Józef Kraszewski - Tomko Prawdzic стр 5.

Шрифт
Фон

Ale Tomcio był na drodze, którą dalej już sam mógł się jako tako kierować.

Oddano go tedy do szkół Jezuickich; tam bystrém swém pojęciem, niebardzo wszakże podobał się nowym swoim nauczycielom. Nadto szybko przejmował się przedmiotem nauki, i przechodząc zakreślone jej granice, sięgał po za stojące w koło mury, co ją przegradzały. Nauczyciele na jego pytania zuchwałe dziwnie potrząsali głową.

Po tem zaczęto go wybadywać, czyby niemiał ochoty wstąpić do zakonu?

Tomko odparł naiwnie, że nieczuje w sobie powołania. Starano się je wzbudzić, na próżno. Z filozofij odesłano go ojcu zapewniając że już bardzo dosyć umie na prostego ślachcica i przyszłego hreczkosieja. A Tomko utrzymywał cum debita reverentia, ruszając z lekka ramionami, że nic a nic z gruntu niepoznał a ledwie począł z rudymentami cokolwiek się oswajać.

Ojciec na to dictum odwrócił się poważnie i spytał go:

 A co waści w głowie? czy to chcesz wyjść na uczonego żeby łokciami świecić? czy na księdza?

 Nie ojcze Dobrodzieju, ale chciałbym coś umieć.

 Toć ojcowie Jezuici najlepiej wiedzą ile tobie umieć potrzeba, dość ci na ślachcica, tego co masz; bodaj czy nie więcej tam liznąłeś odemnie, com tylko z łaciną się trochę poborukał i rachunku skosztował, a Gradus ad Parnassum znam tylko z widzenia. Pocóż waści więcej, księdzem taki nie będziesz, bo mówią powołania nie czujesz.

 Nie czuję ojcze dobrodzieju!

 Więc po cóż ta nauka? Żebyś potém poczciwą gospodarką i ślacheckiem życiem gardził, mędrkował i świdrował myślą

Tomko zamilkł i spuścił głowę.

 Z wielkiej nauki mówił dalej ojciec, muchy się w nosie lęgną, to raz; powtóre, głowa się do góry zadziera, co także licha warte; tysiące złych myśli do głowy nalatuje i ze szczęścia, z życia bożego kwita. Nauka spokoju nie da, szczęścia nie da; a dziurawe łokcie i obałamuconą głowę nieochybnie.

 Mój ojcze, wybąknął ośmielając się Tomko, wychowany w staroświeckiem uszanowaniu dla rodziców natchnionem też prawdziwem do nich przywiązaniem; ojcze mój drogi, nie gniewaj się na mnie.

 A za cóż bym się miał gniewać?

 Za to co powiem może zbyt śmiało.

 To waść lepiej niemów

Syn zamilkł poszłusznie, ukłonił się i chciał odejść; pan Bartłomiej pogładził wąsa, ruszył ramionami, obejrzał się na żonę, która napróżno dawała mu znaki, aby Tomkowi owszem odwagi do szczerości poddał.

 No i cóż tam? spytał ojciec

 Wola ojca Dobrodzieja swięta, nic nie powiem

 Grzeszny jestem; ciekawość mnie bierze, co to tam tak głupiego miałeś powiedzieć No mów smiało, nie będę się gniewał. Już to widzę ta pora przychodzi że jajca kury uczyć i przewodniczyć im poczną Słucham waści.

Trzeba wiedzieć że poczciwy pan Bartłomiej jako żyw nigdy się w sercu na dziécię nie gniewał i wedle tradycji, gdy sądził że należało okazać oburzenie, nauczyć mores, wystąpił z powagą swoją i objawiał gniew niezgorzej udany jak na domorosłego aktora, aby dziecię z karbów nie wychodziło.

Tomko przy swoim rozumku, naiwny był i prostoduszny na podziw, czasem się to jedno z drugiem godzi i jedno z drugiem chodzi całe życie.

 Ojcze dobrodzieju, rzekł, to co mam mówić, przeciągnie się, chcę wyspowiadać się szczérze i do głębi serca.

 No to mów że waść, mów!

 Proszę więc o cierpliwość.

 Kto ma dzieci, musiał się jej nauczyć, odrzekł pretensjonalnie pan Bartłomiej zawijając poły od kapoty i siadając na sepeciku obok żony. Potem założył nogę na nogę, łokieć oparł o stolik, łysą głowę wziął w dłoń namulaną i siwe oczy wlepił w syna, któren mnąc w ręku surducinę stał przy progu pokornie, ze spuszczonemi oczyma.

Pani matka nieodwróciła oczów od jedynaka, pasąc je swym ulubieńcem; a w wejrzeniu poczciwej niewiasty tyle było głębokiego rozumu! Rozum bowiem i miłość patrzą jednakowo i choć częstokroć działają całkiem przeciwnie i jedno na przekor drugiemu, któż nieprzyzna, że wejrzenie wszelkiej miłości pełne jest najwyższego rozumu?

III

 Kochany ojcze, kochana matko, rzekł po chwili Tomko dawno mi to na sercu cięży, żem sobie uczynił postanowienie bez zezwolenia, bez wiadomości nawet waszej; a jednak postanowienie niezłomne.

 Wszystko na świecie jest złomne, odparł surowo pan Bartłomiej ale o jakimże to postanowieniu jest mowa? Gołowąs miałby sam sobą kierować?

Tomko westchnął.

 Opowiem jak do tego przyszło, rzekł. Byłem jeszcze dzieckiem, kiedym na naszym herbowym klejnocie zobaczył lwa nad mur wspiętego i coś trzymającego w łapach.

Spytałem starego Szymona coby to było? odpowiedział mi słyszałem że to prawda. Cóż to prawda Szymonie? dobadywałem się z kolei. A ot, rzekł wskazując mi na stole słomianą podstawkę pod butelki, ot prawda. Ale, dodał, słyszałem, że prawda którą ten lew trzyma w łapach, ma być żelazna. Do czegóż, się zda prawda żelazna? pytałem go znowu. Pan Bóg to jeden raczy wiedzieć rzekł Szymon rozstawiając misy na stole. A dla czegóż ta prawda okrągła? mówiłem znowu. Dla tego paniczu, że nie kwadratowa! odparł, a ta żelazna prawda herbowa, ćwiekiem mi w głowie utkwiła odtąd.

 Ale cóż może mieć za związek waścina dykteryjka, spytał ojciec, z waścinem postanowieniem?

 Natychmiast się to wyjaśni; smutnie pospieszył syn z odpowiedzią.

 Dotąd nic nie rozumiem, waść musiałeś podwarjować!

Tomko niżej spuścił głowę i mruczał dalej.

 Odtąd myślałem tylko sam nie wiem dla czego, o prawdzie, wszystkich się pytałem, co to prawda? a od nikogo o tem dostatecznie dowiedzieć się nie mogłem. Różnie różni tłumaczyli, odpowiadali, a ze wszystkiego widać, że to jest jeszcze głęboką tajemnicą. Nikt dotąd niewie dobrze co to jest prawda?

 Jakto niewie? oburzył się ojciec. Szymon to waść bardzo dobrze wytłumaczył, czegóż u diaska chcesz jeszcze?

 Ale to ojcze dobrodzieju, ja już podrósłszy od żelaznej i słomianej do duchownej prawdy przyszedłem i o nią się chciałbym dopytać. Ale i ta dla mnie żelazna.

 I prawisz o nich jak o żelaznym wilku, gderał ojciec miotając się, czyś się waść blekotu objadł? czy sfiksował?

 Postanowiłem życie moje poświęcić poszukiwaniu prawdy.

 Dalipan oszalał, oszalał! Nauka przewróciła mu głowę! Co mi prawi o prawdzie! Alboż to niewiesz trutniu jakiś, że prawdą jest wszystko co prawda

Tu stary zaciął się i splunął.

 Że prawdą jest wszystko co prawdziwe, co nie fałsz, co

 Co nas uczy wiara, co nam mówi serce! dodała matka ratując Jegomości który się jak wróbel w siatce targał.

 O tóż to! tak miałem mówić, podchwycił Bartłomiej swięta i śliczna odpowiedź! Otóż masz z ust matki rezolucją finalną.

Tomko z uszanowaniem pocałował matkę w kolano ale milczał.

 Jeszcze ci nie dosyć?

Milczał uparcie.

 Postanowiłem, odezwał się po chwili, życie poświęcić poszukiwaniu prawdy.

 Ale pocóż szukać znalezionego?

 Nie wszyscy, kochany ojcze, mają szczęście w swiętą taką prawdę wierzyć, rzekł Tomko. Każdy ma swoją wiarę, swoją prawdę, a cudzą fałszem zowie. Po szerokim świecie tysiące mniemanych prawd chodzi; mnie się zaś widzi, że powinna by być jedna tylko wielka prawda, jak jedno jest słońce co nam przyświeca i Bóg co nas stworzył.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора