Nieszczęśliwy! Czyż nie znajduje dokoła siebie na tym padole płaczu jakiegoś krzesełka?
Krzesełka nie, ale znajduje w sobie tyle odwagi, że siada obok ubóstwianej.
Rozumie się, na brzeżku kanapy.
Ponieważ okrągłe kanapy nie mają żadnego brzegu
Więc biedak stoi, a pragnąc być uprzejmym i zajmującym zrywa różę, tylko nie tę sztamową, bo te pan Świerkowski sprzedaje po piętnaście groszy za sztukę, ale tamtę, z tego dużego krzaka, pąsową
Adaś zerwał wskazaną różę i niosąc ją ostrożnie, mówił:
Bohater dotyka róży ustami
Panna Wanda oparła głowę o pień drzewa i przyglądała się Wawelskiemu spod rzęs. Ledwie dostrzegalny rumieniec zabarwił jej policzki.
Co pan powiedział? zapytała cicho.
Mówiłem szeptał Adaś siadając obok niej bardzo blisko że
Ależ, panie Adamie, jak pan śmie! mówiła z oburzeniem udanym, odsuwając się od niego na odległość cala.
Czyż ja śmiem cokolwiek? Chciałem tylko, aby pani dotknęła paluszkiem tej róży.
Pochylił się bliżej ku jej skroniom. Zapach włosów i ciała na wskroś go przeniknął. Słyszał, jak mu bije gwałtownie serce, widział, jak jej oczy ciemnieją, niby od napływającej do tęczówek fali błękitu, jak białka pokrywają się siateczką delikatnych naczyń, jak usta rozchylają się i pąsowieją, i przepyszne ramiona ledwie dostrzegalnie drgają.
Niech pan usiądzie tam, dalej Proszę wziąć sobie tę różę i przypiąć do żakietu.
Nie dotknie jej pani ani jednym paluszkiem? Nie prawą ręką, broń Boże! lewą Przecież lewą można, o, tym paluszkiem
Położył na jej wypieszczonej i miękkiej jak bukiet fiołków rękę swoją i gładził ją, ledwie dotykając. Gdy chciał tę rękę podnieść do ust, panna Wanda usunęła ją, uśmiechając się przekornie. Teraz wstrząsnęły nim te same dreszcze i jakby odebrały mu samowiedzę. Pochylił się nagle i ucałował usta panny Wandy.
Ach! krzyknęła gwałtownie i zerwała się z ławki, lecz ręka jej pozostała w jego dłoni. Stała z przymkniętymi powiekami przed Adasiem, oblana po brwi rumieńcem.
Z tego gwałtownego jej ruchu, z tej nawet chwilowej bezwładności Wawelski wywnioskował, że na ustach panny Wandy złożył pocałunek on pierwszy. Sprawiło mu to nieopisaną, przez mgnienie oka trwającą rozkosz. Schylił się, aby nieznacznie pocałować jej rękę, którą pieścił; wtedy panna Wanda wyrwała ją i odeszła.
Z odległości kilku kroków rzekła, nie odwracając się:
Proszę nie iść za mną, bardzo pana proszę
Panno Wando, niech mi pani przebaczy! mówił Adam w pewnego rodzaju zgłupieniu. Nie wstał jednak z ławki. Z dala od ganku słychać było rozmowę zbliżających się pań starszych.
Panna Wanda wracała ku ławce. W oczach jej cudnie zawstydzonych malowało się ukrywane pod maską min przeraźliwie surowych uczucie szczerej i radosnej rozkoszy. Zbliżywszy się mówiła ze zmarszczonym czołem i nie patrząc na winowajcę:
Co pan zrobił? Jak pan się ośmielił? Co za bezczelność! Ja teraz chyba ospy dostanę ze wstydu!
Ja panią przepraszam, ja serdecznie żałuję, ale pani ma takie prześliczne oczy
Znowu bezczelność! nie, wie pan, że to coś przerażającego!
Stała tak blisko, że Adam nie mógł się powstrzymać, aby jej nie objąć. Nim pani Wawelska i pani Zofia weszły na uliczkę, zdołał przyciągnąć pannę Wandę do siebie łagodnie i w ciągu niewysłowionej sekundy trzymać ją w objęciach. Panna Wanda była pewna, że w tej chwili bogaty młodzieniec oświadczy się o jej rękę i dlatego nie opierała się. Wtem usłyszała rozmowę i odsunęła się chyżo. Pani Wawelska szła uroczyście, wykładając coś bardzo poważnego. Gdy podeszły blisko, pani Zofia przyglądała się siedzącej na ławce parze z uśmiechem zadowolenia. Stara dama zajęła miejsce na ławce i potoczyła się rozmowa, wahając się między powieściami Kraszewskiego a konfiturami z niedojrzałego agrestu.