Zachciało się też i staremu świata zobaczyć a popatrzeć, czy się tam co na nim nie zmieniło odezwał się Wisz.
Uściskali się i pod rękę go ująwszy, wiódł Doman do świetlicy. I tu dwór stał w obejściu, dokoła zabudowany w prostokąt, z szopami razem i chlewami. Znać tylko było młodego gospodarza, który pragnie, aby mu się w oczach domostwo śmiało, bo ściany były wybielone i podsienie ostawione słupkami misternymi. Na nich gdzieniegdzie wiązki ziela wonnego wisiały: macierzanka, dziewanny i cząbry. Niewiast cale201 widać nie było, bo się te przed obcym kryły Izba też, do której weszli, czysta była i schludna, a znać w niej niewiasty nie gospodarzyły, bo ognisko w pośrodku z kamieni ułożone było wygasłe. W kącie skórą wilczą zasłane widać było łoże, po ścianach łuki, miecze, proce, rogi zwierząt i skóry z nich świeżo zdarte. Na stole leżał chleb biały, którym się rozłamali, i Doman starca naprzód posadził, sam stojąc przed nim. Ledwie go skłonił, by usiadł przy nim podle202. W oczach wesołego gospodarza żywa malowała się ciekawość, ale z pytaniem nie spieszył. Wisz też zrazu o gospodarstwie mówił i lesie. Wtem miód podał chłopak, gospodarz przepił do gościa.
Sami jedni w izbie byli.
Jużeście to zgadli odezwał się stary żem przybył tu nie darmo a ja wam powiem, że z wieścią niedobrą. Źle a coraz nam się gorzej dzieje.
To róbmy tak, aby lepiej było odparł Doman.
Wkrótce mirów, wieców i nas kmieci, i starego obyczaju nie stanie mówił Wisz z wolna pójdziemy w pęta wszyscy.
Mówią tak ludzie, iż w starych głowach lęgnie się narzekanie jak kwas w starych statkach203 ale osądzicie sami, czy się to bez jaja wylęgło.
Kneź i Leszki wszystkie za wolnych już nas ludzi nie mają. Kmiecie i władyki, co się na tej ziemi urodzili, z czernią204 idą na równi z niewolnikami. Rabów205 z nas czynić chcą. Odgrażają się, tępią jak pszczoły, gdy ul do dna chcą wyprzątnąć i gnilca w nas szukają. Chwostek nad Gopłem dokazuje. Dwa dni temu sprosił kmieci na ucztę do siebie, dali im jakiegoś duru w napoju, Niemka go tam syci na naszą zgubę. Wśród uczty jęli się gryźć i bić między sobą, niemal wszyscy się wymordowali. Trupy Chwostek do jeziora kazał powrzucać jak padło206. U Samona dziewkę hożą zabrano gwałtem, a kneziowa pani dała ją mężowi na zabawę. Po zagrodach tłuką się207 smerdy jego i gwałty czynią, zabierają ludzi, niewiastom nie dają pokoju. Nikt nie pewien ani chaty, ani pola, ani komory, ani dzieci. Mamyż my to tak cierpieć208 i po niewieściemu jak baby z płaczu zawodzić, ręce łamać? Mów, Domanie.
Domanowi lice płonęło, wargi się trzęsły, hamował się, milczał, a gdy stary dokończył, rzekł:
Hej, hej! Dawno bo należało na to gniazdo osie iść i nogami je stratować.
Słowo się prędko rzecze, Domanie zawołał stary a rękom to nie tak łatwo. Twardo siedzi to gniazdo, do stołba przylepłe209.
A stołb też pono210 nie duchy stawiły z kamienia, ale ludzie, to też go ręce ludzkie wywrócić mogą rzekł Doman.
Nie mów tak odezwał się Wisz. O stołba początku nikt nie wie. Stał już za praszczurów211 naszych. To pewna, że lud, co go stawił, nie nasz był i znikł z tej ziemi.
Doman zmilczał.
Nam we dwu dodał stary nie rozsądzać o tym, ale poczynać coś trzeba gromadą, a dzieci ratować.
Spojrzał na młodego gospodarza, który też oczów jego szukał.
Trzeba rozesłać wici po kmieciach i władykach, a zwołać starszyzny wiec walny. Niech się miry nasze i opola zbiorą, zaczniemy my, pójdą zatem drudzy.
Wasze słowo za rozkaz stanie rzekł Doman. Niech niosą wici ano, mówić mi dozwolicie. Kogo wołać i kędy212? Wiecie to dobrze, że Chwostek ma swoich i między kmieciami, że Leszki się rozrodziły i poswatały, a jest ich siła, że my nie sami Trzeba więc ostrożnie i cicho wprzód języka dostać213, wprzód się może rozsłuchać i obliczyć, nim z garstką wystąpimy, bo nas zduszą.
Nie inaczej i ja myślałem odezwał się Wisz. Wiem ci to dobrze, że nie zbywa Chwostkowi na druhach i że między naszymi też znajdują się z nim pobratani; ale i to wiem, Domanie, że własny jego ród Leszy niecały z nim będzie. Stryjów zgnębił i w kmiecie obrócił, synowcom powyłupiał oczy, drudzy ze strachu wychylić się z grodzisk nie śmieją. Ci z nami trzymać będą.
Na wiecu się to obradzi lepiej odezwał się Doman. Zwołujmy wiec.
Nim wici roześlemy przerwał stary pojedźmy po dworach, nie mówiąc nic, aby języka powziąć. Jedźmy razem, Domanie, i po kmieciach, i po Leszkach.
Jedźmy, ojcze Wiszu potwierdził Doman jam gotów. Spocznijcie u mnie, dalej ja ruszę z wami.
Jak myślicie? Dokąd? spytał stary.
Z kmieci do starego Piasta na naradę, ubogi człek, ale mądry milczy, ale więcej wie od tych, co gadają.
Wisz głową skinął.
A dalej?
Z Leszków choćby do Miłosza mówił Doman.
Tego synowi wyłupił on oczy.
Liczyli tak dwory, gość palec na ustach kładł:
Krom214 nas dwu niech o tym nikt nie wie. Jedziemy na łowy.
Jedźmy na łowy ludzi waszych zostawicie u mnie, we dwu ruszymy, tak lepiej.
Tak lepiej dodał Wisz.
Gdzież my wiec zwołamy, boć stanie na tym, aby się zebrał, dawno go nie było rzekł Doman.
Gdzie? Tam, gdzie on od wieków bywał nowego miejsca ni szukać, ni znaleźć. Na Żmijowym uroczysku, nieopodal od dębu świętego i zdroju, w okopie na horodyszczu gdzie ojcowie, dziadowie i pradziady się nasze zwoływały. Tam nam też stanąć wszystkim i radzić.
W oczy sobie popatrzali.
Uroczysko to w głębi lasów, bezpieczne, błotami opasane dokoła. Lepiej tam niż gdzie indziej. Gdyby się starszyzny zebrały gromadą przy naszej czy waszej zagrodzie, mściłby się kneź i palił tam kto wie? I posłuchu215 może mieć nie będzie.
Posłuchu?? rozśmiał się Doman. Ma on swoich wszędzie, doniosą mu, byleśmy się ruszyli tylko, ale nie przetoż się lękać mamy i siedzieć po norach. Z wieków się ludzie na wiece zbierali, czemu by i dziś nie mogli? Pilno obeślem wiciami.
Tak rzekł Wisz poślemy dwu po dworach, zagrodach, chatach, aby starszyzna przyszła, lecz wiedzieć wprzódy musimy, kogo wołać i kto z nami stanie. Godziłoby się wziąć klątwę216 na ogień i wodę.
Naradzać się zaczęli po cichu. Stało na tym, że wiec być ma koniecznie i że się temu nie sprzeciwią ludzie, więc już naprzód myślano, jak nieznacznie go zebrać, a że na Kupałę gromady się i tak po uroczyskach schodziły, przed Kupałą dzień wybrać chciano.
Wisz i Doman zgodzili się na to zawczasu. Na wici czasu było dosyć, a do Kupały też nie tak daleko, aby rzecz poszła w odwłokę217.