Józef Kraszewski - Stara baśń стр 24.

Шрифт
Фон

W głębi, na skórach leżał olbrzymiego wzrostu starzec, z brodą wyrosłą długo, której włosy jak trawa, nie kręcące się, proste spadały mu niemal do kolan. Brwi nawieszone zakrywały mu oczy, głowę miał zupełnie łysą. Trzymał ją właśnie wspartą na kościstej dłoni. Nogi jego spoczywały na czymś czarnym, co się ruszało opieszale. Nierychło Wisz dostrzegł swojskiego229 niedźwiedzia, który mrucząc, podścielał się pod pańskie nogi

Dwie sroki chodziły skacząc po podłodze.

Gdy weszli z wolna, kneź Miłosz się nie ruszył, oczy tylko ku nim skierował, wlepił w nich i czekać się zdawał, by oni poczęli rozmowę. Sroki tymczasem pobiegły w kąt, a niedźwiedź głowę zwróconą ku ścianie odwrócił, ziewnął szeroko i znowu ją na dawnym miejscu położył.

W izbie było duszno nieznośnie, a stary kneź trząsł się z zimna.

 Kneziu Miłoszu odezwał się Wisz powoli pozdrawiamy was.

 Ktoś ty taki? zapytał głos ponury i gruby, jakby z głębin wychodzący.

 Kmieć Wisz z sąsiadem Domanem.

Kneź milczał.

 Dozwolicie mówić z sobą?

 Mówić, ze mną począł ten sam głos dziki. Ja nie mam nic do ludzi ani oni do mnie! Czego chcecie?

 Rady dobrej rzekł Wisz.

 Jam jej sobie nie znalazł, drugim też dać nie potrafię, gdzie indziej po to idźcie odparł kneź.

 Źle się u nas i z nami dzieje ciągnął stary z wolna, nie zważając na odprawę wasz i nasz wróg gnębi nas coraz okrutniej.

 Kto?

 Chwostek rzekł, obelżywego tego nazwiska używając, starzec.

Rozśmiał się dziko leżący Miłosz.

 Mnie on już nie uczyni więcej nic pozbawił mnie dzieci, gdyby wziął nawet życie nie dbam o nie. Idźcie sobie szukać indziej rady i pomocy.

 I pomsty nie chcecie? spytał Wisz. Wszak ta się wam za dzieci słusznie należy. Zabity jeden, oślepiony drugi, nie została wam na starość pociecha żadna, a ma to zostać bezkarnym?

Kneź milczał długo, aż zerwał się gniewny.

 Precz albo na was spuszczę Maruchę! zawołał. Chwost was tu nasłał, żebyście mnie za język ciągnęli psie syny jakieś Won stąd!

 Kneziu Miłoszu odezwał się chłodno Doman ja jestem syn tego, co wam życie zbawił, a Wisz nigdy nie zdradził nikogo. My kmiecie jesteśmy, nie niewolniki.

Zawarczało coś na łożu tak, że trudno rozeznać było, niedźwiedź czy pan się odzywał potem sapanie słyszeć się dało i głos jęczący.

 Idźcie po radę, gdzie rozum jest, u mnie go nie ma. We mnie z bólu wyschło wszystko, siłęm stracił, pamięć, nawet do pomsty ochotę. Idźcie, mścijcie się za mnie, a gdy mu serce wydrzecie, przynieście je mnie, pożrę je i umrę Dawno mi się umrzeć należało, wołam o śmierć, nic więcej! Nic więcej! Moje dzieci, kwiaty moje, syny moje cóżem ja wart bez nich? Na co mi bez nich życie?

Twarz zakrył rękami obiema i zamilkł. Wiszowi serce się ścisnęło na widok tej boleści, stali niemi. Starzec jęczał. Nierychło podniósł oczy i począł łagodniejszym już głosem.

 Idźcie ode mnie, biedne ludziska, czego wy tu szukać możecie? Ja już nie mam nic! Nic! Niech się świat spali, niech go morze pochłonie, niech ludzie wymrą, mnie już gorzej ni lepiej nie będzie. Kwiaty moje! Syny moje moje dzieci!

I znowu zanurzył głowę w dłoniach i płakał. Oni stali, nie wiedząc, czy jeszcze czekać mają, czy odstąpić precz, aby go na próżno nie dręczyć. Jęknąwszy silnie, Miłosz się podźwignął i siadł, rękami trzeć począł twarz i czoło. Klasnął w dłonie. Z bocznej izby uchyliwszy drzwi, wyszła niewiasta tak olbrzymiego wzrostu jak starzec, wychudła i żółta, z głową zawitą chustami tak, iż oczy spod nich zaledwie widać było. Płaszcz ciemny okrywał białe ubranie niewieście. Spojrzała ode drzwi na obcych i zawahała się nieco. Niosła w ręku dzbanuszek i kubek. Stary już palce drżące ku niej i napojowi wyciągał. Milcząc nalała mu i podała. Począł pić chciwie. Dopiero jakby orzeźwiony, popatrzał na Wisza i Domana, a niewiastę skinieniem odprawił.

 Mówcie rzekł cóż wy poczynać chcecie? Co? Zwołacie wiec, aby się na nim pokłócić i zwaśnić? Będziecie radzić, jeździć, mruczeć, a on was po jednemu na powróz wyłowi! Zaprosi na ucztę i jednych na drugich poszczuje! Co wy mu zrobicie? Wiecu się waszego nie boi, ani was, ani pogróżek waszych.

Rozśmiał się.

 Połowa z was będzie z nim, pół przeciwko niemu! Rozda wasze ziemie tym, co na was mu pomogą! Nic mu nie zrobicie. Gdy ludzi zabraknie, przyjdą w pomoc Niemcy i kraj spustoszą, a krnąbrnych powiodą w niewolę.

I rzucił się znowu na łoże.

 Kneziu rzekł Wisz trudna to sprawa, wiemy o tym, ale się Chwosta pozbyć musimy.

Zginie z nas wielu, wielu zdradzi, padnie dużo, w końcu i jego nie stanie.

Przyszliśmy się spytać, kneziu Miłoszu, jak wiec postanowi na gród, dacie nam swoich ludzi? Będziecie z nami?

Stary milczał długo.

 Nie rzekł serce bym mu wyrwał, gdybym mógł sam, gdy wy mu je wyrwiecie, uraduję się, a na niego z wami nie pójdę To kmieca sprawa jam kneź! Jam Lech!!

A pamiętajcie o tym, że gdy go zmożecie, on ma dwóch synów za Łabą. Tym się nic nie stanie, ci wrócą z Niemcami i pomszczą się na was Próżne wasze jęki, próżne. Nie on, to dzieci was zabiorą w niewolę; nie on, to ja bym was uczył, co kmieć, a co kneź! Nie byłbym lepszy mruczał niezrozumiale.

Wisz spojrzał na Domana.

 Cóż rzec więcej zawołał. Wy mu i o tym, coście słyszeli od nas, jutro znać dacie?

Kneź się rozśmiał, a niedźwiedź zamruczał.

 Między nim a mną nie ma mowy, namowy, ni rozmowy on mój wróg, ja jego zawołał Miłosz. Dadzą o tym znać inni, powywiesza was na dębach. Niech wiesza! Nie ma moich dzieci. Synów moich nie ma. Kwiatów moich nie ma. Niech świat ginie!

Jęknął i głowę zanurzył w posłanie Wisz skinął i wyszli ze świetlicy. Za nimi słychać było płacze, mruczenie i krzyki dwóch srok, które ośmielone wyjściem obcych, kłócić się zaczęły.

Na podsieniu czekał na nich starzec zgarbiony. Wyszli z nim razem pod stare dęby w podwórze.

 Tak wasz knieź zawsze? spytał Wisz.

 Ile razy obcych widzi szepnął stary wzdychając czasem i po nocach duchy go męczą, że się zrywa i krzyczy głosem wielkim, aż, co żyje na zamku, pobudzi. Biedny człek! biedny!

Chcieli mimo wieczora opuścić zaraz smutne grodzisko Miłosza, lecz i tu święte prawo gościnności zachowane było. Staruszek zaprosił do izby osobnej, gdzie dla nich postawiono wieczerzę i zgotowano posłanie. Sam on poszedł z nimi, choć z niego słowa się dopytać nie było podobna. Wszystko na tym żałobnym dworze milczące było i przygnębione; zdając się czekać tylko śmierci i  końca.

VIII

Nieopodal od brzegów jeziora Gopła, na skraju lasów, był dwór i zagroda Piastuna, którego też i Piastem przez skrócenie zwano. Do niej dążyli, opuściwszy o brzasku smutne grodzisko Miłoszowe, Wisz stary i młody Doman. Kilka już dni spędził starzec na koniu, a czuł się niemal więcej krzepkim230, niż gdy doma231 na kamieniu u rzeki siadywał, z dala przypilnowując gospodarstwa.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора