Aleć wy, bracie macie Leszka! rzekł Mszczuj, a ten silniejszy jest od Światopełka Pomorskiego?
Dopóki do jednego zdrajcy, nie przyłączą się inni odparł Biskup. Uchowaj Boże upadku pana naszego, runiemy i my rodem całym, i pójdzie ta ziemia znowu na łup zniemczałym Ślązakom, albo Plwaczowi nielepszemu, lub okrutnemu Konradowi Mazowieckiemu, który zakon braci szpitalnej niemieckiego domu co się narodził w Jerozolimie, już ściąga w pomoc i Chełmno im już dał
Mszczuj słuchając za głowę się pochwycił.
Jako! krzyknął z gwałtownością wielką, jeszcze jeden zakon niemiecki u nas? I już mu ziemię wydzielają!
Zaprawdę tak jest odparł Biskup, a nie jedno to niebezpieczeństwo zagraża! Myśl więc Mszczuj że i tyś mi potrzebny, że ja się bez twej dłoni, serca i głowy a sumienia obejść nie mogę że czas jest abyś wylazł ze swej skorupy
Gdy to mówił Biskup pierwsze koguty zapiały.
Czas do spoczynku rzekł, jutro po mszy świętej, więcej i szerzej pomówiemy
III
Zaprowadziwszy Biskupa do izby gościnnej, w której pacholę czekało dla usługi, widząc że Iwo zaledwie tu wszedłszy na kolana się rzucił i z wielką rzewnością i przejęciem na głos modlić się począł, wyszedł stary Mszczuj samym go zostawując.
O te czasy zwykle na Białej Górze u niego spało wszystko i on sam już odpoczywał, teraz gość którego tu od lat wielu nie widziano trzymał dwór cały na nogach i w niepokoju jakimś.
Na wracającego od izby gościnnej Waligórę czekali domownicy wszyscy, by na zawołanie ich miał. Lecz stary szedł tak jak upojony tem co słyszał, co mówił sam. Szumiało mu w głowie, dzwoniło w uszach, odurzony, oślepły wlókł się nie wiedząc dobrze dokąd idzie
Światło które z jego komory sypialnej otwartych drzwi od ogniska pobłyskiwało, dopiero go rozbudziło.
Podniósł głowę i postrzegł za progiem stojące córki swe, które się jeszcze nie były pokładły, może dla wielkiej ciekawości tego przybysza w którym się powinowatego domyślały, dobrze nie wiedząc kto był. To samo że ojciec, który nigdy nie przyjmował nikogo, wpuścić go dozwolił i tak długo z nim trwał na rozmowie, świadczyło że mąż był w rodzie swym mocen i wielki.
Słyszały o świątobliwym Biskupie Iwonie dziewczęta, a choć ze świata mało tu dochodziło, tem go były ciekawsze. Jak sam Mszczuj poza granice ziemi swej nie występował od lat wielu, tak i córki trzymał przy sobie zamknięte. Syna nie miał, owdowiał dawno, były one jedną jego pociechą, ale i troską największą
Spojrzawszy w izbę swą, zobaczył je obie na progu stojące, w bieli, z wianuszkami na głowach, pół uśmiechnięte, pół nastraszone, a że od ogniska światło padało na nie silne, jakoś mu w niem te dwie promienne dziewicze postacie, jak dwa widma wydały się straszne i drgnął.
Dwie córki Mszczujowe bliźniaczkami były, tak do siebie podobnemi że je nawet we dnie, ojciec własny z trudnością mógł odróżnić. To bliźnięce-podobieństwo nietylko twarze białe, oczy niebieskie, kosy złote, wzrost, ruchy, głosy jednemi czyniło, ale dawało im niby jedną rozpołowioną duszę
Choćby były zdala od siebie, i nie wiedząc o sobie, dziewczęta myślały jedno, robiły jedno, pragnęły tego samego, smuciły się i śmiały razem Obejść się też bez siebie nie mogły i nie umiały, a gdy przypadkiem na dłużej rozdzielić się musiały, tęskniły do szaleństwa za sobą. Zachorowała jedna z nich, musiała słabować druga. Nie potrzebowały mówić aby się zrozumieć, myślały toż samo. Razem się budziły ze snu, usypiały w jednej chwili Nie sprzeciwiła się nigdy jedna drugiej.
Mszczuj kochał je równo, a naprawdę miłość dla nich była jakby miłością istoty jednej, podwojonej
Obie miały lat osiemnaście i zwały się imieniem jednem Halki, z tem tylko że ta co niby starszą była Halki imię nosiła, a druga Hali.
Mszczuj wołał na nie jakby na jedną szły razem na jego wołanie Odziewały się też tak, że ich odróżnić było niepodobna, a suknie tylko cieńszą tkaniną różniły się od tych jakie nosiły wiejskie dziewczęta, bo Mszczuj z nienawiści ku Niemcom, nic nie dopuszczał do domu coby obcym było wyrobem. Najprzedniejsza rzecz gdy nie swoja była, gdy się nie zrodziła na swej ziemi, w swoim domu, nie miała u niego łaski. Orężem nawet starym musieli się posługiwać jego ludzie, bo z Niemiec i z za granic przywożonego nie cierpiał, łamać kazał i wyrzucał Wszelakiego też rzemieślnika miał w swoich osadach około Białej Góry i nosiły one nazwiska od rzemiosł, któremi się ludzie w nich zajmowali.
Żaden przekupień, których naówczas już i z Niemiec i ze Włoch włóczyło się mnóstwo po kraju, na ziemię jego stąpić się nie ważył. Wprawdzie wymykali się ludziska na sąsiednie targi pokryjomu czasem, aby sobie coś zagranicznego kupić, lecz musieli się z tem kryć, gdyż Mszczuj surowo za to karał
Jednemu księdzu do mszy świętej wolno było kazać wina przywieść z Krakowa, ale uparty Mszczuj zasłyszawszy że w Czechach dla wina do świętej ofiary, Kneziowie winnice zaprowadzili, u siebie też od Benedyktynów z Tyńca latorośle przywiózłszy, kazał sadzić wino, które, choć marzło i nie dojrzewało, wyrzec się go nie chciał.
Tak było ze wszystkiem u niego
Zobaczywszy dwie swe Halki na progu, Mszczuj stanął i długo patrzał na nie.
Czegóż wy tu stoicie jeszcze! zapytał głos swój łagodząc dla dzieci wszak to pierwsze kury piały?
Halki spojrzały na się, oczyma się porozumiewając i nie dały odpowiedzi.
Spać idźcie dodał Waligóra a wstawajcie mi do dnia, aby gościowi, bratu memu, Biskupowi Iwonowi dopilnować polewki. Pobłogosławi was mąż święty, gdy mu się pokłonicie. Chcę byście i na mszy jego były, o czem księdzu Żegocie dać znać
To mówiąc zamyślił się Mszczuj i poprawił.
Niechno Żegota, jeźli nie śpi przyjdzie do mnie
Na pożegnanie obie Halki pocałował w główki, i znikły mu biegnąc jak spłoszone ptaszki. Choć późna była godzina księdza Żegoty niedaleko pono szukać musiało być potrzeba, bo ledwie dziewczęta odeszły, mały człeczek, chuderlawy z krótko na głowie postrzyżonym włosem, w ciemnej nie zbyt długiej sukni, szerokim pasem podpasanej w progu się pokazał.
Blady był, przestraszony widocznie, a ręce miał rozpaczliwie załamane gdy wchodził.
Spojrzawszy nań Mszczuj, nie zrozumiał co mu było.
A co, ojcze Żegoto rzekł, doczekaliśmy się Biskupa na Białej Górze
A! miłościwy panie! odparł ksiądz, czegom się bał tegom się nie ubał Słyszałem o ks. Iwonie! wiem! srogi jest! Wszyscy teraz Biskupi wzięli na się aby z nas mnichów porobić! Zabraniają żon nie godzi się nam już rodziny mieć. Wiem, wiem mówił prędko i niespokojnie, powiadają że to rozkaz z Rzymu, że pod klątwą żony powypędzać kazano Gdzie to kto słyszał? U nas tego nie było nigdy!
Przysłał, słyszę, Papież rzymskich Legatów i przeprowadzili wszędzie co kazał. W Pradze tylko w Czechach księża się oparli że mało w kościele do krwi rozlewu nie przyszło, a u nas, o u nas już
Spuścił głowę
No, widzisz odparł łagodnie Mszczuj jam ci to dawno prorokował że ci się z twoją rozdzielić trzeba Co teraz poczniesz