Jakby sobie coś przypomniał, ręką skinął, aby się Hengo zbliżył doń jeszcze. Zwiesił głowę z ławy poręczy ku niemu.
Widziałeś moich chłopców? Porośli? począł nie dając mu czasu na odpowiedź muszą być już spore? a silne? Czy się w matkę urodą udali, czy w ojca? Nie zgnuśnieją tam oni? Czy chodzili już na wyprawę?
Hengo szeptał odpowiedź zastosowaną do żądań miłościwego pana, którego się lękał, ale kneź drzemał, oczy mu się zamykały Mówił jakby sam do siebie:
Ja wam ład zrobię Ja wam zaprowadzę Łado za brody wieszać każę nad drogą Jam tu jeden pan i kneź Moja wola, nie wasza! Precz z tym padłem161 precz!
Oczy mu się otwarły, postrzegł stojącego Henga, przypomniał go sobie i uśmiechnął się.
Widziałeś polowanie? powtórzył. Dobre łowy zwierzyna tłusta kruki moje będą miały co jeść
Nucić coś począł i zdrzemnął się jeszcze.
Bratanek bez oczów jeszcze dwu zostało, a i tych mi przyprowadzą sprzysięgali się już na mnie Życiam mu nie wziął niech gnije w ciemnicy
Liczyć począł na palcach.
Wojtas Żyruń Giezło Kurda Mściwój pięć zagród. Baby jutro spędzić każę i stada
Śmiał się, mruczał i drzemał tak. Hengo nie śmiał się ruszyć bez dozwolenia. Sambor też, wysunąwszy się zza stołba, bo go sen nie brał, podkradł się, by widzieć miłościwego pana Słyszał mruczenie i śmiech, a może słowo jakie do uszu mu doleciało, popatrzał nań niepostrzeżony groźno, głową potrząsł i cofnął się do komory.
Kneź tymczasem zwiesiwszy na poręczy głowę, usnął snem twardym, chrapanie słychać było ciężkie, a głosem tym wywołana ukazała się ze drzwi białogłowa w namitce162 i dwoje pacholąt. Napiłego163 ujęli mimo oporu pod pachy i zaciągnęli raczej niż poprowadzili do łożnicy. Zatrzasnęły się za nim drzwi.
Hengo, czując już miód w głowie, powlókł się przelękły, trzymając ściany, do swoich koni i tam legł na słomie półżywy.
W dziedzińcu pogasły światła, księżyc tylko oświecał czarne krwi kałuże i jęczących jeszcze u podsienia rannych kilku, z których krew też płynęła, ale miodem upojeni, nie czuli jak im uciekało życie. Czeladź i dwornia164 śmiejąc się, pokazywała ich palcami.
Tak im wszystkim będzie kmieciom, i żupanom, i władykom co się kneziowi opierają.
Dano im konać powoli. Smerda obchodził wszystkie kąty podwórza, reszta dworni do snu opóźnionego się wlokła. Cisza po wrzawie biesiadnej zapanowała na grodzie, tylko psy wyły, poczuwszy krew i trupy, a krucy165 krakając166 to leciały na jezioro, to wracały na wieżę, gdzie miały gniazda swoje.
Rano, gdy się Hengo zbudził, dzień już był biały, stał nad nim Gerda i za suknię go ciągnął gwałtownie, bo Niemca do knezia wołano. Gdy, obmywszy się, pospieszył doń, zastał go samego, siedzącego w izbie na dole; przed nim na misie pieczone mięso, w kubkach piwo i miód na stole. Twarz miał chmurną, oczy krwią naciekłe, długo patrzał na Niemca, nim usta otworzył.
Wiem, z czym cię tu posłano odezwał się dumnie powiedz im ode mnie, że dziękuję Pomocy ich ja potrzebować nie będę, a gdyby do tego przyszło, zawołam Wolę się obejść bez nich bo darmo nie pójdą i gębę im zatkać niełatwo Ja ich znam Wracaj rychło, oddaj pokłon niech chłopców wojować uczą niech rosną wrócą, gdy nakażę, teraz nie pora Ja tu jeszcze czyścić muszę, a nie rychło robactwa się zbędę Stary graf niech będzie spokojny dodał choć lud dziki, do swobody nawykły, ja mu ją ukrócić potrafię.
Napił się z kubka i zadumał podparty, potem wzgardliwie niemal dał Niemcowi odprawę.
Zaledwie wyszedł stąd, gdy go toż samo co wczoraj pacholę do kneziowej pani pozwało z towarem. Zabrawszy więc węzeł swój, powlókł się na drugie podwórze, gdzie jak wczora czekała nań blada pani, dokoła otoczona dworem niewieścim. Twarze to były smętne i choć niedawno krasne może, dziś już powiędłe i blade jak ona. Hengo wiedział, co ma gdzie na jaw wydobyć. W chacie Wisza nie pokazywał innego kruszcu, tylko lichszy żółty i czerwony167, tu dobył pierścienie srebrne, a nawet złote listki i kwiaty z cienkich blaszek wyrabiane, którymi zwyczaj był suknie naszywać. Niewiastom trochę się lica zarumieniły na widok świecideł, poczęły do nich przyklękać, brać je w ręce i przykładać na ciemnych sukniach, jak by się też na nich wydawały. Ani się opatrzył Hengo, gdy mu niemal wszystek jego towar rozebrany rozszedł się po rękach. Stał nic mówić nie śmiejąc, gdy drzwi otwarło pacholę i wszedł miłościwy pan z czapką na czoło nasuniętą. Z progu popatrzał na niewiasty, młodszym twarzom przyglądając się oczyma pałającymi i uśmiechając się do nich. Rzucił okiem i na towar, ale ze wzgardą, a gdy kneziowa pani odezwała się, że dla jej dziewek zdałoby się to wszystko śmiejąc się nakazał Niemcowi, ażeby zostawił, co przyniósł.
Przekupień nie śmiał nawet wspomnieć o zamianie lub wynagrodzeniu, a kneź też o niej nie zdawał się myśleć. Wreszcie, gdy kupiec, chcąc resztki ocalić, sznurować począł sakwę, rzekł mu porywczo:
Grafowi powiedzcie, że my to od niego za podarek dla Brunhildy przyjmujemy niech on wam za to płaci Nie macie tu czego stać długo Wracać wam zdrowiej i nie oglądać się za siebie
Nie czekając już, aby mu tę radę powtórzono, ruszył Niemiec sposępniawszy i był już za drzwiami, gdy kneziowa pani, znać ulitowawszy się nad nim, wysłała jedną z dziewek powiedzieć mu, by się nie frasował, że mu sama za towar nabrany wynagrodzi. Wstrzymał się więc w sieni, czekając na starą babę, która wyszła milcząca i powiodła go za sobą do bliskiej komory. Tu skór wisiały pęki i różnego dostatku siła168 nagromadzonego kupami. Dano mu sobie wybierać i Hengo ciesząc się, że nie będzie zupełnie odarty, łańcuszkiem srebrnym jeszcze obdarzywszy podskarbinę, skór na plecy nabrawszy, ile chciał, do koni co rychlej powrócił.
Niepokój jakiś na grodzie, wrzaski i wołania u wrót ostrzegały go, ażeby nie czekając tu dłużej, z życiem i mieniem uchodził. W pierwszym podwórzu dobitniej jeszcze słychać było poza wałami odzywające się głosy tłumne.
Wrota stały zaparte, od mostu i haci dwornia pańska wchodu broniła. Wyszedłszy, ujrzał Hengo, że gromady pieszych, konnych, a między nimi i niewiasty wnijścia się na gród dopominały.
Smerda i jego pachołkowie nie dopuszczając, biczami i dzidami odpierali naciskających się. Płacz, narzekania, przekleństwa, groźby rozlegały się dokoła
Były to rodziny kmieci i władyków, wczorajszych gości na grodzie, które już wieść doszła o morderczej biesiadzie. Wyprzeć się jej nie można było, trupy odarte tuż około haci pływały, niektóre z nich fala powynosiła na brzegi. Niewiasty we łzach wyciągały do nich ręce, klęcząc na piasku i włosy sobie rwąc z głowy.
Trupy byli to ich ojcowie i mężowie Bracia i synowie stali tuż na koniach, zębami zgrzytając, miotając na Chwostka przekleństwa.
Wrzawa rosnąca musiała dojść uszu knezia, który na podsieniu u wnijścia się ukazał, stanął, wziął w boki i patrzał ponuro na czeladź swą, ujadającą się z tłumem na haci u mostu.