Stary się czegoś zadumał.
Nie bardzo u nas mieniać jest na co Skór i futer dosyć pewnie u siebie macie, bursztynu u nas niewiele. Myśmy też nie zwykli bardzo do rzeczy, które wozicie, swoim się radzi obchodzić Igła z ości tak szyje jak żelazna.
Popatrzał stary na ziemię i znowu się w sobie zadumał.
Zda się to przecie, co ja wożę mówił powoli Hengo. A skąd byście wzięli wszystko, co się z kruszcu robi, gdybyśmy wam tego nie dostawili Do Winedy37 daleko
Albo to kości, rogu i kamienia nie dosyć rzekł stary Wisz wzdychając. Był czas, że się ludzie tym obchodzili i dobrze im z tym było Jakeście wy a drudzy wędrowni podwozić zaczęli swoje błyskotki, niewiasty nam popsuliście, chce im się ziarnek świecących na szyję i iglic gładkich, i guzów, i wszystkich tych zabawek bez których teraz żadna nie stąpi. Nic by to nie było ciągnął dalej, patrząc więcej w ziemię niż na przybyłego kupca ale wy wy dróg się do nas uczycie, tajemnice nasze wywozicie stąd i tak samo przyjść może napaść, jak przyszły świecidła.
Hengo po kryjomu błyskiem oczu bystrym zmierzył starego Wisza i rozśmiał się.
Próżna to obawa rzekł. Nikt o napaściach nie myśli Ja nie jeżdżę cudzego podpatrywać, ale swoje mieniać. Wy mnie przecie znacie, nie pierwszy raz jestem u starego Wisza Ja przyjaciel wasz Żonę miałem z waszej krwi, serbską córkę a z niej oto tego chłopca, który choć języka waszego nie umie przecie w nim trocha tamtej krwi zostało.
Wisz, który na kamieniu siadł, a na leżący naprzeciw drugi wskazał Hendze pokiwał tylko głową.
Żonę mieliście Serbkę znad Łaby odezwał się mówiliście mi o tym. Ale jakeście do niej przyszli38? Hę? Pewnie nie po jej woli?
Roześmiał się Hengo.
Starzy jesteście odparł wam tego mówić nie trzeba. A gdzież to na świecie niewiast się o ich wolę pytają? Gdzie się inaczej żonę bierze jak ręką zbrojną? Tak jest u was, u nas i na całym świecie Bo one woli nie mają.
Nie wszędzie wtrącił stary. Młodym woli nie dają, a stare u nas szanują. Choć im rozumu odmawiają, przecie duchy przez nie mówią i wiedzą one więcej niż wy te wiedźmy39 nasze
Potrząsnął głową; milczeli chwilę.
Na noc was o gościnę proszę odezwał się Hengo. Co mam z sobą w węzełkach, pokażę Zechcecie co wziąć? dobrze a nie będzie zgody? nie pogniewamy się o to.
O gościnę prosić nie trzeba zawołał Wisz wstając. Kto raz spał pod dachem naszym, zawsze ma pod nim spocząć prawo. My wam radzi. Kołacz40 i piwo, i mięso się znajdzie; baby strawę wieczorną już warzą. Chodźcie ze mną.
Wisz wstał z kamienia i przodem go wiodąc, ku wrotom się skierował.
II
Gdy stary na kamieniu siedząc rozmawiał z przybylcem z tej ziemi, którą krajem niemych, języka narodu nieznających zwano zza tynu41 i zagród głów ciekawych zaczęło się ukazywać mnóstwo.
Rzadkością to było, ażeby w taką lasów głębinę i puszcz wnętrza docisnąć się śmiał obcy człowiek. Więc gdy się ukazali ludzie i konie nieznane, a parobczak począł psy zamykać co żyło w zagrodzie, choć z dala i przez tynu wierzchołki, przez płotów szpary, biegło się dziwić obcemu.
Widać było białe chusty niewiast zamężnych, włosy dziewcząt z wiankami zielonymi, głowy mężczyzn z długimi włosy i postrzyżone parobków, i dziecinne oczy przelękłe spośród gęstych kudełków, którymi się im czoła jeżyły. Podnosiły się one nagle i niknęły, ukazywały i pierzchały Stare nawet baby drżąc wyglądały zza płota, a że się obcego lękały, rwały trawę i ziemię rzucając je na wiatr i pluły przed się, aby im jakiego nie rzucił czaru.
Stara Wiszyna, a imię jej było Jaga zobaczywszy, że się wiodą ku wrotom z gościem rudym, wystąpiła, usta zakrywając fartuchem, naprzeciw mężowi, dając mu gwałtowne znaki, aby z nią pomówił na osobności. Już się do wrót zbliżali, które im otwierać miano, gdy im zastąpiła drogę.
Po co tu obcego, Niemca wiedziecie? szepnęła wylękła. Możnaż to wiedzieć, co on z sobą niesie? Jakie on uroki rzucić może?
Ten ci to sam, Hengo znad Łaby, co to naszyjniki przywoził i szpilki, i noże Przecie się nam nic nie stało Nie ma się go co obawiać, bo kto za zyskiem goni, temu czary nie w głowie.
Źle mówicie, stary mój odparła Wiszowa. Gorsi to ludzie od tych, co z nożami i maczugami napadają. Ano wola twoja, nie moja
I szybko ustąpiła mrucząc, nie oglądając się już za siebie, aż weszła do dworu wewnątrz zagrody. A że na inne niewiasty w podwórku po kątach poprzytulane skinęła, pierzchnęły wszystkie, chowając się, gdzie która mogła. Parobków tylko kilku i dwu synów gospodarza zostało.
Hengo wszedł rozglądając się trwożliwie, choć męstwem nadrabiał.
Chłopak jego z konia nie złażąc z nim wjechał w podwórze. Ludzie wszyscy stali, patrząc na nich ciekawie i szemrząc42 miedzy sobą.
Wisz prowadził do świetlicy.
Chata w zrąb na mech budowana, stara w pośrodku się wznosiła, wyżej nad inne szopy drzwi do niej wiodły z progiem wysokim, ale obyczajem starym bez zamka żadnego, bo ich nigdy nie zawierano43. Z sieni w lewo była izba wielka. Tok44 w niej ubity gładko, posypany był zielem świeżym, w głębi ognisko z kamieni stało, na którym nigdy ogień nie gasnął. Dym się dobywał z niego przez nieszczelny dach ku górze45. Ściany i belki, i wszystko szkliło się od niego czarno. Dokoła przy ścianach ławy na pniach były przymocowane W rogu stał duży stół, a za nim dzieża46 do mieszania chleba, białym płótnem okryta
Nad nią wisiały wianki już poschłe i wiązki różnego ziela.
Na stole, ręcznikiem szytym zasłanym, chleb też nadkrojony leżał i nóż przy nim mały. U drzwi na ławie stał ceber47 z wodą i czerpakiem. W kącie, w głębi widać było żarna48 małe i kilka bodni49 chustami poosłanianych.
Niewielkie okno zasuwane wewnątrz okiennicą stało teraz otworem, tyle światła wpuszczając, ile go do rozpatrzenia się w izbie było potrzeba. Gdy Wisz i Hengo przestąpili próg, stary podał rękę gościowi i pokłonił mu się mówiąc, a zarazem wskazując.
Oto chleb, oto woda, oto ogień i ława jedzcie, pijcie, ogrzejcie się, spocznijcie i niech dobre duchy będą z wami.
Hengo się niezgrabnie pochylił.
Błogosławieństwo temu domowi! odezwał się krztusząc. Niech go choroba omija i smutek.
To mówiąc na ławie przysiadł, a Wisz ukroiwszy chleba kawałek rozłamał go z nim i do ust podnosząc zjadł, co też i obcy uczynił.
Trwało to chwilę gość już był uroczyście przyjęty i pozyskał prawa pewne. Niewiasty się nie ukazywały, ale że na cudzoziemca przez szpary patrzeć musiały, znać było z tego, że szepty i stłumione śmiechy dolatywały do uszu jego.
Teraz odezwał się Hengo po chwili kiedyście mnie przyjęli w gościnę, póki jeszcze dzień jasny, pokażę wam, co wiozę z sobą Niech oczy widzą, że zwodnictwa50 nie ma a jest popatrzeć na co!