Rodzice spojrzeli po sobie, a ojcu nagle przyszedł na pamięć ów sen dziwaczny, który urodzenie Tomka poprzedził. Pobladł stary, ruszył ramiony i nic nie rzekł.
Pytałżeś się kogo o te twoje mary? wybąknął po chwili.
Wszystkich.
Cóż ci odpowiadano?
Każdy co innego.
Musi to być coś na kształt tego, że prawda z każdej strony inaczej się wydaje. Ale po co waści ten klin sobie bić w głowę kie licho ci go naniosło? Co tobie do tej prawdy? Prawda prawdą a ty Prawdzicem, ślachcicem, hreczkosiejem, katolikiem i kwita.
Spać nie mogę, jeść nie mogę.
Toby ci głowę ogolić kochanku! No ale cóż ci przecie świta, co myślisz sobie z tą swoją djablą prawdą?
Pójdę w swiat po nią.
Rodzice się porwali; ojcu znak zapytania we śnie widziany stał przed oczyma. Marzenie więc było wieszcze, chłopiec w kolebce przeznaczony na dziwne losy! Dwie łzy śrebrzyste puściły się ukradkiem z oczów panu Bartłomiejowi, a matka? Matka darmo płakała i łkanie tłumiła.
Stary ojciec nie pojmował syna, ale w sercu tłumaczył sobie to niesłychane przedsięwzięcie, jakaś wolą wyższą, której dla niego sen był znakiem. Matka, co już była o śnie tym zapomniała, rozpłynęła się we łzy jak po straconem dziecięciu.
Tomaszu spojrzyj na łzy matki, te cię wstrzymać powinny, sucho zawarł pan Bartłomiej.
Tomko ukląkł przed nią i całując ją w ręce szepnął:
Ja powrócę, matuniu! nie sprzeciwiaj się, nie wstrzymuj mnie, iść muszę.
Ale po cóż? dla czego?
Za prawdą!
Nie mówiłam że ci, że najbezpieczniej jest szukać jej w wierze i w sercu?
A! matko kochana! matko droga! odparł syn cicho wiarę zachwiano we mnie, serce mówi do mnie niewyraźnie, mówi znakami których sobie wytłumaczyć nie umiem. Puść mnie, puść ja wrócę do was, powrócę!
Starzyśmy oboje, przerwał pan Bartłomiej czas by było synowi nas wyręczyć, spodziéwaliśmy się tego. Praca mi już cięży gospodarstwo nie idzie w ład.
Tomko stał nieugięty, milczący.
Próbowano jeszcze utrzymać go wszelkiemi sposoby, prosząc i płacząc, perswadując lecz wszystko napróżno. Nareście rodzice powiedzieli sobie. Nie zabawi on tam długo powróci do zacisza, niech gdzie chce idzie z Bogiem.
A zatem zajęli się smutną wyprawą.
Gdy po staremu ślachcic z domu rodzicielskiego wyjeżdżał w świat szukać szczęścia, by znaleść najczęściej guza lub plamę czasem oboje, niestety! wyprawiano go wierzchem z kilka talarami bitemi i skórą bitą także na pamiątkę. Szczupły zapas pieniężny groźbą niedostatku podsycał umysł i zmuszał do dobywania losu szturmem; bita skóra była jakby przypomnieniem, że na drodze do wzniesienia się lękać się nie trzeba cierpienia. Potém błogosławiono, płakano i młodzieniec pełen nadziei w swiat ruszał z Bogiem!
Nie tak już wyszedł nasz Tomko, bo i czas był minął gdy szlachta w ten sposób symbolicznie żegnana z domów ruszała szukać losu.
Dokoła zmieniało się wszystko ludzkie, twory tylko boże zostały jak były od wieków. Obyczaje, myśli, dążenia, środki, wszystko przedzierżgnęło się nagle, inną przybrało twarz, inne suknie; wiek jeden konał, drugi się rodził wesół, śmiały i pewien siebie.
A my nagle ze średniowiecznych obyczajów i bytu, skoczyliśmy bez przejścia prawie, bez widocznej przyczyny w nowe życie, prostem tylko naśladowaniem namiętnem.
Zegar wieków uderzał pierwsze godziny XIX. stulecia.
Tomko o kiju, ze łzami w oczach wychodził z domu; ojciec i matka stali w progu i płakali patrząc. Szedł jak żebrak, jak ubogi szukać czego? czego oni nierozumieli, czego podobno nikt jeszcze nie znalazł.
Idźmy i my za nim.
IV
A gdy wyszedł Tomko na szeroki świat, pojaśniało mu rychło w oczach, poweselało na sercu; uczuł się sam i swobodny. Przed nim otworem stał cały boży świat, niezmierzony, rozmaity, różnobarwny. Pamięć rodziców i rodzicielskiego domu znikła prędko przed namiętnem pragnieniem wiedzy, przed ciekawością młodzieńczą, która w nim gorączką wrzała.
Stanął by się obejrzeć.
A wgłowie myśl mu błysnęła:
Dla czegożbym nie szukał naprzód prawdy w tworach bożych? czyliż usta ludzkie powiedzą kiedy więcej nad nie, lepiej nad nie o tajemnicach stworzenia i myśli przedwiecznej? Czyliż żywy twór nie więcej swiadczy od czczego słowa?
Rzucił kij i usiadł na kamieniu; a była to chwila blisko południa i lato właśnie skwarne.
I Słońce sypało złotemi promieniami do koła, rozlewając ciepło żywotne; świat cały w barwach jasnych i wesołych, lsnił oczy młodzieńca.
Prawdą jest światło! prawdą jest życie, prawdą ciepło, prawdą wszystko co widzę! wykrzyknął Tomko w zapale uniesienia.
A czemże będzie ciemność, smierć, chłód i to czego w tej chwili nie widzisz? spytał nagle maleńki człowieczek, który z pod stóp Tomka jakby z ziemi wyrósł.
Nie zląkł się nasz bohater niespodziewanego zjawiska, spojrzał na nie ciekawie, zamyślił się i zamilkł.
Człowieczek ów, który zdał się z ziemi wychodzić ubrany był nową fozą a bardzo wykwintnie. Ogromna fryzura spadała mu upudrowana na barki, stosowany kapelusz miał pod pachą, szpadkę u boku z porcellanową rękojeścią (wyglądającą w istocie jak widelec) axamitną suknię mordore szytą blaszkami i jedwabiem, kamizelę atłasową w złote kwiatki, jedwabne na nogach pańczochy i książkę wyglądającą z kieszeni.
Powitali się podróżni i potrzeba było wzajemnie zarekomendować :
Jestem German Baron von Teufel, odezwał się przybyły; od dawna także szukam prawdy i znaleźć jej niemogę. Pójdziemy razem młodzieńcze pełen nadziei i będziemy uczyć się wzajemnie, mnie może brak już śiły, tobie doświadczenia, podeprzemy jeden drugiego. Nie tracąc czasu: powiadasz że ciepło, ruch i życie jest prawdą? Mijam to że ciepło, ruch i pewne życie znajdziesz w gnijącym trupie; ale czemże będzie wszystko przeciwne?
Fałszem odparł Tomko naiwnie
Dla czegożby fałsz miał exystować obok prawdy i na równych z nią bytu prawach? Hm? powiedz mi, po co jest fałsz?
Fałsz jest brakiem prawdy, znów splątany rzekł Tomko.
Dla czegożby prawda miała być tak dziwnie mierzona i dzielona po odrobince; dla czegożby jej niedostatek miał walczyć z nią samą jak to widziemy codzień?
Idźmy i patrzmy a nie wyrokujmy
Młody chłopiec spuścił głowę, zamilkł. Baron German uśmiechnął się nieznacznie w cichości spoglądali, a Tomko często się zastanawiał i głęboko zamyślał.
Przeszedłszy kawał drogi, siedli odpocząć nad brzegiem rzeki, i mimowolnie zwróciły się ich oczy na otaczające skał massy. Podnosiły się one połamane, siwe, omszone, w dziwnych kształtach, dając znać o sobie że ich wieki pożyć, i śkruszyć nie mogły.
Baron German widząc jak Tomko ciekawie wpatruje sie w skały, zagadnął go:
Co ci one mówią?
Mówią mi bardzo wiele rzeczy, których ja jeszcze jasno nie rozumiem.
Pozwól więc mi być tłumaczem. One ci mówią że byt nie jest udziałem tego co my zowiemy własciwiej życiem, żywotem jednostki; że dłużej trwa kamienna massa, niżeli ruchawe żyjątko. Gdzież ta twoja prawda, która mówiła że ruch tylko jest życiem prawdziwem, prawdą sama?
One ci mówią, że materja i materji prawa są prawdą jedyną; reszta wyrostkiem, brodawką, która okazuje się i znika. Forma mutatur, materia permanet. Nie tak li?