieprzyjacielowi otworzą Ja ich ani panami, ani sługami nie chcę mieć, a braćmi za drzwiami
Widząc że Biskup milczy głowę spuściwszy, ciągnął dalej.
Nie mogli nas pożyć inaczej, mądry naród na sztukę się wziął.
Królom i książętom poczęli żony stręczyć, bodaj z klasztorów.